Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 55 из 70

Na Gastona zdecydowana już byłam całkowicie, ale postanowiłam z inicjatywą żadną nie występować. Niech on teraz przedsiębiorczość jakąś wykaże. Ułatwienie pewne zastosowałam, każdemu objawiłam i

Siedziałam i czytałam rzeczywiście, a temat, wbrew spodziewaniom, pochłonął mnie bez reszty. Ach, ojciec nieboszczyk gdybyż to do rąk dostał…!

Kto by przypuszczał, że aż tak dawno o pojazdach bez koni myślano! Nic dziwnego, że i ojca te wynalazki intrygowały i coraz to nowych się spodziewał. Rysunek jeden, całkiem taki, jaki tu ujrzałam, wisiał u niego w gabinecie na ścianie…

Przy wizerunkach i fotografiach owych automobili ludzie się pokazywali i mogłam widzieć przy okazji, jak się moda i stroje zmieniały, co nie wiem, czy nie zajmowało mnie jeszcze więcej. Już przy silniku parowym i okropnie niezgrabnych sukniach byłam, kiedy Gaston przyszedł.

Piechotą przyszedł, nie wziął samochodu, i taktowne to było z jego strony, bo po cóż ma być powszechnie widoczne, że jego pojazd pod moim domem stoi! Mimo przejęcia lekturą serce mi zabiło. Chociaż nawet dzwonka do drzwi nie słyszałam i dopiero głos jego z tych emocji historycznych mnie wyrwał.

Roman wydał mi się tym razem całkiem niepotrzebny, ale odosobniona byłam w swoim poglądzie, bo Gaston z nim właśnie wdał się w rozmowę, jakby do niego specjalnie przyszedł. O moich sprawach konwersowali, nie pozwoliłam się zatem całkowicie wykluczyć. Dwie kwestie omawiali, równie ważne i pilne, razem, odnowienie Montilly i wyszukanie apartamentu. Z Paryża do Montilly było blisko.

– Jaśnie pani przydałaby się swoboda ruchów -zauważył Roman. – Będziemy chyba musieli kupić drugi samochód, a jaśnie pani zrobi prawo jazdy.

– Nie masz prawa jazdy? – zdziwił się Gaston.

– Dotychczas nie było mi potrzebne – odparłam bez naysłu i doprawdy całkowicie zgodnie z prawdą, bo po cóż mi było jakieś prawo jazdy przy posiadanej ilości koni i karet. – Ale teraz Roman ma rację, należy to załatwić.

– Egzamin, na jakiś termin trzeba się zapisać. Prowadzić jaśnie pani umie, więc to będzie tylko formalność.

Trochę mi się włos podniósł na głowie, bo tę opinię Roman wygłosił mocno na wyrost. Owszem, miałam już pojęcie o czy

Gastonowi taka komplikacja nawet do głowy nie przyszła. – Tu jest szkoła jazdy – oznajmił zachęcająco. – Tam trochę dalej, w kierunku na Hawr. Można od razu jutro porozumieć się z nimi i możliwe, że na egzamin eksternistyczny nie trzeba będzie wcale czekać.

Oczywiście, tego mi tylko brakowało…!

Roman przyjrzał mi się z uwagą i powątpiewaniem, ale nic nie powiedział, zapewne żeby mnie nie kompromitować. Dał mi tylko jakoś błyśnięciem oka do zrozumienia, że tę trudność przełamiemy. Odgadłam nawet, w jaki sposób, zapewne od wschodu słońca aż do śniadania będę jeździła po okolicy, umiejętności nabierając, całkiem tak samo, jak niegdyś musiałam ćwiczyć skoki na koniu…

Pomyślałam, że nader dziwnie ten naga

Roman jednakże umiar i przyzwoitość zachował, nie narzucał swojej obecności, obiecał wszystko rozważyć i jutro przedstawić mi propozycje, teraz zaś skłonił się i odszedł. Czułam w głębi duszy, że Gastona aprobuje, przeciwnie niż Armanda, a co najdziwniejsze mi się wydało, to to, że mi jego milczące wtrącanie się wcale nie przeszkadza. Ani oburzenia nie czułam, ani żadnej obawy, ani nawet wstydu najmniejszego.

Na Florentynę zadzwoniłam i kazałam kolację jakąś sporządzić, by nigdzie nie chodzić. O ostrygi łatwo było, wątróbki gęsie i sery mogły głód zaspokoić, chęć spokojnej rozmowy o wczorajszych pora

Gastona o zdanie nawet nie spytałam, bo widać było, że godzi się na wszystko, roziskrzonym wzrokiem we mnie wpatrzony, choć wyraz twarzy miał spokojny i pełen opanowania. Mniemam, że nie bardzo wiedział, co je, i można było przed nim otręby i kapustę jałową, bez okrasy, postawić, też by zjadł bez protestu. Przez żołądek do serca już mu chyba trafiać nie musiałam.

Przytomności umysłu jednakże zachował dosyć, by rozsądnie i rzeczowo o zbrodni ze mną rozmawiać. Rozterkę pewną czułam w sobie, bo i romans mnie nęcił, i tamte sprawy z Montilly. Po wstrząsie już przyszłam do siebie, równowagę odzyskałam całkowicie, a za to lągł mi się lekki niepokój, bo w końcu przytrafiło się to w moim własnym domu, jeszcze niedostatecznie mi znanym, który zamierzałam objąć w posiadanie. Cóż miało znaczyć owo okropieństwo, na samym wstępie odkryte?

