Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 34 из 49

– I pojadę z Karunią autobusem – dodała wyzywająco, tonem, który brzmiał jak groźba. I to również nie spotkało się ze sprzeciwem.

– Tylko nie zapomnij kagańca – powiedziała mamusia. – Pies w autobusie musi mieć kaganiec, taki jest przepis. I ubierz ją w kolczatkę.

– I weź ze sobą plan miasta – poradził tatuś. – A gdybyś się zgubiła, wsiądź w taksówkę i jedź do którejś babci. Każda zapłaci.

– Możesz także przyjechać do domu – dodała mamusia. – Tez zapłacimy. Ale rzeczywiście lepiej do babci, bo nas może nie być.

Karolina zdenerwowała się nagle.

– Sama wiem, co mam robić! Dosyć mam tej waszej opieki i tego pilnowania, zrób to, zrób tamto! Właśnie pojadę i wcale się nie zgubię! I już!

Pełna urazy, z godnością opuściła salon i udała się do swego pokoju. Rodzice popatrzyli za nią, usunęli się do najdalszego kąta i zaczęli szeptać.

– Nie do uwierzenia, że coś ją wreszcie ruszyło…

– Najwyższy czas! Niech nabierze odrobiny samodzielności!

– Zadzwonię do Violetty i spytam o tych Chabrowiczów…

– Te przedsiębiorcze dzieci, to może być czyste błogosławieństwo…

– O Boże, gdyby im się udało przełamać jej lenistwo…

– Temu chłopcu, co wybił szybę, gotów jestem lody postawić…

Nieświadoma poglądów rodziców, zbuntowana i odrobinę zaniepokojona Karolina czekała na powrót Stefka. Musiał wrócić, bo zły pies był mu przecież niezbędny!

Pani Polińska okazała się wręcz aniołem. Zrozumiała wszystko od razu i obiecała załatwić sprawę. Jedna czytająca pani miała prawo zabierać stosy korespondencji do domu i czytać u siebie, kłopot jednakże wynikał z ciężaru. Gdyby ktoś zatem pomógł tej pani przenieść wielkie torby z listami…

Stefek rozbłysnął własnym światłem. Już widział dla Czesia zajęcie, któremu z pewnością nie zdoła się oprzeć. Umówił się, ustalił dzień i godzinę, uzgodnił szczegóły i prawie zapomniał, że ma wrócić do Karoliny. Na szczęście przypomniał sobie o tym na pierwszym piętrze, zawrócił i popędził z powrotem do góry.

Karo zachowała się znacznie spokojniej, znała go już, nie był wrogiem. Tatuś Karoliny pogawędki o szybie odmówił, machnął ręką i poprosił, żeby mu nie zawracać głowy, pieniądze niech sobie Stefek zachowa na następne zawieranie znajomości. Karolina zdecydowała się od razu wyjść z psem na wieczorny spacer.

Na widok tego, co wyprawiała straszliwa suka z obcymi ludźmi na ulicy, Stefek wpadł w szaleńczy zachwyt. Nie czepiała się wszystkich bez wyboru, atakowała tylko niektórych, przy czym niemożliwe było przewidzieć, kto jej się spodoba, a kto nie. Jedne osoby przechodziły bez wrażenia, na i

– Ona przedtem mieszkała we własnym ogrodzie – wyjaśniła Karolina. – To znaczy, to był w ogóle taki duży ogrodzony kawał. I to wszystko było jej, nikt nie miał prawa tam wejść, więc teraz ona uważa, że wszyscy chodzą za blisko. Ale w przyszłym roku znów przeniesiemy się do własnego ogrodu i będzie spokój.

– Znaczy, znów nikt tam nie będzie mógł wejść? – upewnił się Stefek.

– Nikt. Tylko znajome osoby. Pokaż mi, gdzie mieszka ten Czesio.

Przeszli na sąsiednią ulicę i Stefek zaprezentował właściwe drzwi do budynku. Karolina oceniła teren pozytywnie.

– Możemy się umówić – zaproponowała łaskawie. – Ja tu przyjdę z nią i poczekam, i będę udawała, że nie mogę jej utrzymać. Tylko musisz mi powiedzieć, kiedy.

– Wszystko się zorganizuje, jak trzeba – zapewnił Stefek. – I jeszcze pokażę ci Czesia, żeby nie padło na niewi

Błogość przepełniała go po dziurki w nosie, bo nie tylko widział przed sobą szansę na liczne, wygrane batalie. Wiedział też dokładnie, z czym musi natychmiast popędzić do niebiańskiej istoty i jej brata. Miał informacje epokowe…!

Telefon od pani Piekarskiej przyjęła Janeczka zaraz po powrocie ze szkoły.

– Jestem bardzo dumna z siebie – zawiadomiła pani Piekarska tajemniczo. – Chciałabym, żebyście do mnie przyjechali jak najprędzej. Kiedy możecie?

– Bo co się stało? – spytała Janeczka, odstawiając tornister na podłogę i pośpiesznie usiłując sobie przypomnieć, ile lekcji ma dzisiaj Pawełek.

– Aż się boję mówić przez telefon – odparła pani Piekarska – ale, oczywiście, chodzi o znaczki. W ogóle o tę całą sprawę. Nastąpiła duża zmiana.

Janeczka poczuła rozkwit emocji.

– W takim razie przyjdziemy dzisiaj – zadecydowała. – Tylko nie wiem, o której godzinie, ale pewnie zdążymy o piątej.

