Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 17 из 70

Bez wątpienia mieliśmy, ale mnie one jakoś ominęły. Oszołomiona poczułam się lekko, bo pierwszy raz w życiu tak rozmowę podjęłam z obcym zupełnie mężczyzną, którego mi nikt nie przedstawił. A choćby i sam, jak pan Renaudin, ale tam, w Montilly, była całkiem odmie

I udało mi się chyba tego wyrazu oczu nie zmienić, choć osobnik ów wydał mi się interesujący bardzo i sympatyczny. Gdyby mi został przedstawiony na balu, z przyjemnością wpisałabym go do karnetu na wszystkie tańce, jakie by przyzwoitość dopuściła, ale tu…? Poza tym, na balu byłby ubrany… No, ja z pewnością również…

Wypadało tak z obcym rozmawiać czy nie…?

– Niech pani opanuje gadatliwość, bo się nie mogę pozbierać – rzekł z westchnieniem. – Naprawdę ciekawi mnie pani karnacja, tak idealnie białej kobiety jeszcze w życiu nie widziałem. To tryb życia czy jakaś właściwość skóry? Interesuje mnie to zawodowo, jestem lekarzem.

No, jeśli lekarz… Odetchnęłam z ulgą.

– Nie wiem, jakie mam właściwości skóry, bo przyznaję, że istotnie, zazwyczaj unikałam słońca. Teraz zamierzam się przekonać.

– A, to ostrożnie! Nie w południe, wyłącznie rano i wieczorem, powolutku. Słusznie siedzi pani w cieniu. A dlaczego unikała pani słońca? Dała się pani zasugerować tą obsesją rakową?

Nic nie wiedziałam o żadnej obsesji rakowej, więc na wszelki wypadek zaprzeczyłam. Ale i tak odpowiedź na jego pytania sprawiła mi kłopot, jakże miałam mu wyznać prawdziwe przyczyny? Powiedzieć, że w mojej sferze białość jest najce

– Mieszkałam w gęstym i ciemnym lesie, gdzie żaden promień słońca przez korony drzew nie przenikał. Zbierałam grzyby, jagody i orzechy. A woda w małych jeziorkach była zbyt zimna, żeby się w niej kąpać.

– Gdzież pani znalazła taki wspaniały las? – wykrzyknął ze śmiechem. – I więziła tam panią zła jędza? Ale skoro tak, rozumiem to zdrowie, które z pani tryska, bo przedtem mogłem się tylko dziwić. No cóż, przekonamy się, jak pani skóra przyjmie wyjście z lasu…

Wciąż niepewna, czy nie popełniam jakiegoś faux pas, zmieszana przy tym nieco zbytnią intymnością jego uwag, wolałam przerwać tę konwersację. Przypływ już podszedł. Przeprosiłam go grzecznie, ukryłam włosy pod czepkiem i udałam się do wody.

Udał się tam za mną, ale popłynęłam energicznie i rozmowa stała się niemożliwa. Pływał równie dobrze jak ja, a może nawet lepiej, choć sobie pod tym względem nie miałam nic do zarzucenia. Zaciekawiły mnie deski ze sterczącym z nich jakby skrzydłem motyla, na których stojące osoby ślizgały się po powierzchni fal. Niekiedy skrzydło upadało im w wodę, ale podnosiły je, zarazem ze śmiechem i wysiłkiem, więc musiał to być rodzaj zabawy. Aż chęć poczułam czegoś takiego spróbować.

Wyszłam wreszcie z morza, pobyłam chwilę na słońcu dla obeschnięcia i poczułam, jak piecze. O tak, mieli rację wszyscy, którzy mnie ostrzegali, to słońce mogło być niebezpieczne, paliło niczym ogień. Wróciłam w cień swojego namiociku., Roman już tam na mnie czekał.

– Jaśnie pani pozwoli, że teraz coś doradzę – rzekł stanowczo. – Jaśnie pani wciąż jeszcze brakuje doświadczenia. Należy teraz zejść z plaży, bo i tak już czas na obiad, w cieniu posiedzieć, a później znowu tu można przyjść przed samym odpływem. Więcej słońca dla jaśnie pani byłoby niewskazane.

Sama to czułam, więc wyraziłam zgodę. Doktór nadciągnął za mną, ale na widok Romana skłonił się tylko grzecznie i odszedł. Udałam się do domu, gdzie rozmaite zabiegi trochę potrwały, bo i spłukać musiałam z siebie słoną morską wodę, i posmarować ciało oliwką, w czym mi Florentyna pomogła, moimi plecami się zająwszy.

– O, już panią trochę łapie – zauważyła. – Widać ślad kostiumu. Byle nie za prędko, na pani miejscu z tym słońcem do jutra bym poczekała. Gdzie też się pani uchowała z taką białością…!

