Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 14 из 70

I tu mną coś wstrząsnęło. Gdybym jeszcze młodziutką dzieweczką była, na śmierć i życie zakochałabym się w nim od pierwszego wejrzenia. Jakby grom z jasnego nieba… Raz jeden widziałam młodzieńca, niepojęcie do niego podobnego, serce mi wówczas skoczyło gwałtownie, choć nie wiedziałam nawet, kto to jest, co gorsza, nastąpiło to na parę godzin przed moim ślubem. Teraz wstrząs i upodobanie nagłe usiłowałam ukryć i stłumić, ale nie wiem, jak mi wyszło.

Chyba nie najlepiej, bo ów Gaston de Montpesac zajęcie się mną okazał, pełne atencji wprost nadmiernej. Patrzył na mnie natrętnie z wielkim blaskiem w oczach, co, rzecz oczywista, utrudniało mi patrzenie na niego. Twierdził też, iż się znamy, widział mnie w towarzystwie wśród wspólnych znajomych, zapamiętał na zawsze, ja zaś znikłam mu z oczu i dopiero teraz odnajduje mnie ponownie. Trudno mi było przeczyć, bo w pamięci wciąż tkwił mi ów młody człowiek sprzed ośmiu lat i sama w siebie miałam chęć wmówić, że to ten sam, co, wedle objaśnień Romana, było wszak niemożliwe.

Zdaje mi się też, że pod koniec biesiady obaj panowie nakłaniali mnie do oglądania jakichś miejsc samej rozrywce służących i może bym się dała skusić, wesołością nagłą ogarnięta, gdyby nie Roman, który czuwał. Z równym naciskiem jak szacunkiem przypomniał, że pani hrabina jutro od rana ma uciążliwe obowiązki, musi zatem przed nimi dobrze wypocząć, po czym pojechał wprost do hotelu. Upór sługi nieco mnie otrzeźwił i poddałam się jego opiece. Pana de Montpesac, trzeba to wyznać, pożegnałam z żalem, stara

Noc spędziłam straszliwą.

Zasnąwszy błogo i beztrosko, z miłym wspomnieniem kolacji, ocknęłam się nagle, kiedy jeszcze ciemno było. I wówczas dopiero dotarło do mnie wszystko, co od Romana usłyszałam.

Ową barierę bezwiednie przekroczoną oczyma duszy ujrzałam jakby mur jakiś olbrzymi i bez końca, lub też przepaść otchła

Czy zdołam wrócić do własnych czasów? Czy przepadły one dla mnie na zawsze?

Myśl, że po owych przeszło stu latach mój własny świat zaginął, była tak przerażająca, że skamieniałam niemal i tchu mi zabrakło. Płacz wielki już mi się w piersi zrywał, serce łomotało, lęk śmiertelny mnie dusił, kiedy, bliska już nieprzytomności, przed świtem samym, zdołałam nagle wspomnieć słowa Romana, że on sam kilkakrotnie barierę przekraczał i w dwóch epokach żył. Zatem taka rzecz była możliwa…?

Łzy powstrzymałam, świadoma, iż po szlochach i łkaniach twarz mi zapuchnie i okropnie będę wyglądać, a tego by mi jeszcze do szczęścia brakowało. Globus w gardle zelżał nieco. Pomyślałam rozsądnie, że jechać do mojego Sękocina i do własnego kraju nikt mi chyba nie wzbroni, a co tam zastanę…? Później się będę martwić. Zarazem nagle ta Polska mi się przypomniała, już istniejąca i niepodległa, bez Rosji, bez zaborów, bez zakazów głupich i wstrętnych, bez tiurmy i Sybiru! Czyżby coś tak pięknego było możliwe? I ja to zdołam zobaczyć…?!

Pociechy doznałam wielkiej. Razem z pociechą obudziła się we mnie nadzieja, że może nie wszystko całkiem stracone, może i do własnego świata wrócić zdołam, nie wiadomo jak i kiedy, ale tym się kłopotać nie będę, bo po cóż mi melanż w głowie, od którego najwyżej pomieszania zmysłów można dostać!

No i zaraz zdrożna chęć mi się zalęgła. Skoro już tu jestem, skoro ta okropność na mnie spadła, niechże ją chociaż wykorzystam! Niech obejrzę i poznam wszystkie nowości osobliwe, niech użyję tych wynalazków równie przerażających, jak pożytecznych, no więc dobrze, niech zaznam rozrywek, o których mniemałam, że we wdowieństwie już się ich na zawsze wyrzekam. A choćby i naga

Jakoś dziwnie tą ostatnią myślą podniesiona na duchu, bez płaczu na nowo zasnęłam…

Nazajutrz późnym wieczorem byłam znów oszołomiona doszczętnie. Prędkość, wręcz błyskawiczna, zmian, jakie w moich doznaniach zachodziły, sprawiała, że czułam się, jakbym żyła w zadyszanym biegu. Przyjemność mi to nawet sprawiało, alem tej przyjemności ni rozważyć, ni napawać się nią nie mogła przez zwyczajny brak czasu. Dobrze jeszcze, że pamięć nie odmawiała mi usług.