– Doskonale, będę na was czekała…

Ponowny terkot telefonu rozległ się dokładnie w momencie, kiedy Pawełek wpadł do holu. Ściągając tornister z pleców jedną ręką, drugą podniósł słuchawkę. Dzwonił pan Lewandowski.

– Dowiedziałem się już całej reszty o synu pani Nachowskiej – rzekł bez wstępów. – Głupia sprawa. Chciałbym to z wami omówić.

Zanim Janeczka zdążyła wyjść ze swego pokoju i bodaj otworzyć usta, Pawełek uzgodnił wizytę na piątą. Odłożył słuchawkę i ujrzał, jak jego siostra gwałtownie puka się palcem w czoło. Zaniepokoił się.





– Co jest?

– Mógłbyś chociaż spojrzeć! – zdenerwowała się Janeczka. – Przecież jestem! Jak ja się umawiałam, to ciebie nie było!

– I co?

– I na piątą umówiłam się, że przyjdziemy do pani Piekarskiej! Tam się zrobiło coś ważnego!

– O kurczę… To co…?

– Przecież się nie rozszarpiemy na sztuki!

– Czekaj, to może zadzwonić…? Przełożymy godzinę! Gdzie…?

– Do pana Lewandowskiego. Przed chwilą z nim rozmawiałeś…

Pana Lewandowskiego jednakże w domu nie było, nikt tam nie podnosił słuchawki. Uświadomili sobie, że są jeszcze godziny pracy i pana Lewandowskiego w domu być nie może. Dzwonił zapewne ze swojego instytutu, a tam telefonu nie mieli.

– Przełóżmy panią Piekarską – zaproponował Pawełek.

Pani Piekarskiej również nie było. Musiała widocznie wyjść po rozmowie z Janeczka i mogła wrócić dopiero przed piątą. Nie było sposobu zmienić uzgodnień.

– Trudno, znów się musimy rozdzielić – powiedziała gniewnie Janeczka. – Ja pojadę do pani Piekarskiej, a ty do pana Lewandowskiego. Tylko żebyś potem wszystko dokładnie powtórzył!

– Ty też,

– Ja zawsze powtarzam dokładnie. Najlepiej będzie sobie pozapisywać. Może być w punktach.

– Dobra, zapisujemy. Z kim jedzie Chaber?

– Ze mną. Jestem pewna, że pani Piekarska spodziewa się wizyty z psem. Lepiej, żeby nie była rozczarowana, bo może się zniechęcić.

– W porządku, odwalmy obiad i co tam zdążymy. I jazda!

Pani Piekarska rzeczywiście spodziewała się psa i miała dla niego keks. Dumna, tajemnicza i pełna satysfakcji wprowadziła Janeczkę do pokoju i wskazała leżący na stole niewielki stosik.

– Proszę – powiedziała. – To jest to! Janeczka nie wierzyła własnym oczom, chociaż zrozumiała od razu.

– Jak to…?! – wykrzyknęła zaskoczona. – Klasery…!

– Ze znaczkami. To są właśnie te znaczki.

– Te znaczki od pani kuzynki? Od pani Spayerowej? Te ze spadku? Skąd pani je ma? Jakim sposobem?!

Zadowolona z wrażenia pani Piekarska rozłożyła na stole podniszczone klasery.

– Chyba zabrałam je przemocą – wyznała. – Prawie ukradłam. A może to było podstępem, nie jestem pewna. Możesz je obejrzeć.

Nieopisanie przejęta i wzruszona Janeczka otworzyła pierwszy z brzegu klaser. Wystarczył jeden rzut oka.

– Achchch…! – powiedziała tylko i powoli przewracała dalej grube, sztywne karty.

Znajdowały się na nich stare znaczki, które doskonale znała z reprodukcji i ze zbiorów dziadka. Powtykane dość nieporządnie, przemieszane ze sobą, czyste i kasowane, prezentowały właśnie to, o co chodziło. Pierwszą Polskę. Nie były ułożone w kolejności, starsze i nowsze przeplatały się ze sobą, między nimi trafiały się jakieś zagraniczne, dalej znajdowały się serie przedruków, niektóre byle jakie, a niektóre wręcz bezce

– To powinien obejrzeć nasz dziadek – oznajmiła stanowczo. – Widać, że to jest to, można sprawdzić w katalogu, ale tylko dziadek zna się na tym naprawdę porządnie. I jeszcze trzeba zobaczyć znaki wodne i obejrzeć wszystko przez lupę i sprawdzić, czy nie ma fałszerstw. Dziadek oszaleje z radości. Czy ja mu o tym mogę powiedzieć?

– Ależ oczywiście! Przecież właśnie po to je zabrałam! Ja też uważam, że przede wszystkim powinien je obejrzeć wasz dziadek.

– A jak pani to zrobiła? Niech pani opowie! Pani Piekarska westchnęła z satysfakcją i równocześnie z lekką skruchą.

– To wy mnie natchnęliście. Nasunęliście mi pomysł. Nie wiedziałam, ile tam tego jest, ale na wszelki wypadek zabrałam z domu trzy stare klasery z byle jakimi znaczkami…

– Tych jest cztery – zauważyła Janeczka.

– Ale bardzo podobne do moich. Też stare i dość cienkie. Całe szczęście, bo grube byłyby dla mnie za ciężkie. Umówiłam się tam z tymi i