Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 14 из 37

Przyjechałam do niej przeraźliwie punktualnie. Otworzyła mi drzwi, weszłam do pokoju i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to kwitnące kaktusy. Przez całe życie chora byłam na kwitnące kaktusy.

– Jezus Mario! – powiedziałam z zawiścią. – Jak pani to robi, że one kwitną?! Moje nie chcą!

Ożywiła się i lekka sztywność z niej opadła.

– Szczerze mówiąc, nie wiem. Ale podlewam je takim czymś, co się kupuje w kwiaciarniach, to nawóz albo odżywka. Chyba skuteczna, bo zaczęły kwitnąć dopiero w tym roku. Wszystkie kwiaty ją lubią.

Rzeczywiście, pokój wyglądał jak oranżeria. Różne bluszcze pięły się po ścianach, wiszący w górze asparagus zasłaniał cały kąt, można było mieć pod nim stos bielizny do prania i nic by nie było widać, w skrzynce przy balkonie szalała istna dżungla. Spodobało mi się to, długą chwilę spędziłyśmy na pogawędce przyrodniczej.

Przypomniało mi się wreszcie, po co przyszłam.

– Nie wiem, czy pani się orientuje, że ja też byłam w mieszkaniu ciotki – powiedziałam bez długich korowodów. – Zaraz po zbrodni i padły na mnie podejrzenia. Na wstępie wyjaśniam przyczyny, dla których jestem żywo zainteresowana tematem. Widziałam tam panią następnego dnia, pani mnie też, nikomu dotychczas o tym nie powiedziałam, ale chciałabym wiedzieć, co pani tam robiła i dlaczego ukryła pani tę wizytę Porucznik Piegża był u pani, wiem, co pani do niego mówiła. Chcę znać prawdę, żeby wiedzieć, co robić.

Zatrzymała się w drodze do kuchni.

– Zamierzałam zrobić kawę – oznajmiła trochę żałośnie. – Powiem pani, oczywiście. Przynieść najpierw…?

– No dobrze, niech pani przyniesie. Ja się przez ten czas pogapię, jest na co.

Usiadłam przy tej kawie tak, żeby nie tracić z oczu kaktusów. Postawiła tacę na stole, ulokowała się naprzeciwko mnie. Wszystko razem, kwiaty, pokój i jego mieszkanka, robiło dobre wrażenie.

– No…? – powiedziałam zachęcająco. Kasia, rzeczywiście prześliczna, pełna wdzięku i chyba seksowna, milczała przez chwilę.

– Nie powiedziałam, bo przypuszczałam, że by mi nie uwierzył – rzekła wreszcie. – Albo by mnie nie zrozumiał. Nikt mnie nie widział, poza panią. Byłam, owszem, ale nie wstępowałam do mieszkania ciotki, nawet nie wysiadłam na trzecim piętrze.

– Tylko co?

Westchnęła.

– Tylko pojechałam prosto na strych. Przyznam się pani, trudno. Miałam tam zakamarek, odkryty przy okazji trucia kota… Pani o tym wie?

– Wiem.

– No więc miałam. Miejsce, w którym ukrywałam różne rzeczy, takie swoje prywatne. Wracając ze szkoły, zawsze mogłam pojechać wyżej i dopiero potem wrócić na trzecie, z tym że musiałam z parteru… Możliwe, że trudno pani będzie to zrozumieć…

– Może nietrudno. Już dużo wiem.

– O moim życiu w tym domu?

– Właśnie. O pani życiu w tym domu.





– No to może mi pani zdoła uwierzyć. Ukrywałam tam to, co nie mieściło się w mojej teczce, a później w ogóle wszystko, bo ciotka sprawdzała. Farby, szkicownik, rysunki… Także pieniądze, które w ostatnim roku szkoły zaczęłam zarabiać, ona mnie rewidowała. I zeszyt z różnymi zapiskami, taki rodzaj pamiętnika. Nie zabrałam tego od razu, w momencie kiedy się wyprowadzałam, bo wyprowadzałam się w atmosferze… no, można powiedzieć’ woje

– A po co pani się przebierała?

– Ach, to pani…? Pani była na tym strychu?

– Ja.

– Wiedziałam, że ktoś tam był. Uciekłam na wszelki wypadek, to mogła być moja ciotka. To też trudno zrozumieć normalnemu człowiekowi. Ja się mojej ciotki bałam obsesyjnie. Ona miała jakiś straszliwy węch, byłam pewna, że odgadnie mój pobyt na strychu, przyczepi się, zabierze mi wszystko, nie wiem co jeszcze, bałam się śmiertelnie, że przyjdzie tutaj, chociaż ukrywałam przed nią adres, ale jestem pewna, że ona go znała, przebrałam się, żeby móc się wyprzeć. Nigdy przedtem nie chodziłam w spodniach, w ogóle żadnych nie miałam. Może to idiotyzm, ale tak było. Nie wstępowałam do niej z tej samej przyczyny, niech wcale nie wie, że tam byłam, że cokolwiek zabrałam, może wyjątkowo nie zgadnie. Zbiegłam na czwarte piętro, tam mieszkają ludzie, których po całych dniach nie ma w domu, wiedziałam o tym, przebrałam się, zdjęłam spodnie zmieniłam kurtkę…

– I trzymała pani tę odzież pod pachą…

– Tak. Byle jak zwiniętą. I na dole spotkałam panią, ale pani była obca, nie miałam pojęcia, że mnie pani rozpozna…

Uwierzyłam jej. Pasowało to wszystko do obrazu całej sytuacji. Mówiła bez zahamowań, jakby do siebie, jakby z ulgą, że wreszcie może powiedzieć. I trochę tak, jakby właściwie było jej obojętne, czy ktokolwiek w to uwierzy. Generalnie robiła wrażenie zaprzątniętej czymś zupełnie i

– Będę musiała powiedzieć, że panią tam spotkałam – powiadomiłam ją z niechęcią. – Jeżeli wyjdzie na jaw samo, posądzą nas o spółkę, a i tak już niezbyt dobrze wyglądam.

