Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 35 из 49

Janeczkę ta historia zachwyciła.

– Zrobiła pani po prostu przecudownie! I co było dalej?

– Podzielili te pieniądze na cztery części, nie wiem dlaczego, ale postanowiłam się nie wtrącać. I każdy dostał trochę, ja też. Tyle tego było, co dwie zwyczajne pensje, więc nikt się zbytnio nie wzbogacił, ale przynajmniej mieli zajęcie. A ja zabrałam swoje znaczki. Tamte zresztą też chyba odzyskam jak dojdzie do tego ostatecznego podziału, ale przynajmniej będę spokojna, że tych już nikt nie zamieni.

– No pewnie! To był najwspanialszy pomysł na świecie! A monety? Pani przecież zbiera monety? Monet nie mogła pani zabrać?

– Nie, monety są w sypialni, w szufladce takiej specjalnej szafki. Nikt tam nie wchodził, więc ja też nie chciałam. Ale co do monet, też wiadomo, że należą do mnie i chyba nikt ich nie zamierza zamieniać?

– O monetach nie było mowy – stwierdziła Janeczka. – Nikt się na nie nie czai. To co teraz zrobimy?

– No właśnie nie wiem. Myślałam, że przyjdziecie obydwoje, ty i twój brat, moglibyście zabrać je od razu, ale sama jedna, nie wiem czy dasz radę?

Janeczka zebrała klasery na jeden stos i zważyła w rękach.

– Wcale nie są ciężkie. Mogę je wziąć. Ale czy pani naprawdę chce je tak dać, zwyczajnie, bez niczego? Przecież to jest potworny majątek!

– No więc właśnie – potwierdziła pani Piekarska z lekkim wahaniem. – To znaczy, ja do waszego dziadka i do was mam absolutne zaufanie, bo, wyobraź sobie, ja o waszym dziadku słyszałam. Wiem na pewno, że do niego można mieć absolutne zaufanie. Tylko tak się zastanawiam nad transportem. We dwoje z bratem, to byłoby bezpieczniej, ale ty sama…? Może powi

– Ależ ja jestem z psem! – powiedziała Janeczka z takim zdumieniem, że pani Piekarska natychmiast wyzbyła się wszelkich wątpliwości. Rzeczywiście, skoro obecny był ten pies, żadne niebezpieczeństwo grozić nie mogło…

– Tam są jeszcze znaczki w kopertach – powiedziała, uspokojona. – Pomiędzy kartkami i za okładką. Nie oglądałam ich dokładnie, spojrzałam tylko, że stare. Myślę, że wasz dziadek będzie wiedział, co z nimi zrobić.

– Dziadek je porozkłada i sprawdzi. I jestem pewna, że potem zadzwoni do pani osobiście. Możliwe nawet, że przyjedzie i już sam będzie z panią wszystko załatwiał. Co to za szczęście, że pani je zabrała!

Pani Piekarska pławiła się w dumie i satysfakcji. Całą zasługę przypisywała Janeczce i Pawełkowi, jej samej bowiem nie przyszłoby do głowy dokonanie takiej zamiany. Była tak łatwa, że w gruncie rzeczy dokonać jej mógłby każdy, oszukując ją i krzywdząc już do reszty.

– Jestem taka zadowolona, że wcale mi nie żal tego spadku – oznajmiła. Nawet barometr im daruję.

– Pewnie – przyświadczyła Janeczka. – Niech się udławią. A teraz to trzeba zapakować, bo tak luzem nie wezmę. Jedna rzecz mnie tylko ciekawi…

– Jaka rzecz?

– Nie, nic. To już teraz mało ważne. Teraz właściwie ciekawi mnie, co dziadek na to powie.

Pani Piekarska znalazła papier pakowy i foliową torbę. Z dość ciężkim bagażem w ręku Janeczka wybiegła z jej domu.

