Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 10 из 70

Zawahałam się w ocenie, bo była chyba trochę zbyt wysoka. Gdyby jednak ktoś chciał rzeźbić posąg bogini…

Zdobyłam się na obiektywizm. Analizując widoki, musiałam przyznać, że wśród młodzieży zwyrodnień żadnych prawie nie widzę, dorodni po większej części, do naga niemal porozbierani, ale kształtni nader, zdrowi, może nawet piękni…? Za to osoby starsze wiek i brzydotę z upodobaniem demonstrują. Ciekawa rzecz. Jakaż może być tego przyczyna…?

I jedna jeszcze rzecz przedziwna do świadomości mojej dotarła. Murzyni już prawie dziwić mnie przestali, na Chińczyków płci obojga przestałam się wzdrygać, ale osoby prawdziwie białej nie widziałam ani jednej. Płeć smagła była powszechna. Po rysach sądząc, Europejczycy, a ciemni jak chłopstwo, słońcem w czasie żniw spalone. Cóż to miało być, też jakaś moda…?

Roman oderwał mnie od tych obserwacji, z szacunkiem przypominając, że magazyny nam zamkną. Nie tyle wypoczęta się czułam, ile coraz więcej zaciekawiona, coś się we mnie działo takiego, że zakupy koniecznie chciałam porobić. Oprócz siebie, dwie zaledwie widziałam kobiety w sukniach długich, tyle że bez żakiecików, lekkich bardzo, z dekoltami, i już zaczynałam się czuć grubo odziana i nie do zniesienia niemodna.

Znalazłam się w wielkich magazynach…

Tegoż wieczoru siedziałam przed lustrem w hotelowym apartamencie i wpatrywałam się we własną twarz, oka od niej nie mogąc oderwać.

Złe zawsze kusi. Grzech ciągnie. Nieprzyzwoitość aż korci… Wyznać muszę, że uległam.

Oszołomiła mnie część perfumeryjna, na którą w pierwszej chwili trafiłam. Chciwie próbując pachnideł, wąchając, w kremy jakieś upiększające wpatrzona, znalazłam się nagle jakby w kabinie, gdzie z naciskiem zaproponowano mi próbny makijaż. I

– Pani nie ma na twarzy żadnej mikstury? – ucieszyła się panienka, mną zajęta.

Już nawet nie zważałam na to, że pod skąpą szatką, na guziki z przodu zapiętą, żadnej bielizny chyba na sobie nie miała, a do tego była Mulatką lub też Kreolką. Co za różnica, Amerykanie mogą w nich mieć służbę, czemuż nie my…?

– Nie mam – rzekłam sucho.

– To doskonale! Możemy zacząć od podstaw. Oto podkład, przyciemnimy odrobinę, bo pani jest bardzo blada, zapewne dawno nie była pani na słońcu?

Ja, na słońcu…! Za kogo ona mnie brała…?!

– Damy troszeczkę opalenizny, ach jakąż piękną skórę pani ma, co za przyjemność robić taką młodą, świeżą twarz…! Wariatka. Znalazła sobie świeżą twarz dwudziestopięcioletniej wdowy…

– Żadnej korekty owalu pani nie potrzebuje, może cień rumieńca… O, to, o ton ciemniejsze. Ewentualnie na wieczór, proszę, zamiast tego, tamto nałożyć. Teraz oczy… brąz, przy pani włosach, o nieba, to naturalny kolor…! Tylko brąz! Na wieczór pod kolor sukni, cienie, niebieskie, zielone, czarne, to kolory dla pani. Co za rzęsy…! Przyciemnimy, tusz… Jedna maleńka kreseczka, oto tusz dla pani, razem z pędzelkiem… Gdyby chciała pani przyciemnić rzęsy trwale, polecam zakład kosmetyczny na rue Royale…

Oczy miałam zamknięte, więc nie wiedziałam, o czym mówi. Przyciemnić rzęsy, dlaczego nie, rzęsy miałam zawsze długie i gęste, tyle że na mój gust za jasne, owszem, chciałabym mieć ciemniejsze…

– Usta… Bardzo delikatnie. Ma pani wyjątkowo piękny kształt! Kolor naturalny, gdyby się pani opaliła…

Nad świecą mam się opalić czy jak…?

