Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 44 из 70

Jakąż straszną ochotę miałam podpowiedzieć mu: “…kretyna z siebie zrobiłem”, ale udało mi się powstrzymać.

– …ośmieliłem się patrzeć na bóstwo…

– Podobno i kotu wolno patrzeć na króla – wyrwało mi się. Wspomnienie kota załatwiło sprawę. Spojrzeliśmy na siebie i znów zaczęliśmy się śmiać, ale już inaczej. Ogień był w tym śmiechu.

– Uwielbiam koty! – krzyknął Gaston, odwracając się 2 konia.

Podzielając w pełni jego upodobanie, wróciłam do domu. Roman na mnie czekał.

– Co jaśnie pani zamierza zrobić, dopóki pan Jurkiewicz testamentu do podpisania nie przywiezie? – spytał bez wstępów.

Nieszczęściem nie testament i nie pana Jurkiewicza miałam w tej chwili w głowie.

– Nic – odparłam beztrosko. – Wie chyba Roman doskonale, że pan de Montpesac mnie interesuje i chciałabym go skłonić do oświadczyn także i teraz. W ostateczności mogę z nim wziąć dwa śluby w odstępie stu lat. A co…?

– Jaśnie pani raczy okazywać lekkomyślność, która mnie bardzo martwi. Pan Guillaume się tu plącze. Sytuacja jest dokładnie taka sama, jak za te sto piętnaście lat, a przestałem być pewien, co łatwiej uszkodzić, karetę czy samochód.

Wciąż jeszcze trwało we mnie radosne upojenie. – Jeśli nie rozhukamy koni, kareta wolniej jedzie…

– Za to więcej drzew rośnie. Jaśnie pani musi to potraktować poważnie i Bogu dziękujmy, że ogólnie cała sprawa jaśnie pani jest znana. Pan de Montpesac mówił o tym, co już wiemy?

– Tak. Z tą różnicą, że pa

– Dla nas to wszystko jedno. W obecnych czasach sprawcy nie znajdą, choćby pękli, chyba że wynajmą wróżkę z kryształową kulą. Ale ja się poważnie obawiam, że dla złoczyńcy istnieje obecnie więcej możliwości i jaśnie pani bardziej jest narażona. Dopóki ten testament nie zostanie podpisany, ja będę jaśnie pani pilnował. Mam nadzieję, że pan de Montpesac również. A zechce jaśnie pani zauważyć, że i trucizny różne są jeszcze nie do wykrycia.

Zaczęłam wreszcie uważniej go słuchać.

– Trucizny działają w obie strony – zauważyłam odkrywczo. – Nie musi pan Guillaume koniecznie otruć mnie, mogę otruć i ja jego. Ale w tym celu muszę go czymś karmić, a na razie jakoś go tu nie ma.

– Był wczoraj.

– I nic się nie stało.

– Czy ja wiem… Mogło się stać.

Nagle przypomniałam sobie hałasy nocne.

– Ejże! Zapomniałam zapytać pana Jurkiewicza, czy się błąkał nocą po pałacu i po co. Ktoś chodził po korytarzu. Zmęczona byłam i nie chciało mi się sprawdzać, ale sądziłam, że to pan Jurkiewicz.

– I co jaśnie pani zrobiła?

– Nic. Zamknęłam się. Przejście przez gabinet też było zamknięte, bo zawsze zamykam, Roman wie, pieniądze tam leżą…

Roman jakby nagle zesztywniał. – Jaśnie pani jest pewna?

– Czego?

– Że ktoś chodził? – Pewna. A bo co?

– Bo pan Jurkiewicz, wyjeżdżając, chwalił sobie nocleg u nas i mówił, że dawno mu się tak doskonale nie spało. Jak się z wieczora położył, tak dopiero pokojówka go rano zbudziła… Coś we mnie drgnęło i popatrzyliśmy na siebie.

– Naprawdę Roman myśli, że pan Guillaume jakoś się dostał do nas po odjeździe i sprawdzał, czy nie udałoby się mnie, na przykład, udusić we śnie…?

– A jaśnie pani jest pewna, że nie? – spytał Roman zimno.





A skąd, u licha, mogłam być pewna czegokolwiek, co Armand zdołałby wymyślić! Gdybym padła trupem przed podpisaniem testamentu, dziedziczyłby wszystko, a co jak co, ale alibi sobie znalazł z pewnością. Gdzież on się w ogóle zatrzymał, gdzie mieszkał…?!

– Gdzie on stoi? – spytałam pośpiesznie. – Roman wie? – Pod samym naszym nosem, w naszej oberży, i mieni się krewnym jaśnie pani, który lubi swobodę i dlatego pałacu unika. W życiu tyle się nie nagadałem ze służbą, co teraz, praczka z oberży już myśli, że się z nią ożenię.

Pocieszyłam go.

– Za dwa dni już będzie po paradzie, bo testament podpiszę. Dwa dni przeżyć chyba mi się uda?

– Nie wiem czy dwa dni – odparł Roman ponuro. – Nie miałem kiedy jaśnie pani powiedzieć, że pan Jurkiewicz mocno się waha i kłopoty przewiduje, jak go tu wiozłem, wypytywał mnie o francuskie sprawy i coś mamrotał, że bez porozumienia z panem Desplain testamentu nie da rady sformułować tak, żeby go nikt nie zaczepił. Jakieś prawo własności nie do końca zostało ustalone. Mówił o tym jaśnie pani?