Coś, co ciekawiło ją naprawdę, to były zamiary Okularnika. Czekał tam przecież na Czesia, żeby ce

Problem gnębił ją coraz bardziej, aż w końcu stał się palący. Na placu Trzech Krzyży podjęła decyzję. Mimo piastowanego w objęciach skarbu, wsiadła do autobusu, jadącego w dół Belwederską. Musiała natychmiast powiadomić Zbinia, jakiego rodzaju informacje powinien wydrzeć z Czesia w pierwszej kolejności!

Po rozstaniu się z Karo i Karoliną Stefek, nie wstępując do własnego domu, popędził na przystanek autobusowy.

Przed furtką ogrodu uwielbianej istoty natknął się na wracającego właśnie Pawełka. Po wizycie u pana Lewandowskiego Pawełek był szaleńczo przejęty i odrobinę skołowany, zaprzątały go nowe problemy, koniecznie chciał omówić całą tę hecę z Janeczka i Stefek był mu do tego potrzebny jak dziura w moście. Nieuważnie słuchając jego gadania, wpuścił go do środka.

Janeczki jeszcze nie było. Obaj silnie odczuli rozczarowanie, z tym, że u Pawełka mieszało się ono z zadowoleniem, u Stefka zaś niemal z poczuciem klęski. Pawełek pomyślał, że może to i lepiej, musiałby dusić wszystko w sobie i na co mu te udręki, a możliwe, że się tego Stefka pozbędzie, zanim ona wróci. Nie docenił siły uczucia. Stefek wyraźnie widział, że oczekiwana chwila niebiańskiego szczęścia ulatuje mu w siną dal i z miejsca skamieniało w nim niezłomne postanowienie. Będzie czekał na jej powrót, choćby to miało trwać nie tylko do rana, ale nawet tydzień! Informacji do udzielania wystarczy mu na długo…

Nie mając na razie nic lepszego do roboty, Pawełek zaczął w końcu słuchać, co się do niego mówi. W pierwszej chwili wprawdzie zajęty był niespokojnym przewidywaniem, jakich szkód może mu narobić nieobliczalny kumpel, Stefek jednakże, w nieobecności bóstwa, zachowywał się normalnie i Pawełek szybko zapomniał o efektach jego obłąkaństwa.

– Czekaj – przerwał walący na niego potok słów. – Coś mi tu tak nadajesz, że nie mogę się połapać. Czy ty się jąkasz, czy to są różne wyrazy?

Stefka na moment zastopowało.

– Jakie wyrazy?

– No, to co gadasz. Karo- karo- karolina, czy to jest oddzielnie Karo, a oddzielnie Karolina, czy to jest Karo i Lina, czy to w ogóle jest tylko Karolina, a tobie się płyta zacięła. Kto w końcu rzuca się, szczeka i gryzie, Karo, czy Lina?

– Karolina! Znaczy nie, nie tak! Karo! Karo!

– No proszę. Co to ma być? Do tej pory się nie jąkałeś! Stefek się zdenerwował.

– Zgłupiałeś, czy co? Przecież wyraźnie mówię! Ich jest dwie!

– No dobra, ja rozumiem, że dwie, ale po pierwsze ile mają tych imion, a po drugie, która jest która? Powiedz to jeszcze raz.

Gdyby Janeczka była obecna, Stefek prawdopodobnie do końca życia nie wyplątałby się z magii słów. Od Pawełka, co prawda, biła lekka poświata, promieniowanie bóstwa przechodziło także i przez niego, niemniej jednak był to kumpel na co dzień. Stefek zdołał się skupić.





– Czekaj – rzekł z mocą – ja ci to powiem po kolei…

Zrezygnował z zaczynania od wspaniałych rezultatów i cofnął się do początku. Niestety, na początku występowały panie Wolicka, Wolińska i Polińska i Pawełek znów się zgubił. W dodatku jedna szyba wydawała się należeć do trzech różnych osób. Poddał się, przestał dociekać sedna rzeczy i słuchał posępnie i w milczeniu.

Na końcu, o dziwo, trochę jakby zrozumiał.

– Ona też była w Algierii – powiedział Stefek.