– …wtedy trochę ciemniejszy, ale w tym samym odcieniu. Oto kredka konturowa, dwie, dla jasnej szminki i ciemniejszej… Proszę!

Spojrzałam wreszcie w lustro przed sobą. I, uczciwie mówiąc, zamarłam.

Tak niezwykłej twarzy w zwierciadle jeszcze nigdy w życiu nie widziałam. Nie umiałam zadecydować, czy jest piękna, bo jej białość gdzieś znikła, płeć ściemniała troszeczkę, ale wyrazistość oczu… Większe się wydawały i jaśniejsze w oprawie czarnych rzęs, czyżbym istotnie miała takie rzęsy…? Brwi nad nimi, odrobinę ciemniejsze niż były z natury, łukiem wygięte, cień jakiś dawały, który jeszcze oczy powiększał. Usta do tej twarzy pasowały doskonale, barwa ich… nie, doprawdy, wydawałoby się, że prawdziwa, a zarazem intensywności niezwykłej. I też wyraziste, jakby w swojej urodzie doskonale wykończone…

Niby to byłam ja, ale równocześnie ktoś i





Kupiłam wszystko, co mi ta sprzedawczyni podsuwała. Kupiłam kremy i mleczka jakieś, najświadomiej jeszcze kupiłam perfumy, bo do tego nabytku byłam przyzwyczajona. Zapachy nowe, ale nader miłe.

Potem, z tą twarzą prawie obcą i niezwykłą, z dreszczem rozkosznym, który naga

Dokonałam zakupów. Twarz mi płonęła ze wstydu, ale nad wszelką przyzwoitością panować przestałam. Sprzedawczynie… Boże mój, same kobiety, ani jednego sprzedawcy płci męskiej nie widziałam, cóż to za zjawisko niepojęte, ale słuszny chyba obyczaj, bo wszak przy mężczyźnie, bodaj i słudze, takiej spodniej bielizny nie kupowałabym przenigdy i za nic w świecie! Suknie mi doradzono, przymierzałam, pasowały na mnie doskonale, choć na widok nóg własnych w ogniu cała stanęłam. Owe rajtuzy jak pajęczyna cienkie, pończochy, którym podwiązek nie było trzeba, bo przylepione, jakimś sposobem na nodze się same trzymały…

– I po co pani aż taki duży gorset? – spytała jedna z tych panien sklepowych ze zdziwieniem wielkim. – Przy takiej figurze…? I przy takich upałach…? Nawet i stanik pani niepotrzebny!

Udało mi się nie okazać wstrząsu. Ale ziarno zostało rzucone…

Torby ogromne dostawałam wszędzie, co mnie w końcu zakłopotało, bo i nieść nie miał kto, i należało za to wszystko zapłacić. Cudem jakimś chyba, kiedym się bezradnie rozglądała dookoła, Romana dostrzegłam, co tam robił, nie wiem, i wolałam nie pytać, nie miejsce dla stangreta wśród damskiej garderoby intymnej, ale bez niego, doprawdy nie mam pojęcia, co bym zrobiła. Oddałam mu wszystko, każąc do powozu zanieść i rachunki uregulować, co też zaraz uczynił.

Zdaje mi się, że wyszłam stamtąd, kiedy już cały magazyn zamykano.

Do apartamentu w hotelu dotarłam oszołomiona i zmęczona niezmiernie, guzikiem na ścianie wezwałam pokojówkę, rozpakowała mi zakupy. Ośmieliła się je pochwalić, a widać było, że ciekawość ją straszna rozpiera, skąd też mogłam przyjechać. Sucho rzekłam, że z głębokiej prowincji, i czerwone wino sobie kazałam otworzyć.

Po czym, głodna bardzo, do restauracji na posiłek zamierzając się udać, na chwilę przed lustrem usiadłam, by włosy przygładzić. I tak już zostałam.