– Plotkami tylko dysponuję – rzekł mi Gaston ze skruchą. – Obiło mi się chyba o uszy, że w grę weszły nieścisłości w inwentaryzacji. Pan Desplain zwrócił ci przecież na to uwagę?

– Tak – potwierdziłam. – Pistolety. Zaniżono ich wycenę tak bardzo, że złodzieja mogły skusić. Ukradłby jako coś niezbyt drogiego… Ale nie wiem, co dalej. Co by mu z tego przyszło?

– Poszukiwano by ich bez wielkiego zapału i zapewne bez skutku. Poczekałby, aż sprawa przyschnie, i sprzedał. Opłaciłoby mu się nawet za pół ceny.





– I pa

– Mogła mieć wspólnika. Razem przyszli i pojawiły się między nimi jakieś kontrowersje… A możliwe, że jest tam więcej przedmiotów źle wycenionych i zabójca usiłował je znaleźć dokładnie w tym samym celu. Po co my właściwie o tym mówimy?

Zaskoczona się poczułam, bo już mnie temat ciekawił, i popatrzyłam na niego pytająco.

– Za wcześnie na rozważania i wnioski. Dajmy szansę policji, niech wykryją coś więcej, będzie się nad czym zastanawiać. Znajomości pa

Głosem spokojnym to powiedział, mnie jednak serce zabiło. Milczałam chwilę, po czym podniosłam się i zaproponowałam przejście do salonu, co w zasadzie było rzeczą naturalną, choć tak naprawdę w myśli mi tkwiły dogodności, możliwe, że przydatne. Dalej od kuchni był położony i umeblowany wygodnie, a radio od paru już godzin zawierało w sobie płytkę z muzyką bardzo romantyczną. Przez roztargnienie włączyłam je, przechodząc.

Gaston zatrzymał mnie w drodze ku kanapie, za rękę ujmując, obrócił ku sobie i patrzył mi w oczy. Nie jest wykluczone, że je w końcu zamknęłam…

– Ty mnie obchodzisz – powiedział cichym głosem. Wargi jego poczułam na ustach i najprawdopodobniej, tak sądzę, w głowie mi się zakręciło, bo potem do niczego i

No trudno, stało się…

– Afera, proszę pani, zatacza coraz szersze kręgi – powiedział mi przez telefon pan Desplain smętnie bardzo i z lekką irytacją. – Mam całkowicie zmarnowany urlop. Policja odkryła jakiś nowy ślad, dotyczący pa

– Nic z tego nie rozumiem – odparłam całkiem szczerze. – Ja owszem, dosyć dużo. Obowiązuje mnie, oczywiście, pewna powściągliwość, chociaż i tak od ludzi dowie się pani zapewne wszystkiego. Chciałbym widzieć panią w Montilly, musimy sprawdzić i przeszukać liczne dokumenty, wolałbym, żeby pani przy tym była. Jeszcze dzisiaj, jeśli można. Spotkajmy się tam, powiedzmy, za dwie godziny. Ponadto, co do mieszkań, mamy tu już kilka adresów od pośredników i jutro zechce pani zapewne to obejrzeć. Zatem, za dwie godziny, w Montilly…?

Przestał wydawać mi same rozkazy i zdobył się w ostatnich słowach na akcent pytający. Zgodziłam się chętnie, odłożyłam słuchawkę i popatrzyłam na Gastona.

Kończył się ubierać i guziki koszuli zapinał przed lustrem, czekając, aż skończę rozmowę. Ja miałam na sobie tylko wielki ręcznik kąpielowy, bo do tego telefonu spod prysznica wybiegłam.

Właśnie zamierzaliśmy jechać razem do Montilly i Gaston przyszedł po mnie do Ritza. Możliwe, że chwila wychodzenia trochę się nam przedłużyła, ale, ostatecznie, kobieta ma prawo długo się ubierać do wyjścia, choćby nawet i przed południem.

Wczoraj dość późno przyjechawszy, pozałatwiałam jednak, ile mogłam, wydałam polecenia, pan Desplain od razu zaczął je spełniać, Roman zaś prawie znikł mi z oczu. Remontem pałacu obiecał się zająć, kupnem drugiego samochodu, najęciem niezbędnej służby, moim prawem jazdy i Bóg wie czym jeszcze. Popołudnie późne i wieczór cały spędziłam z Gastonem, który też przecież miał wakacje i śmiejąc się, twierdził, że lepiej ich wykorzystywać nie może, jak w moim towarzystwie.

Byłam dokładnie tego samego zdania.

W Montilly pan Desplain mnie zajął. Dokumenty w gabinecie pradziada, raz już przejrzane i posegregowane, mieliśmy teraz ponownie spenetrować.

– Czegóż szukamy? – spytałam trochę niecierpliwie, bo, szczerze wyznając, Gaston mnie tylko teraz interesował, a nie jakieś tam spadki i zbrodnie.

– Metryki pana hrabiego. Oryginału. Odnalazłem tu kopię uwierzytelnioną i na niej poprzestałem, bo do pochowania wystarczyła. Ale oryginał też powinien istnieć, oprócz tego zaś akt zgonu pani hrabiny, co, przyznaję, zaniedbałem, bo do niczego w danym momencie nie były mi potrzebne. Teraz zaś ważne jest bardzo sprawdzić, czy owe dokumenty nie zaginęły, czy leżą tu nadal, przeoczone…

– I do czego nam są obecnie?

– Do ugruntowania lub usunięcia podejrzeń. Pojawiły się przypuszczenia, że pa