– Kto? – wyrwało się Pawełkowi, który właśnie poprzysiągł sobie nie zadawać już więcej żadnych pytań.

– Karolina.

– A Karo?

– Nie. Jeszcze jej wtedy nie mieli. Karo to jest suka.

– Rozumiem. A Karolina?

– Karolina nie.

– Co nie?

– Nie suka. Dziewczyna.

– Rozumiem. Znaczy Karo rzuca się i gryzie. A Karolina?

– Karolina się śmieje.

– Bez przerwy?

– No coś ty?! Śmieje się, jak jest śmiesznie!

– Dobra. Normalna sprawa. Każdy się śmieje, jak jest śmiesznie…

– Mnie tam akurat do śmiechu nie było – przerwał Stefek z lekkim rozgoryczeniem. – Rozumiesz, tu ta szyba wywalona, ten ojciec ryczy, pani Polińska poszła, a ten wściekły pies macha ogonem…

– Co ględzisz?! – zirytował się Pawełek. – Jak pies jest wściekły, to nie macha ogonem!

Skomplikowaną do ostateczności dyskusję przerwał dopiero powrót Janeczki. Ani Stefek, ani Pawełek nie wiedzieli już właściwie, o czym mówią i o co się kłócą. Obaj byli zdenerwowani i rozwścieczeni na siebie nawzajem, ale szczęknięcie drzwi i głos Janeczki zmieniły sytuację w jednym mgnieniu oka. W najlepszej zgodzie równocześnie runęli do holu.

Na widok Pawełka Janeczka otworzyła usta i na widok Stefka zamknęła je bez słowa. Po czym otworzyła je ponownie.

– Dobrze, że tu jesteś – powiedziała, nie słuchając okrzyków brata. – Trzeba załatwić bardzo ważną sprawę. Ze Zbiniem już rozmawiałam, przed chwilą byłam u was. Teraz załatwię z tobą.

Na informację, że stracił wizytę Janeczki u nich, w jego własnym domu, Stefek zamienił się w kamień. Pawełek miał wolne pole i swobodę działania.

– Dobrze, że już wróciłaś, bo ja nie mogę zrozumieć, co on gada – rzekł gniewnie. – Podobno mamy do pomocy złego psa i jedną facetkę, dziwny jakiś ten pies, ale może dlatego, że suka. Poza tym draka, że hej! Co to jest?

– Nic – odparła zimno Janeczka, pieczołowicie lokując dużą i ciężką torbę na półeczce pod stolikiem. – Niech się nikt nie waży tego dotykać. Chaber, pilnuj tu!

– A co u pani Piekarskiej…?

– Nic. A co u pana Lewandowskiego?

– Wszystko.

– Bardzo dobrze. Teraz on jest najważniejszy. Idziemy!

Zdążyła już zrzucić kurtkę, powiesić ją na wieszaku i zmienić buty. Stanowczym krokiem skierowała się do pokoju Pawełka. Stefek złapał oddech, z wysiłkiem uruchomił kończyny i ruszył za nią. Pawełek spojrzał na niego i po- mamrotał coś pod nosem. Załatwianie jakichkolwiek spraw z półgłówkiem, który w dodatku zyskał nagle tajemniczą ważność, wydawało mu się pozbawione sensu, ale postanowił na razie nie protestować, tylko patrzeć co będzie.

– Potrzebny doskok do Czesia – powiedziała rozkazująco Janeczka, wbijając w Stefka lodowate spojrzenie. – Wyjątkowy.

W Stefku coś jakby nagle wybuchło. Uświadomił sobie swoje dzisiejsze osiągnięcia i błogość nadziemska rozlała mu się w duszy, wpływając kaskadą nawet do niektórych zakamarków umysłu.

– No to przecież cały wieczór mu tłumaczę, że jest! – odparł głosem surmy bojowej, gniewnym gestem wskazując Pawełka. – Dopadłem jednej z telewizji, wory znaczków do wycinania, mogę go dopuścić albo nie!