W emocji zakupów zapomniałam, jak wyglądam. Nogi, w tych nowych strojach widoczne, wrażenie czyniły takie, że z pamięci umknęła mi twarz. Wpatrywałam się w nią teraz, pełna rozterki, a może i upodobania nawet, i z jednej strony wstyd mi było tej sztuki na licach, a z drugiej coraz bardziej chciałam zawsze tak wyglądać. Wahałam się pójść między ludzi, a zarazem pragnęłam tego. Żal mi było, że upiększenie zmyć będę musiała i zaraz jutro do poprzedniego wyglądu wrócić, przy tym zaś myśl, że w tej postaci mogłaby mnie ujrzeć moja rodzina i znajomi, śmiech pusty we mnie budziła. I wielką chęć, by rewolucję wywołać, tak im się pokazując…

Ciemność zaczęła zapadać, choć dzień lipcowy był długi, oderwałam się zatem od własnego wizerunku i znów wezwałam pokojówkę.

Zamiast niej wszedł Roman.

– Mniemałem, że jaśnie pani zechce mnie sprowadzić i już czekałem przed drzwiami. – wyjaśnił. – Światło tu się zapala, proszę jaśnie pani, to ogólnie, a przy każdej lampie oddzielnie drugim naciśnięciem…

Pokazał mi owe rzeczy do naciskania. A tak, prawda, przy pomniałam je sobie, już to naciskanie wypróbowałam wczesnym rankiem, który teraz wydawał mi się o całe wieki odległym. Przy lampach, istotnie, też coś takiego było.

– Cóż to za światło? – spytałam mimowolnie, bo doprawdy teraz do wynalazków głowy nie miałam.

– Elektryczne – odparł krótko. – Jaśnie pani zapewne kolację będzie jadła. Stolik zarezerwowałem ten sam, co przy obiedzie.

Słusznie uczynił, tego właśnie chciałam. Owego słowa o świetle nie zrozumiałam, ale niewiele mnie obeszło, bo zbytnio przejęta byłam wyglądem własnym. Suknię wybrałam wieczorową, ale bardzo skromną, czarną, wąską, z gorsem diamencikami sztucznymi nasadzonym, i na dole… z trudem mi to przyszło… ale i pchało mnie… na dole porozcinaną aż do kolan, przez co każdy ruch nogi odsłaniał. Czułam się jak kokota…

Jedno, co było pewne, to łatwość ubrania się w to. W magazynie mnie nauczyli, jak się takie dziwne i długie zamki zapina, żadnych haftek, żadnych guziczków, jeno ciągnąć i zamyka się samo. Trochę trudno na środku pleców, ale da się to zrobić. Pod suknią nic, tylko te dwie intymne sztuki garderoby, aż mi się wydawało, że nic wcale nie mam na sobie i musiałam w lustro spoglądać dla sprawdzenia, czy aby na pewno jestem przyodziana, choćby tylko pozornie. Koszuli włożyć nie mogłam, bo zewsząd wystawała, za to, trzeba przy. znać, chłód i lekkość czułam, przyjemne bardzo.

Spoglądano na mnie. Gdyby nie postanowienie stanowcze, że się do mody panującej przystosuję, zawróciłabym i uciekła, bo wstyd kobiecie przyzwoitej zwracać na siebie uwagę. Jeszcze na balu… kiedy się wchodzi w kreacji wyjątkowej, owszem, chce się na siebie oczy ściągnąć, ale przecież nie aż tak! I panowie dobrze wychowani spoglądają ukradkiem, bo jawne i nachalne patrzenie jest dowodem złych manier. Ale już mi się zaczęło wydawać, że i maniery bardzo się zmieniły.

Wśród tylu wrażeń zbrakło mi siły rozważać, skąd się biorą wokół mnie osobliwości różne, wykąpałam się z przyjemnością, choć twarz umyłam z wielkim żalem, po czym zwyczajnie poszłam spać, nie wzywając nawet pokojówki…

Montilly nie zawiodło moich oczekiwań. Było całkowicie ukończone, w doskonałym stanie, acz pustką stało. Klucze do wszystkich wejść znajdowały się w posiadaniu pana Desplain, mogliśmy przeto sprawdzić i wnętrze, gdzie z ulgą wielką ujrzałam zbiory pradziada prawie nietknięte.