Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 32 из 43

– Jestem Błaznem – odparł nieznajomy i dodał: – Jestem Błaznem do wynajęcia, gdyż mój ostatni pan znudził się mymi żartami i mnie wygnał. Szukam nowego pana.

– Kto to jest Błazen? – spytała Gaja. – Nigdy nie słyszałam o takim zajęciu! Co robisz?

– Zabawiam moich panów za niewielką opłatą. Szczerze mówiąc, opłatę uzależniam od stanu ich kiesy. Bogacz płaci więcej, biedak dostaje żarty za darmo. Gdy moje dowcipy i powiastki rozśmieszą mych panów w kłopotach i zmartwieniach, opłacają mnie sowicie, nawet złotem. Gdy trudno ich rozbawić, bo zmartwienie jest większe, niż sądzili, lub śmieszy ich to, co mnie nie śmieszy wcale, wtedy wypędzają mnie. Ich domy są różne: czasem to zamki i pałace, niekiedy zwykłe chaty, a wtedy zamiast złota dostaję miskę strawy dwa razy dzie

– Jak to możliwe, by kogoś śmieszyło to, co ciebie wcale nie śmieszy? Myślałem, że rzecz zabawna śmieszy wszystkich – zdziwił się Jon.

– To chyba zależy od miejsca, z którego patrzymy – stwierdziła Gaja w zadumie. – Śmieszna jest niedźwiedzica, gdy ogania się od dzikich pszczół, kradnąc im miód. Ale przestaje być śmieszna, gdy pszczoły potną jej nos żądłami i to ją boli.

– Dobrze to ujęłaś, młoda damo. Gdy moje żarty zbytnio żądlą mych panów i to boli, płacą mi za nie, lecz wkrótce wyrzucają. A czyż moja czapka nie jest śmieszna?- spytał Błazen.

– Nie – odparł Jon. – Twoja czapka jest smutna, gdyż dzwoneczki brzęczą cały czas, nawet wtedy, gdy się martwisz. A sądzę, że i ty masz powody do zmartwienia.

– Mylisz się, Jonie – wtrąciła Gaja. – Jego czapka jest śmieszna, gdy opowiada wesołe historyjki, a smutna, gdy mówi o smutnych sprawach. Dzwoneczki brzęczą tak, jak on chce, nie zawsze na jednaką nutę.

– Rozumną masz żonę, panie, a w dodatku piękną, zatem pewnie jest biedna, gdyż trudno, aby Bóg obdarował ją aż tak szczodrze – skłonił się Błazen, podskakując i jego dzwoneczki znów zaśpiewały.

– Ani ona, ani ja nie czujemy się biedni – obruszył się Jon.

– Od razu widać, że przybyłeś z Puszczy. Tu, w Mieście, a zwłaszcza w pobliżu świątyni szybko poczujesz, że masz pustą kiesę i przynależysz do gorszego stanu – skomentował Błazen.

– …na świątynię! Zbieramy datki na świątynię! – zabrzmiał tuż przy nich czyjś głos i i

– Nie mam złota, srebra, ani nawet miedzi – speszył się Jon, a Błazen zaśmiał się krótko. Dzwonki zabrzęczały melodyjnie, lecz niewesoło.

– Czyżbyś nie chciał, by świątynia szybciej rosła w górę? By była jeszcze większa i wspanialsza, niż się zapowiada? Aby była największa w całym tym dzikim kraju?! – spytał gniewnie mnich.

Gaja szybko zsunęła z szyi niewielki naszyjnik z bursztynu i wsunęła go w szparę skrzynki. Mnich zaraz odbiegł.

– Rozumną masz żonę – powtórzył w zamyśleniu Błazen, przyglądając się Gai z uwagą.

– Czy tu, koło świątyni, zapłacono ci coś za żarty? – Jon zmienił temat, czując się niezręcznie.

– Nie – odparł Błazen. – Nikt się nie śmieje, gdy powtarzam, że świątynię tę wznoszą tak potężną nie dlatego, iż wierzą, że tak potężny jest Bóg. Oni sądzą, że ich Miasto jest tak potężne, iż powi

– Po co zatem tu tkwisz?

– Muszę wykonywać moją pracę, inaczej zapomniałbym, na czym ona polega – uśmiechnął się Błazen. – Przybywa tu tylu ludzi, więc wciąż mam nadzieję, że znajdzie się ktoś, kogo rozbawię i kto kupi mi w zamian miskę gorącej zupy lub garnek z kluskami.

– Kupiłbym ci, lecz nie mam za co – stropił się Jon.

– Jeśli jesteś głodny, możemy się z tobą podzielić tym, co mamy – zaproponowała Gaja, rozwierając sakwę z jedzeniem. – Jon upolował wczoraj w Puszczy zająca, upiekliśmy go w ognisku. Jeden kawałek jest w nadmiarze. Mamy też placki, ale trochę stare, pieczone pięć dni temu.

Błazen zaśmiał się nagle szczerze i niepohamowanie.

– Chcecie mnie karmić, choć was nie rozbawiłem? Dlaczego?

– Bo jesteś… jesteś człowiekiem – odparł Jon po namyśle.

– Dobrze. Zatem to ja was nakarmię, gdyż to ja mam złoto i srebro – i Błazen zabrzęczał nie dzwoneczkami u swojej dziwacznej czapki, lecz suto wypchanym woreczkiem ukrytym a koszulą. Teraz Jon się zaśmiał, myśląc, że to żarty. Ale Błazen ujął Gaję za ramię i zaczął prowadzić ją w stronę kupieckich straganów i bud. Utworzyły one niemal małe miasteczko, które tętniło życiem.