Mówić, mówił, ale zdaje się, że w tej rozmowie nie najwłaściwszy udział brałam. Niemniej jednak pan Jurkiewicz

testament na jutro obiecał…

– Nie wierzę – rzekł Roman stanowczo. – Zobaczy jaśnie pani, że on jutro tylko propozycję, szkic taki, przywiezie albo przyśle do akceptacji jaśnie pani, a gotowy do podpisu i wedle prawa sporządzony dokument napisze dopiero po odpowiedzi pana Desplain. A to potrwa może nawet parę tygodni.

Rozzłościłam się. Bywało przecież, że ktoś testament zgoła nabazgrał i ogólnikowo się w nim wypowiedział, a ważny był i wszyscy go szanowali. Spadkobierca niekiedy sam nie wiedział, co dziedziczy. Na to mi Roman przypomniał, że owszem, wśród ludzi przyzwoitych takie rzeczy przechodziły bezboleśnie, ale też i takie właśnie testamenty zwalano najłatwiej wystarczało, żeby się jacyś krewni upomnieli i już kłopoty. A że w moim przypadku krewny się upomni, rzecz jest pewna, musi to być zatem załatwione tak, żeby mu najmniejszej nadziei nie zostawić.

Westchnęłam ciężko, bo miał rację, i zajęłam się przybyciem prawie w tym samym momencie pa

– Tak mnie przyjęli, jak tego psa przybłędę! – szlochała już na dziedzińcu, z wózka żydowskiego wysiadając. – Nie poznawali zgoła, w komórce jakiejś utknęli, każdy kawałek chleba w gardle mi stawał! Jużem nie chciała Katarzynce nad karkiem wisieć, jużem myślała, że na starość swoi mnie przy, garną, a tu topić się chyba przyjdzie! Jedna moja nadzieja, że mnie Katarzynka do łask przywróci, że mi tu kąta jakiego udzieli…!

Zdziwiłam się nawet nieco tym jej lamentom, bo zazwyczaj spokojna była i histerii żadnych nie wyprawiała, ale odgadłam, że jakiś cios w samo serce kochani krewni musieli jej zadać. Uspokoiłam ją od razu.

– Niechże mi tu pa

– Ja dobrze mówię całe życie, że Katarzynka jest anioł prosto z nieba…!

Żal mi jej było, prawdę mówiąc, szczególnie teraz, kiedy uświadomiłam sobie, że ledwie sześćdziesięciu lat dobiega, i błysnęło mi porównanie z osiemdziesięcioletnią blisko panią Łęską. Akurat odwrotnie powi

Ja się do pa

Ucieszyłam się nawet z jej powrotu, bo im więcej osób w domu, tym lepiej dla mnie, a gorzej dla złoczyńcy. Pa

Nawet i Roman na jej widok trochę się uspokoił i poszedł swoje zarządzenia wydawać…

Gości rozmaitych dopiero przed wieczorem się pozbyłam, a wszyscy niby to przypadkiem przejeżdżając, po różnych oznakach poznali, że wróciłam i okazjonalnie wstąpili mnie witać. Spokojniejsza już o Gastona, rozumniej mogłam z nimi rozmawiać i na temat paryskiej mody fantazjować. Jeden Armand nie krył, że specjalnie z wizytą po raz drugi tego samego dnia przybywa, zaproszonego udawał, i samej sobie mogłam gratulacje złożyć, że tak go trafnie od samego początku oceniłam.

Robił, co tylko zdołał, żeby mnie skompromitować. Do poufnych szeptów się zabierał, aluzje różne czynił, wręcz można było mniemać, że całą podróż z Paryża w jego towarzystwie odbyłam, szarogęsił mi się jak zadomowiony, aż pani Korecka, największa plotkara w powiecie, dziwnym wzrokiem zaczęła na mnie i na niego patrzeć. A tak sobie zręcznie postępował, że nijak zaprotestować nie mogłam bez wywołania skandalu. Bałam się, że spróbuje zostać dłużej, a już co najmniej wyjść ostatni, ale na szczęście tego numeru mi nie wywinął, głośno zapowiadając się tylko na jutro dla owego omawiania spraw rodzi

Resztę wieczoru na pisaniu listów musiałam spędzić i znów z całego serca pożałowałam telefonu, który by wszystko o ileż szybciej załatwił!

W dodatku z góry przewidywałam dla siebie okropnie głupie kłopoty. Do mycia włosów fryzjera musiałam ściągnąć i posiadanie owych cudownych szamponów i balsamów wyjaśnić, bo bez nich wręcz nie miałam odwagi głowy pod wodę włożyć. W kosmetykach wszelkich i różnych utensyliach higienicznych sama sobie porządek zrobiłam, nie chcąc Zuzi na ustawiczne wstrząsy narażać, i pochowałam stara

Spać mi się jeszcze wcale nie chciało, a za to nagle poczułam się okropnie głodna. Najzwyczajniej w świecie głodna tak, że pewnie nie zdołałabym zasnąć, i uprzytomniłam sobie; że przez dzień cały prawie nic nie jadłam. Drugie śniadanie z Gastonem mocno zlekceważyłam, potem, przy gościach, ledwie trochę kawy wypiłam, przy obiedzie, zirytowana Armandem, wcale nie miałam apetytu, a o kolacji w ogóle zapomniałam. Ugrzęzłam przy listach w gabinecie i przy porządkach w sypialni, i służbę, która o coś usiłowała zapytać, niecierpliwie odesłałam, nie słuchając. Pewnie właśnie o kolację pytali.