Roman z samego rana pokazał mi ową szkatułeczkę, dwie nawet, które telewizorem rządziły. Wyuczyłam się pukania w guziki, zapamiętawszy, co do czego służy. Zaprezentował płaską rzecz, zowiąc ją kasetą wideo, wszystkie czy

Tak oto obejrzałam ruchome obrazy, filmem zwane, a była to powieść pana Verne’a, “W 80 dni dookoła świata”. Widoki znajome ludzi, strojów, ulic i pojazdów uradowały mnie nad wyraz, z wypiekami oglądałam przygody nadzwyczajne, o których wcześniej raz tylko zdarzyło mi się czytać, przejęta byłam tak, że chyba nawet okrzyki wydawałam, a raz, zdaje się, z lęku chwyciłam Romana za ramię. Dech mi zapierało. A cóż to za cudowna rzecz, ta telewizja…!

Ochłonąwszy z wrażeń, chętnie obejrzałabym to jeszcze raz, a nawet dwa razy, ale Roman mi nie pozwolił, bo należało jechać do Trouville. Z niechęcią poddałam się pośpiechowi, pocieszając się tylko myślą, że w czasie podróży uporządkuję sobie doznania i zastanowię się nad nimi, ale nic z moich zamiarów nie wyszło, bo Roman uczynił rzecz okropną. Zaproponował, żebym usiadła obok niego, na fotelu z przodu. Toż to jakby na koźle…!

Jeździłam na koźle, czemu nie, często nawet sama powożąc, co mi przyjemność sprawiało, ale tu prawie oniemiałam. Sługa wszak… Czy oszalał? Cóż za spoufalenie nie do wiary, i to wśród ludzi, publicznie…!

Roman stał i czekał mojej decyzji, bez żadnego zuchwalstwa, całą postawą szacunek wyrażając. Nagle wspomnienie mi błysnęło. On to wszak, nie kto i

Zawahałam się i oburzenie moje opadło.

– Czy to wypada? – spytałam niepewnie.

– Teraz, proszę jaśnie pani, wszystko wypada – odparł na to stanowczo. -A możliwe, że jaśnie pani zechce się nauczyć sama prowadzić, czas byłby zrobić początek. Poza tym z przodu lepiej wszystko widać, z tylnego siedzenia zagłówki zasłaniają, a i do ruchu, i do widoków powi

I, oczywiście, o żadnym rozpamiętywaniu przedchwilowych, tkwiących jeszcze we mnie przeżyć, mowy być nie mogło. Ruch paryski toczył się przede mną, zaraz nabrałam chęci pilnie go obserwować, bo rozmaitość w nim panowała szalona. Teraz dopierom stwierdziła, żem dotychczas niewiele z niego widziała, ledwo Roman nadążał na moje pytania odpowiadać. Jęły mnie korcić owe kafeterie, bistra, restauracyjki małe, których stoliki na ulicy stały, ach, posiedzieć tam, bodaj przez cały dzień, patrzeć na ludzi i pojazdy, przysłuchiwać się rozmowom urywanym, przywykać do wszystkiego! Choć to zapewne miejsca dla plebsu… Prawie jakbym w karczmie siedziała…

Nie wytrzymałam, spytałam Romana.

– Nie ma już plebsu, proszę jaśnie pani, jest najwyżej hołota – odparł mi na to. – Ale to widać, bo gdzie hołota, tam brudno i hałaśliwie. A tu wszędzie jaśnie pani może sobie posiedzieć i nikt się tym na pewno nie zgorszy. Nawet gdyby kto znajomy się przytrafił, wcale się nie zdziwi, bo różnice w obyczajach znikły, to samo kobiety mogą robić, co i mężczyźni, to samo pa

To mi się w głowie nie chciało pomieścić, choć na własne oczy widziałam tę mieszaninę płci. Nie miałam czasu porządku w myślach zaprowadzić, bo następne zmiany ujrzałam, tunele strasznie długie nieco mnie przestraszyły, droga potem, autostradą zwana, która już pierwszego dnia uznanie moje wzbudziła, szybkość szalona, z jaką Roman pędził, budowle po bokach niezwykłe, które mianem stacji benzynowych określił, napisów różnych kolorowych i obrazów jakichś wielkie mnóstwo, obejrzeć ich i odczytać nie nadążałam, istny karuzel rozpędzony! Zapamiętywałam, ile mogłam, nawet nie rozumiejąc, z nadzieją, że mi się to przyda do czegoś.

W jakiejś spokojniejszej chwili, kiedy do pędu już trochę przywykłam, myśl nowa błysnęła mi w głowie.

– Czy chce Roman powiedzieć, że mogłabym sama chodzić po ulicach, po mieście? – spytałam nagle. – Całkiem bez służby?

– Ile tylko się jaśnie pani spodoba i gdzie jaśnie pani zechce – odparł na to spokojnie. – Po ulicach, do restauracji, wszędzie. Ja tu jaśnie pani towarzyszę nie dla przyzwoitości, tylko do pomocy i opieki, póki się jaśnie pani nie przyzwyczai. O! I tu właśnie dochodzi jedna rzecz… Jaśnie pani powi