Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 31 из 70

Wciąż jeszcze nieco oszołomiona, wyjaśniłam sprawę testamentu pa

dziej. Na dobre ci wyszło. Ale ostrzegam cię, że Guillaume nie zrezygnuje, jeśli nie będziesz miała dzieci, on nadal pozostanie w czołówce, bo naprawdę jest twoim krewnym, a nieślubne pochodzenie w tej chwili nie ma już takiego znaczenia, jak kiedyś…

Od dawna już siedziałyśmy w restauracji nad tymi ostrygami, same, we dwie. Ewa z daleka pomachała mi ręką, razem z Karolem usiedli przy oddalonym stoliku, nie chcąc nam zapewne przeszkadzać. Przysiadł się do nich Gaston i zdążyłam nawet pomyśleć, że czego jak czego, ale natręctwa mu zarzucić nie. można. Pojawił się i Philip, pani Łęska z kolei pomachała ręką ku niemu, nie zachęcająco jednakże, tylko tak, jakby go odpędzała. – Doktór Villon – powiedziała. – Znasz go?

– Znam.

– Uroczy człowiek, co roku go tu spotykam, ale to później się z nim przywitam, teraz chcę pogadać z tobą i asysta mi niepotrzebna. W głowę zachodzę, kto tę hurysę twojego pradziadka mógł zabić, bo zabójstwo urzędniczki z merostwa mają z tej okazji już rozwiązane. Wiesz o nim, mam nadzieję?

– Wiem – odparłam i w tym momencie na skraju stolików pokazał się Armand.

Ukłonił mi się i uczynił krok, jakby zamierzał podejść, ale w tym momencie oko jego padło na panią Łęską, obróconą do niego tyłem. Zatrzymał się, jakby wrósł w ziemię, zawrócił i szybko odszedł.

Pani Łęska musiała mieć oczy dookoła głowy i widzieć wszystko za plecami, bo obejrzała się nagle.

– A ten co tu robi? – spytała niemal ze zgrozą.

Nie byłam pewna, o kim mówi, Armand bowiem znikł już za ścianą budynku.

– Kto?

– Jak to, kto? O wilku mowa! Ten łajdak, Armand Guillaume! Poczułam się zdezorientowana.

– Ależ… Gdzie…?

– Odszedł tam przed chwilą. Kłaniał ci się. Ty go znasz? – Ależ tam poszedł Armand de Retal…

– Nonsens, jaki tam de Retal, Armand Guillaume! De Retal, rzeczywiście… Wziął sobie przydomek od Retal, to taka wiocha, no, małe miasteczko, matam kawałek ziemi, dom z ogrodem. Przypadkiem się dowiedziałam, że ostatnio zaczyna się podpisywać Guillaume de Retal, pewnie chce tego Guillaume’a całkowicie zgubić i zostać panem na Retal. Skąd on się tu wziął i co robi?

Nie byłam w stanie jej odpowiedzieć. Wstrząs to już był zupełny, który mi dech i mowę odebrał. Armand Guillaume, na litość boską…! Pomyśleć, że mi się z początku podobał i omal z nim do łóżka nie poszłam, Armand Guillaume, mój konkurent spadkowy, który od pierwszej chwili zawładnąć mną usiłował…

Pani Łęska ponownie spytała, co on tu robi, i nie wiem, jakim cudem wyrwały mi się z ust słowa niedawno dopiero poznane.

– Podrywa mnie – rzekłam ponuro.

– Ach, tak? – krzyknęła pani Łęska. – I ty, głupia dziewczyno, dałaś się na to nabrać?!

To mnie otrzeźwiło.

– Nie! – wrzasnęłam bardzo kategorycznie. – Nie wiedziałam, że to on, ale i tak mnie odrzuciło! Piękny, nie piękny, nie chciałam go! No, może przez chwilę, ale zaraz mi przeszło!

Gwar panował w restauracji, morze trochę szumiało, orkiestra jakaś grała gdzieś obok, więc moich krzyków, na szczęście, nie było słychać. Ledwo ktoś tuż przy nas się obejrzał, reszta ludzi nie zwróciła uwagi. Pani Łęska pokiwała i pokręciła głową.

– Chwałaż Bogu. Wystrzegaj się go. No, nie żeby zaraz miał ci zrobić coś złego, na razie jesteś bezpieczna, póki ma nadzieję cię poślubić. Rozumiesz chyba, że to jest dla niego najprostsza droga do majątku?

O tak, to rozumiałam doskonale i dreszcz okropny po plecach mi przeleciał. Armand już chyba tę nadzieję stracił…? Bo jeśli nie, to kto dybie na moje życie? A jeśli tak…

– Zdenerwowałam się – powiedziała pani Łęska z irytacją. – Nie posądzałam go o zbrodnię, ale myślałam, ie jednak gdzieś tam przysechł, bo pa





Czwartej możliwości, która pchała mi się do głowy wręcz nachalnie, pani Łęska nie wymyśliła. Nie byłam w stanie na razie podsuwać jej tego okropieństwa. Odwróciłam się, czy może samo się we mnie coś odwróciło, i popatrzyłam na Gastona. Musiałam mieć w oczach wyraz przerażenia, zgodny z moim stanem ducha, bo zerwał się nagle z miejsca i pośpieszył ku nam tak, jakby z trudem hamował kroki. Doznałam wrażenia, że najchętniej poprzeskakiwałby przez wszystkie krzesła, stoliki i barierki, i tylko głęboko zakorzenione dobre maniery powstrzymują go przed dawaniem takiego spektaklu.

