Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 14 из 55

– Jezus Mario, a cóż to może być takiego? – zdziwiła się Jola.

Elunia zawahała się.

– No… wiesz… sama nie wiem, czy ci powiedzieć, bo jeszcze zauroczę. Dwie rzeczy, ale nie mów nikomu.

Dziko zaintrygowana Jola poprzysięgła zachować tajemnicę.

– Kasyno. Poszłam popatrzeć i pograłam. I wygrałam górę forsy.

– Nie żartuj! Poważnie? Ile?

– Na nieduży samochód by starczyło. To jedno.

– O rany… A drugie?

– Jeszcze gorsze. Poznałam faceta. I ruszyłam do niego ze strasznym szwungiem, a on do mnie niespecjalnie, więc jestem przejęta.

– Głupia jesteś, a nie przejęta – zgorszyła się Jola. – Akurat wierzę, że on nie, na ciebie lecą. Pewno udaje albo jakiej baby się boi. I co?

– I nic. Wszystko jest w trakcie. Bym go poderwała, ale nie bardzo umiem, wiesz, Paweł… Potem Kazio… Co ja miałam podrywać i kiedy? Żadnej wprawy nie mam.

– No nie masz, fakt – zgodziła się Jola. – Może zastosuj metody prababek?

Obie doskonale wiedziały, co to jest takiego, te metody prababek. Upuszczanie wachlarza wprawdzie odpadało, bo wachlarze wyszły z użycia, ale pozostawało wszystko i

Elunia jednakże zakłopotała się nieco.

– Trudne to trochę. Rozumiesz, ja go widuję tylko tam, a to jest między ludźmi, nie będę przecież robić publicznego spektaklu. Jeszcze mi się na ratunek rzuci jakiś i

– Baba tam się jaka przy nim plącze? – spytała Jola surowo.

– No coś ty! Baby tam w ogóle stanowią mniejszość, a możliwe nawet, że opozycję.

– I tobie jeszcze źle?! Zgłupiałaś chyba, idealne warunki! No nie, jeśli nie poderwiesz chłopaka, za oślicę cię będę miała i przestanę z tobą rozmawiać!

Elunia ze skruchą przyznała Joli słuszność. Rzeczywiście, konkurencji w tym kasynie nią miała żadnej, wygrała w dodatku, dla wygrywających wszyscy tam żywili szacunek, o tyle pozbawiony sensu, że więcej w tym było szczęścia niż rozumu, i podbudowany zawiścią, ale Stefan Barnicz przy swojej ruletce też wygrał dość ostro, więc zawiść nie powi

Odłożywszy słuchawkę i biorąc znów do ręki pisak, Elunia postanowiła wykorzystać sytuację i zdobyć się na dyplomatyczne wysiłki.

Przeznaczenie zadecydowało odrobinę inaczej.

Najpierw, zaabsorbowana kłębowiskiem uczuć własnych, Elunia zapomniała, co robi. Zlecono jej reklamę utensyliów praktycznych, służących zarazem do dekoracji wnętrz. Pojęcia nie mając, jakie właściwie utensylia wchodzą w grę, myśląc o czym i

Bezpośrednim skutkiem przyjęcia stały się spotkania natychmiastowe, z których ostatnie zakończyło się o wpół do jedenastej wieczorem. O kasynie mowy nie było, świadoma terminów, obowiązkowa i pracowita Elunia wiedziała już, iż jej dzień pracy musi zacząć się o świcie i zarywanie nocy odpada w przedbiegach.

Ze ściśniętym nieco sercem, równocześnie zadowolona, rozgoryczona, pełna satysfakcji i rozproszona uczuciowo, usiadła do pracy o wschodzie słońca, które o tej porze roku, chwalić Boga, nie przesadzało, pojawiając się na nieboskłonie dopiero o wpół do ósmej. I nie pojechałaby do kasyna z pewnością, gdyby nie to, że wczorajszą robotę musiała zawieźć do firmy. Wyszedłszy z domu o wpół do szóstej, o siódmej była już wolna i znalazła się akurat w pobliżu Mariotta.

Rzecz jasna, nie wytrzymała.

Upragnionego dżentelmena nie było. Automatom Elunia tym razem dała spokój, bo siedząc przy nich, nie widziała sali. Chciała czatować z nadzieją, że on jeszcze przyjdzie, i móc spoglądać na drzwi. Wybrała sobie miejsce twarzą do nich, przy ruletce po dziesięć złotych i przystąpiła do obstawiania.





Fortuna sprzyjała jej w kratkę. Wygrywała i przegrywała na zmianę, a kiedy wreszcie udało jej się trafić upatrzony numer drożej, pogrążona już była w tej walce z losem całkowicie. Przez drzwi mogło wejść stado słoni, nie zwróciłaby na to żadnej uwagi. O jedenastej pozbyła się do końca leżących przed nią żetonów, przegrała pięćset złotych i opadła z sił.

Faceta ciągle nie było, oprzytomniawszy po emocjach, Elunia pomyślała, że o tej porze już chyba nie przyjdzie, ona sama zaś prawdopodobnie zgłupiała do reszty. Powi

Niezadowolona z siebie i z życia, pojechała do domu.