Zaczynałam mieć trochę dosyć tej mojej białości, z której tak dumna byłam przez całe życie. Żadna przyzwoita kobieta nie powi

Ledwo, przebrana już, na próg domu wyszłam, automobil podjechał i rudowłosa, młoda osoba w pośpiechu zeń wysiadła. Spojrzała, ramiona ku mnie wyciągnęła i już cudem jakimś wiedziałam, że jest to Ewa Borkowska. Starsza o te kilka lat, z i

Padłyśmy sobie w objęcia, śmiejąc się i płacząc. Dokładnie od tej chwili część mojej egzystencji pobiegła jeszcze szybciej. Ze zwierzeniami wzajemnymi nie mogłyśmy nadążyć, Ewa przedstawiła mi zaraz swojego męża, który z nią razem na wypoczynek przyjechał, wspólnie siedliśmy do obiadu, nagle, z prędkością piorunującą, jęłam się uczyć wszystkiego, mowy, zachowań, obyczajów, postępowania, dbałości o siebie! Ewa wręcz oburzyła się, że nie mam malowanych paznokci u rąk i u nóg, wskazała mi zakład, gdzie te zabiegi się czyni, skorzystałam od razu. Chciwie spenetrowałam jej stroje, chciwie słuchałam opowieści o jej życiu i pracy. Tak, pracy, bo oto ona pracowała niczym mężczyzna, choć jej mąż był człowiekiem bogatym, pracowała dla przyjemności i satysfakcji własnej, w firmie jakiejś ogromnej, robiącej reklamy. Dzięki niej rychło pojęłam, czym są owe reklamy i czemu służą, od niej się dowiedziałam wszystkiego o ludziach znanych i sławnych, od niej pierwszej usłyszałam okropne słowo: seks…

W pięć dni stałam się i





Nie poleciałam do Londynu po tygodniu.

Zaczęło się od tego, że, kiedy wszyscy razem, Ewa, jej Karol i ja, byliśmy na plaży w bliskości mojego domu, podszedł do nas ów doktór, który mi białość wytykał. Tak się odezwał, jakby znajomość nasza trwała od dawna, i tak też został przez tamtych dwoje przyjęty, co miało tę dobrą stronę, że się przedstawił. Pan Philip Villon. Pochwalił mnie od razu.

– Zdumiewający rozsądek pani wykazuje, widzę, że ta olśniewająca biel już znika bez żadnej szkody dla zdrowia. A to zaledwie czwarty dzień. Gratuluję siły charakteru.

Nim zdążyłam usta otworzyć, wtrąciła się Ewa.

– Słusznie, ja też ją podziwiam. Sama już bym się spiekła. Choć z drugiej strony, doprowadzić się do takiej bieli, to skandal, przez ileż lat słońce jej na oczy nie widziało! Chory mąż nie stanowi żadnego usprawiedliwienia.

– Aaa…! – odgadł doktór i usiadł przy nas. – Rozumiem, pielęgnowała pani chorego męża? I z jakim skutkiem?

– Śmiertelnym – wyrwało mi się zgryźliwie, bo rozgniewało mnie, że Ewa zbyt szczerze obcemu człowiekowi takie szczegóły wyjawia.

– Uch, mówmy wprost! – zniecierpliwiła się Ewa. – Łaska boska, że umarł. Do dziś zrozumieć nie mogę, po co w ogóle za niego wyszłaś!

– Możliwe, że dziś i ja sama siebie zrozumieć nie mogę – zgodziłam się z nią, hamując niezadowolenie. – Ale wtedy… Wzruszyłam ramionami i ugryzłam się.w język, by nie po

wiedzieć za wiele. Cóż ja wtedy miałam do gadania? Pa

I Ewa… Ależ tak, właśnie Ewa oburzała się strasznie i płakała nade mną. Przed samym prawie moim ślubem się rozstałyśmy i straciłyśmy z oczu.

Nagle bunt we mnie wybuchł i znów ta rewolucja rozkwitła.

– No dobrze, mówmy wprost – rzekłam zimno i gniewnie. – Poszłam za niego dla pieniędzy. Wiesz doskonale, że moi rodzice stracili wszystko, a ja, głupia dziewczynka…

– Po pierwsze, nigdy nie byłaś głupia – zaprotestowała Ewa z energią – a po drugie mogłaś studiować, iść do pracy… No owszem, ciężkie życie. I twoja matka… I ojciec… Czarujący człowiek zresztą, uwielbiałam go… Jeśli ze względu na nich ustawiłaś się finansowo, coś niecoś mogę zrozumieć. Jeśli był to błąd, zapłaciłaś za niego całkiem nieźle, ale za to twoi rodzice spędzili ostatnie lata życia w błogim spokoju.

– Przepraszam, a na co chorował pani mąż? – spytał doktór bardzo spokojnie i rzeczowo.

O mój Ty Boże, a na cóż on NIE chorował…?!

– Na wszystko – westchnęłam smętnie. – Chroniczna niestrawność, połączona z nieopanowanym łakomstwem. Żółć. Wątroba. Ustawiczne ataki. Niedowład nóg, reumatyzm, przeziębienia, jedno za drugim, sama nie wiem, co jeszcze, wszystko w nim szwankowało. Także nerki. W młodości prowadził bardzo niezdrowy tryb życia…

Znów się ugryzłam w język, żeby nie wspomnieć o kurtyzanach wiedeńskich, o których dowiedziałam się znacznie później, a które podobno siły żywotne z niego wyssały sposobem bliżej mi nie znanym. I o stu dwudziestu kołdunach, które w jedno popołudnie pożarł z flakami na najtłustszym rosole, jaki w życiu widziałam, i po których przed świtem umarł. Doglądałam wtedy źrebiącej się klaczy wielkiej klasy, z weterynarzem razem i z Romanem, klacz oźrebiła się szczęśliwie, ale kiedy wróciłam do domu, mój mąż owe kołduny już kończył… Widząc to, po doktora posłałam od razu, ale nieszczęście chciało, by doktór akurat trudny poród baronowej Brzezińskiej przyjmował… Dwa życia za jedno.