– Co się… – zaczął i widać było, jak ugryzł się w język. Pomogłam mu odzyskać opanowanie, bo sama jego bliskość sprawiła mi ulgę.

– Pozwoli pani, że przedstawię pana Gastona de Montpesac – powiedziałam żywo – Gastonie, oto pani Patrycja Łęska, przyjaciółka naszej rodziny…

Pani Łęska tylko spojrzała i zdaje się, że od razu wyzbyła się obaw na tle mojego zainteresowania Armandem. W oku jej błysnęło, Gastonowi okazała uprzejmość wielką, kazała mu usiąść obok i spokojnie podjęła temat, bezwiednie udzielając odpowiedzi na jego pytanie.

– Ktoś powinien tej dziewczyny pilnować – oznajmiła bez ogródek, wskazując na mnie. – Armanda Guillaume tu zobaczyłam. Znacie go przecież.

– Armand… – potwierdziłam półgębkiem. Gaston zdziwił się nie mniej niż ja przed chwilą.

– Armand? Guillaume? Przedstawił się jako de Retal…?

– A ja się przedstawię jako księżna de Rohan! – rozzłościła się pani Łęska. – I co? Stanie się to nagle prawdą? Rozumiem, że się przyplątał do towarzystwa, korzystając z tego, że akurat nie matu znajomych, ale to koniec kamuflażu, bo ja go znam doskonale. Nie wiem, co z nim zrobicie, na waszym miejscu zawiadomiłabym policję, gdzie ma go szukać.

To mi się wydało pomysłem doskonałym i mimo woli obejrzałam się za Romanem. Nie było go w pobliżu, ale prędzej czy później musiał się znaleźć, postanowiłam zatem jego tym obarczyć. Albo zadzwonić do pana Desplain…

Gaston sposępniał i zaniepokoił się wyraźnie, też mu widocznie przyszło na myśl, że to Armand może być tym czyhającym na mnie wrogiem. Skło

Pani Łęska okazała się istną skarbnicą wiedzy, a nie należała do osób zamkniętych w sobie. Beztrosko i z nie skrywaną przyjemnością opowiadała o wydarzeniach dawniejszych, jakich była świadkiem, i późniejszych, o których się dowiadywała. Na pa

Zrozumiałam wreszcie, skąd upór pradziada, żeby Armanda całkowicie odsunąć od spadku. Pa

– Ciepłą ręką dostatecznie ją obdarował – sarknęła na moją uwagę w tej materii pani Łęska. – Ale wątpię, czy dużo z tego ocalało, bo Guillaume pazurami jej wszystko z gardła wyrywał i cud istny, że naszyjnika po prababkach nie zdążył wyrwać. Ona małpiego rozumu na jego punkcie dostała.

– W takim razie kto ją zabił? – zastanowił się Gaston. – Bo nie on przecież, dla niego to istna klęska. Gdyby to ślubne fałszerstwo na jaw nie wyszło…

Pani Łęska miała już własne, wyrobione zdanie.

– Nonsens. Nie upieram się, że to on, ale nie uważam tego za niemożliwe. Z jednej strony mógł się obawiać, że owszem, właśnie wyjdzie na jaw, a z drugiej zdecydował się namotać sobie Kasię, legalną spadkobierczynię. W takim wypadku pa

Skołowało mnie to wszystko razem kompletnie i sama już nie wiedziałam, bać się czy nie. Pani Łęska zmęczyła się w końcu, zostawiła nas i poszła do kasyna, gdzie, jak uprzedziła, nie życzyła sobie żadnego towarzystwa. Przesiedliśmy się do Ewy i Karola, dołączył do nas Philip, ucieszony przyjazdem pani Łęskiej, którą bardzo lubił i od czasu do czasu leczył. Został wtajemniczony we wszystkie szczegóły afery, bo już nie było powodu robić z niej sekretu, skoro pani Łęska milczeć nie zamierzała.

Późnym wieczorem dopiero pojawił się Roman, a chwilę przedtem Gaston mi się oświadczył.

– Sam nie wiem, co jaśnie pani radzić – rzekł mi Roman posępnie nazajutrz, kiedy ledwie skończyłam śniadanie. -Jaśnie pani wybaczy, że się w ogóle ośmielam, ale milczeć nie mogę, bo sprawa jest poważna. Kiedy jaśnie pani zamierza poślubić pana de Montpesac, teraz czy sto lat temu?

Ogłuszył mnie z miejsca. Że Gastona aprobuje i wysoko ceni, o tym już wiedziałam, pomijając to, że w kwestii mariażu nie musiałam prosić o pozwolenie sługi, choćby i opiekuna. Rozsądku i wiedzy wykazywał jednakże znacznie więcej ode mnie i jego rady były mi wręcz niezbędne.

– Co Roman ma na myśli? – spytałam słabo, kryjąc przestrach.

– Tę zmie