Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 42 из 70

Trzeba przyznać, że grono gości miałam wyjątkowo źle dobrane.

Zaczęli wreszcie się zbierać, bo nie mogli u mnie wiekować, Armand szczególnie, z pierwszą wizytą przybyły. Bezczelny czy nie bezczelny, jakieś pozory dobrego wychowania zachować musiał.

Ale też i swoje osiągnąć potrafił…

– Pozwolisz, droga kurynko – rzekł do mnie w chwili pożegnania – że przybędę o jakiejś dogodnej dla ciebie porze, bo wydaje mi się, że różne sprawy rodzi

Powiedział to głośno, jawnie i wprost, wszyscy usłyszeli, wszelką ukradkowość wykluczył. Ach, jakże mnie korciło, aby mu zimno odrzec, że nie mamy czego omawiać, bo żadnych spraw rodzi

– Ależ proszę bardzo, panie Guillaume – powiedziałam słodko. – Wcześniej z ko

Po czym natychmiast zwróciłam się do Gastona.

– Panie de Montpesac, zechciej pan pozostać jeszcze kilka chwil. Miałam wiadomość od pana Desplain, którą, wedle jego słów, pan mógłby rozszerzyć i wyjaśnić. Swoje sprawy powi

Nie miałam najmniejszego pojęcia, czy obecny Gaston zna w ogóle obecnego pana Desplain i co z moich słów zrozumie, ale już mi było wszystko jedno. Liczyłam w każdym razie, że zdoła się opanować i żadnego zdumienia nie okaże.

Istotnie, okiem nawet nie mrugnął, skłonił się tylko grzecznie.

– Jestem do usług pani hrabiny…

– Ależ droga hrabino, towarzysza podróży mi zabierasz! – wykrzyknęła na to baronowa Tańska. – Miałam nadzieję, że pan de Montpesac do domu mnie odprowadzi! A tu proszę, znów muszę korzystać z opieki pana Guillaume!

– Jak też pan de Montpesac mógłby odprowadzać panią baronową, skoro jest własnym wolantem? – zdziwiła się młodsza Porajska z tak niebiańską niewi

– Ja zaś i opieką, i towarzystwem pani baronowej służę w każdej chwili, choćbym miał się i bryczki, i koni wyrzec – wyrwał się baron Wąsowicz, całą wizytą i zrozpaczony, i uszczęśliwiony zarazem. Zrozpaczony, bo już dwóch rywali widział, uszczęśliwiony zaś, bo z litości przez kilka minut całkiem miło z nim rozmawiałam. Pozwoliłam mu nawet końce paluszków ucałować.

Wszyscy, rzecz oczywista, przybyli własnymi powozami i jeden Armand dysponował swobodą, przyjechawszy ko

Pojechali wreszcie wszyscy do diabła. Wróciłam do salonu, gdzie czekał Gaston.

Stałam przez chwilę w drzwiach, patrząc na niego, a serce mi się z piersi rwało i ręce same wyciągały. Taki był, jaki powinien być, tylko ubranie go trochę szpeciło. Jakimś tam błyskiem, kawalątkiem umysłu, stwierdziłam, że czyni go mniej męskim, w porównaniu z przyszłością zniewieściałość pewna w jego obecnej garderobie się objawiała. Kryła zalety figury, którą wszak znałam doskonale, spodnie na nim jakoś gorzej leżały… Już bym chyba wolała te przyszłościowe dżinsy!

I ciekawa rzecz, co też miał pod spodem? Takie same gacie, jak mój nieboszczyk mąż nosił…?

Śmiać mi się zachciało na myśl, co by było, gdybym go o to spytała. Nie, takich szaleństw nie mogłam popełniać, ten obecny Gaston wziąłby mnie za kokotę albo za wariatkę. Uciekłby w przerażeniu i nie chciał mnie znać. Musiałam wrócić do czasów, które już zdążyły przestać być moimi własnymi.

Poruszyłam się wreszcie. On przez ten czas też patrzył na mnie ze spokojną twarzą, ale w oczach miał wszystko, czego za nic w świecie nie wymówiłyby usta. Skłonił się teraz.

– Pani hrabino – rzekł. – Racz pani wybaczyć, że się wtrącam, z pewnością zbyt natrętnie…

Boże drogi, wypisz wymaluj te same słowa powiedział do mnie za sto piętnaście lat! A cóż za potworne pomieszanie czasów, także gramatyczne…!

– … ale widzę grożące pani niebezpieczeństwo i nie mogę milczeć – ciągnął. – Szczęśliwy jestem, że pozwoliła mi pani wyjaśnić wszystko tak szybko.

– Domyślam się trochę, co od pana usłyszę, i dlatego wolałam się pośpieszyć – odparłam, siadając i wskazując mu miejsce naprzeciwko siebie. – Pan zapewne znał mojego świętej pamięci pradziada?

– Tylko pośrednio. Widzę z tego pytania, że nie wejdę na grunt nie przygotowany. Czy pozwoli mi pani mówić szczerze? Choć uprzedzam, że będą to sprawy, o których uszy niewieście nie powi

Czas dawnego obiadu, a obecnie, wedle moich nowych rozporządzeń, drugiego śniadania, już nadszedł, zadzwoniłam zatem i kazałam podawać, nawet go nie zapytawszy o zdanie. Trochę może chciałam mu udowodnić, że od tych wieści nie zamierzam wcale stracić apetytu i nie tak bardzo się nimi przejmę, jak on się obawia.