Stefan Barnicz nie wychodził jej z głowy. Siedząc przy pracy, nie przestawała o nim myśleć. Nie było to może myślenie w pełnym tego słowa znaczeniu, tkwił raczej w jej uczuciach. Chciała go chociaż zobaczyć, widziała go wprawdzie oczyma duszy, ale wolała w naturze. Bezgranicznie i szaleńczo pragnęła go dotknąć, bodaj jednym palcem, delikatnie, znów spojrzeć na tę piękną twarz i żeby się do niej uśmiechnął! Zamienić z nim kilka słów… Co za idiotka, że nie spytała, czy ma żonę, nie musiała przecież wprost, mogła dyplomatycznie, miał na palcu obrączkę, no i co z tego, ona też nosi obrączkę po Pawełku. Obrączka o niczym nie świadczy.

Kim on w ogóle jest i co robi? A, co tam, niech robi, co chce, żona ważniejsza. Jakąś babę ma z pewnością…

Z burzą w sercu przepracowawszy uczciwie dziesięć godzin, o szóstej po południu postanowiła zrobić sobie fajerant. W głębi duszy doskonale wiedziała, jak ten fajerant będzie wyglądał. Pojedzie do kasyna i może go tam spotka. Po drodze, dla usprawiedliwienia samej siebie we własnych oczach, kupi te perfumy dla Joli.

Po perfumy pojechała do Panoramy, uznawszy, że tam najłatwiej dostanie coś potwornie drogiego, a dla Joli nie zamierzała żałować, wciąż kwitła w niej wdzięczność. Wybrała Mitsouko Guerlaina, zapłaciła i już wychodziła, kiedy naprzeciwko, w salonie z butami, rozległ się krzyk. Jakaś facetka rozpaczała nad swoją torbą, ogłaszając, że zginął jej portfel, ukradziono go, nie, nie tu, wcześniej, była w sklepie elektrotechnicznym i jakiś taki tłok się koło niej zrobił, ordynus się na nią pchał, bez powodu, to musiało nastąpić wtedy. Pieniądze…? Nie, skąd, wcale tam pieniędzy nie miała, pieniądze trzyma w kosmetyczce, ale, o Boże drogi, wszystkie dokumenty! Dowód osobisty, prawo jazdy, kartę rejestracyjną, karty kredytowe, paszport, legitymację służbową, coś tam jeszcze… Po co, kretynka, nosiła przy sobie paszport…?!

Ekspedientka usiłowała ją pocieszyć, przypominając, że przynajmniej nie poniosła strat finansowych, co sprawiło, że w roztrzęsioną facetkę jakby grom trafił.

– Jezus Mario, karty kredytowe…! Samochód…! Do banku…! Unieważnić…! Mój mąż wyjdzie…! Zamkną mi…! Niech mi ktoś pomoże…!

Robiła wrażenie, jakby sama próbowała rozerwać się na sztuki i popędzić w kilku kierunkach równocześnie. Oko jej padło na Elunię, stojącą przed wejściem do salonu obuwniczego niczym słup wkopany w ziemię. Nikogo więcej tam nie było, nieliczni klienci, słysząc rozdzierające okrzyki, spoglądali z daleka i nie biegli z pomocą, w bliskości znajdowały się tylko dwie ekspedientki, jedna w perfumach, druga wśród butów, oraz Elunia, po swojemu znieruchomiała, wstrząśnięta i pełna współczucia.

– Pani zadzwoni do mojego męża! – krzyknęła do niej rozpaczliwie ofiara dokumentów. – Tu gdzieś musi być telefon! Remiaszko Józef, pani zapisze! Ja do banku muszę! Pani mu powie, co mi się stało, samochód stoi na ulicy przed domem, na karcie jest adres! Niech go schowa, niech zabezpieczy! Błagam panią!

Znieruchomienie Eluni tym razem miało charakter łagodny, zdołała je przemóc. Zapisała nazwisko męża i numer telefonu na otrzymanym przed chwilą paragonie, facetka rzuciła się ku schodom i znikła jej z oczu. Elunia ruszyła na poszukiwanie telefonu.

Aparat udostępniono jej grzecznie w sąsiednim salonie odzieżowym. Z długości numeru i rodzaju zawartych w nim cyfr odgadła, iż mąż ma przy sobie komórkowy. Dodzwoniła się od razu.

– Czy pan Józef Remiaszko? Dzwonię z polecenia pańskiej żony, ukradziono jej wszystkie dokumenty, w tym kartę rejestracyjną samochodu. I ona prosi, żeby pan zabezpieczył samochód, który stoi przed domem, a złodziej na karcie ma adres.

– Co? – powiedział pan Remiaszko. Elunia powtórzyła całą wypowiedź.

– Kto pani jest? – spytał podejrzliwie pan Remiaszko.

– Eleonora Burska… Ale to przecież nie ma znaczenia, ja tu akurat jestem przypadkiem!

– Gdzie pani jest?

– W Panoramie.

– I to w Panoramie tę krowę okradli?

Elunia pomyślała, że nie chciałaby pana Remiaszki za męża.

– Nie, mówiła, że w sklepie elektrotechnicznym.

– A co ona robiła w sklepie elektrotechnicznym?

Elunia nagle pojęła, dlaczego pani Remiaszko nie zadzwoniła do męża sama, co. zdawałoby się, powi

– Nie wiem, co robiła w sklepie elektrotechnicznym – powiedziała cierpliwie. – Nie mówiła. Pewnie coś kupowała.