– Niech pani mówi. Mnie nie przeszkadza, przyznam się i wyjaśnię. Może nawet zadzwonię do tego porucznika, który tu był, i uzupełnię zeznania. On ma jakiś numer telefonu?

Dałam jej telefon Henia i doznałam ulgi. Pokazała mi zdjęcia, bo byłam ich ciekawa i sama poprosiłam. Znów Henio miał rację, tymi zdjęciami była ciągle przejęta, wpatrywała się w twarze rodziców tak, że coś z niej wręcz promieniowało. Powiedziała, że zamierza je powiększyć i ustawić w widocznym miejscu, albo powiesić na ścianie, chce na nie patrzeć, żeby się czuć człowiekiem, a nie jakimś wypędkiem, znajdą, odmieńcem, czymś poniżej rodzaju ludzkiego. Musiała jej ciotka nieźle dokopać…

Zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę i wyrazu twarzy wprawdzie nie zmieniła, ale nagły rumieniec był wyraźnie widoczny. Przysięgłabym, że chłopak.

– Ach, jesteś… – powiedziała. – Tak, oczywiście, będę już w domu. Nie, nie zdążę. Dobrze… Odłożyła słuchawkę i zrobiła się nieco roztargniona. Nie miałam wątpliwości, to rym właśnie była naprawdę przejęta, a reszta świata w gruncie rzeczy wcale jej nie obchodziła. Gotowa byłam położyć głowę na pniu, że wszystkie zbrodnie od początków dziejów ma w nosie i żadnej nie popełniła. Normalna sprawa, była zakochana i dziwne byłoby, gdyby nie. Faceci też mają oczy w głowie i takiej dziewczyny odłogiem nie zostawią.

Dałam jej spokój i czas do wieczora. Przypomniałam o telefonie do Henia…

Fertyczna Właduchna Rajczyka wiedziała znacznie więcej, niż wyjawiła na początku, w oficjalnych zeznaniach. Janusz stara

O incydencie pani Właduchna opowiadała z lubością i detalami. Raz ta jedna przyszła do Rajczyka szukać kochasia, Dominik tu jest, upierała się, a jak nie jest, to był, albo będzie. Rajczyk ją pogonił, wściekły był, żadnego Dominika nie zna, tak twierdził, a potem ten Dominik rzeczywiście przyszedł, od podwórza się przemknął, nikt nie widział, ale ta jedna wypatrzyła, bo wcale nie poszła precz, tylko czatowała. Już piekło na ziemi zaczęła mu robić, ale on ją raz-dwa-trzy przyciszył i przez to podwórze wyprowadził. Chuda Heńka podobno na nią mówili, Właduchna w tych sferach znajomości nie posiada, ale przypadkiem słyszała, jak ktoś tam coś chlapnął i zgadzałoby się, sama skóra i kości, taki wypłosz rudy. Tej chudej Heńce Dominik musiał za dużo gębą nakłapać i Rajczyka o mało szlag przez to nie trafił Ile to było, już ze dwa lata prawie…

W rym momencie Janusza tknęło. Zawsze zdumiewała mnie jego pamięć zawodowa, działała jak brydżowa albo jeszcze lepiej. Chuda i ruda, takie słowa padły w ekipie śledczej przeszło półtora roku temu. Tyran poniósł wówczas klęskę dochodzeniową. Znaleziono zwłoki facetki w plenerze blisko jeziorka Czerniakowskiego, zabita uderzeniem w głowę twardym przedmiotem, przedmiotu nie odzyskano, sprawcy nie ustalono. Podejrzenia padły w pierwszej chwili na jej amanta, ale amant najprawdziwiej w świecie w chwili zabójstwa znajdował się na chrzcinach w Mławie. Sprawdzono to dokładnie, był ojcem chrzestnym i trzymał na rękach noworodka, ksiądz zaświadczył, że go widział na własne oczy, nie dość na tym, sierżant mławskiej policji, krewny szczęśliwych rodziców, przez całe przyjęcie siedział obok niego, alibi nie do podważenia. Skoro nie amant, przepadło, i

– Związek pomiędzy kłapaniem gębą a wyciszeniem świadka bije w oczy – orzekłam bez wahania. – Wyobrażam to sobie tak, że umówili się z Rajczykiem i specjalnie wybrali chrzciny, ten Dominik wyjechał, a Rajczyk ją trzasnął. O żadnej znajomości nie mogło być mowy, sama Właduchna zaświadczy, że raz jeden wygonił ją z domu i na tym stosunki towarzyskie uległy zakończeniu.