– Z mojej służby francuski język zna tylko mój stangret Roman, reszta zaledwie po kilka sław, więc możemy rozmawiać swobodnie – powiadomiłam go, ukrywając, że francuski język zna także bardzo dobrze kamerdyner Wincenty, ale do usługi przy tym śniadaniu zażądałam lokaja i pokojówki, więc nie miało to żadnego znaczenia. – Dopomogę panu. Sprawa zapewne dotyczy ostatnich chwil życia mojego pradziada i spadku po nim?





– Zatem odgadła pani? Niezmiernie żałuję, że nie spotkałem pani we Francji, ale to wina mojej nadgorliwości. Zbyt wcześnie przyjechałem do Polski i minąłem się z panią w drodze. No a potem już postanowiłem zaczekać na pani powrót. – Bardzo słusznie. Mogliśmy się znów minąć.

– Tak jak minęliśmy się przed ośmiu laty…

Wyrwały mu się te słowa wbrew woli, to było widać. Ucieszyły mnie nadzwyczajnie, ale musiałam poddać się zwyczajowej obłudzie i udałam zdziwienie.

– Co pan ma na myśli?

– Odbiegłem od tematu, proszę o wybaczenie. Cóż, przed ośmiu laty wielokrotnie bywałem w Kosowie, jakże blisko i Zrębów, i Sękocina, i tak się składało, że pani była wtedy z rodzicami w podróży. po raz pierwszy ujrzałem panią jako pa

Więc on to pamiętał…! Ciepło mi się na sercu zrobiło. Pozwoliłam sobie na szczere wyznanie.

– Istotnie, przypominam sobie pana. Wiem, że pokrewieństwo między nami istnieje, ale tak dalekie, że wręcz trudno go dociec. Ujrzał mnie pan w przeddzień…

– Niewielka różnica. VU każdym razie ujrzałem panią straconą dla świata i małżonkowi pani zdążyłem z całej siły pozazdrościć. Stąd mój upór, aby teraz przyjazdu pani doczekać i nie dopuścić do nieszczęścia.

Byłabym próbowała dalej go ośmielać, gdyby nie dzika ciekawość tych wydarzeń, które znałam tylko z przyszłości i które teraz niezmiernie mnie intrygowały. Postanowiłam wreszcie mieć to z głowy.

– No więc właśnie, cóż tam zaszło takiego, o czym nic nie wiem? Jakież nieszczęście może mi grozić?

– O tym, iż planowane małżeństwo pana hrabiego nie doszło do skutku, wie pani niewątpliwie?

– Wiem. Fałszerstwo…

Ugryzłam się w język, bo przecież dziś wszystko mogło wyglądać zupełnie inaczej niż później. Trudno sobie wyobrazić, ża pa

– Owszem, fałszerstwa też próbowano – przyświadczył Gaston, wyraźnie zatroskany. – Nie udało się dzięki świadectwu księdza, który pana hrabiego na śmierć dysponował, choć zainteresowana dama usiłowała twierdzić, iż związek zawarto na łożu śmierci. Ale współpretendent pani do spadku nie złożył broni i przypadkiem dowiedziałem się, że zdecydowany jest albo panią poślubić, albo usunąć ze swej drogi, bo wówczas cały spadek jemu by przypadł. Pan Desplain to ostatnie stwierdził niezbicie. No i, niestety, jest to pan Armand Guillaume, którego z przerażeniem ujrzałem w pani własnym domu.

No i masz ci los, myślałam, że uciekam od Armanda i zapewniam sobie bezpieczeństwo, tymczasem już mnie zdążył dogonić. Z tymi samymi zamiarami, które żywił w Trouville! Czy nie wpadłam przypadkiem z deszczu pod ry

– A co się stało z pa

Gaston się zmieszał.

– Rzecz okropna. W ostatniej niemal chwili dostałem od pana Desplain telegraficzną wiadomość, której miałem nadzieję pani zaoszczędzić. Zniknęła…

– To wiem, że zniknęła. Nie odnaleziono jej?

– Owszem. Właśnie odnaleziono i to nas przeraziło jeszcze bardziej. Pa

Gaston się jakby zachłysnął i spojrzał na mnie dziwnie. – Skąd pani to wie?

– O, wcale nie wiem, dedukuję logicznie. Nie była to przecież osoba, skło

Równocześnie zdążyłam pomyśleć, że oszalałam chyba, w tych czasach tyle logiki nie miałam prawa prezentować. Nie do myślenia kobiety zostały stworzone, sawantek bał się każdy. Do diabła, niech się przestanę wygłupiać, bo stracę Gastona bezpowrotnie!

Na razie jeszcze się na to nie zanosiło.

– Jestem pełen podziwu, odgadła pani najtrafniej! Co za szczęście, że tak mężnie pani to przyjmuje! Istotnie, wszystko powiodło do takiego wniosku, zważywszy jednak, że od wydarzenia do odkrycia upłynął długi czas, nic już się nie da stwierdzić ani udowodnić.

Znaleziono ją nie w Montilly, a w jej mieszkaniu, o którym nikt nie wiedział… Pewnie też po miesiącu, no oczywiście, po moim wyjeździe, musiała zapewne strasznie śmierdzieć i konsjerżka się zainteresowała. O mało tego nie powiedziałam, na szczęście zdołałam się powstrzymać. Zarazem na myśl, jak romantyczne tematy omawiamy, znów mi się zachciało śmiać.