Poszli do jednej z licznych bud, z wysuniętym dachem, chroniącym przed deszczami i śniegiem, zasiedli na drewnianej ławie i już po chwili wyjadali drewnianymi łyżkami białe kluski z dużego garnka.

– Skoro masz tyle złota, czemu szukasz pana? – spytał Jon, gdy się najedli. – Nie umiesz żyć bez panów nad sobą?





Błazen znowu się zaśmiał, lecz zaraz spoważniał i odrzekł:

– Nie chcę wyjść z wprawy w wymyślaniu dobrych żartów, bo to mój fach, przyjacielu. Ale jakoś ostatnio źle trafiam, szczególnie w tym mieście. A wy? Czego tu szukacie, bo widzę po waszym stroju, żeście z daleka?

– Nasze konie czekają za Miastem. Jechaliśmy cztery dni z Wioski, by spojrzeć na świątynię – powiedział Jon.

– Jeśli szukasz w niej Dobrego Boga, to Go tu jeszcze nie ma. I może nigdy nie będzie. To nie zależy ani od wielkości świątyni, ani od budowniczych, ani nawet od mnichów. Jeśli wznoszą tę świątynię z pychy, Dobry Bóg nawet na nią nie zerknie. A jeśli z miłości… Ale o miłość, Jonie, tak trudno w dzisiejszych czasach – zamyślił się Błazen.

– Cywilizacja – dopowiedział Jon.

– Ho! Ho! Ho! – zaśmiał się Błazen. – Widzę, że jesteśmy wykształceni?

– Nie – zaprzeczył stropiony Jon, a Gaja roześmiała się niepewnie i dodała:

– Nie umiemy czytać ani pisać.

– Nasz syn będzie to wszystko umiał – dokończył Jon, ucinając niewygodny temat.

Błazen zerknął przelotnie na wypukły brzuch Gai, skryty nie dość dokładnie pod burym płaszczem.

– Mówisz o tym tu synu? – zaciekawił się Błazen, a Gaja kiwnęła z powagą głową.

– Dla niego tu przybyłem – dodał Jon. – Widzisz, Błaźnie, nasz syn znajdzie się za kilka lat pod pieczą kapłanów i chciałem się upewnić, czy dobrze wybrałem. Mógłbym w końcu pozostawić go matce. Jest mądra, piękna, dobra…

– Pierwszy raz słyszę, że mężczyzna chwali przy obcych swoją kobietę, zamiast samemu się chwalić – pokręcił głową Błazen, a Gaja roześmiała się. – No i co? Wybrałeś właściwą drogę dla syna?

– Owszem – przytaknął Jon, kątem oka dostrzegając smutek na twarzy Gai. Musi się z tym pogodzić – pomyślał z żalem. Błazen spojrzał na niego z zaciekawieniem. – Może jeszcze nie ma tu Dobrego Boga i może Go nigdy nie być, ale tu jest siła, Błaźnie – ciągnął Jon. – Chcę, żeby mój syn był bezpieczny. W pobliżu siły jest zawsze bezpieczniej. Siły i Cywilizacji.

Milczeli chwilę, przyglądając się potężnej sylwetce nie dokończonej budowli. Rosła w oczach, nawet teraz, w tej chwili.

– Znam tu wszystkich murarzy, a niektórzy mnie lubią. Część ludzi w długich sukniach też bawią moje żarty, niektórzy z nich nawet je rozumieją. Jeśli chcecie obejrzeć świątynię, mogę ją wam pokazać – zaproponował Błazen i dodał: – Powiem wam szczerze, że sam dałem trochę złota, gdy ogłoszono, że na nią zbierają. Wszyscy, nawet najubożsi w kraju, dawali co mieli, więc i ja dałem, bo i ja lubię to, co wielkie.

Wstali z ławy i ruszyli ku potężnej budowli. Murarze pozdrawiali Błazna, więc widocznie jego żarty tu się podobały. Przepuszczono ich przez drewniane zapory i weszli do środka. Jon i Gaja stanęli wewnątrz świątyni i wznieśli głowy: kopulasty dach – który już zaczynano nakładać na drewnianą konstrukcję gont po goncie – wznosił się tak wysoko, iż wydawał się sięgać chmur.

Jon pomyślał, że większość ludzi wierzy, iż im wyżej sięgną, tym znajdą się bliżej Boga. Pewnie z tego samego powodu posąg Bezimie

Ogrom świątyni i uroda jej strzelistych kształtów zrobiły wrażenie na Gai i Jonie.

– Ta żelazna iglica na szczycie będzie ściągać pioruny. Może tak potężna świątynia, najwyższa spośród wszystkich w tym małym, zagubionym kraju, zwróci szybciej uwagę Boga – mówił Błazen, jakby odpowiadając myślom Jona.

– A naprawdę…? Co myślisz naprawdę? – spytał Jon, nie odrywając oczu od pnących się w górę ścian budowli.

– Myślę, że On jest wszędzie i nie potrzebuje dachu, nawet złoconego. On przychodzi do ludzi, nie do budynków – powiedział Błazen.

– Gdybym był panem, wynająłbym cię – powiedział Jon.

– Szukam nowego pana, czemu nie miałbyś nim zostać? – zainteresował się Błazen.

– Nie przynależę do rasy panów, chyba widzisz. Wytknąłeś mi, że jestem biedny, zaprzeczyłem, bo w Puszczy nikt nie mierzy bogactwa złotem, ale okazało się, że to ty miałeś rację. Nie mogę cię nająć, Błaźnie. Boję się też, że coraz mniej jest mi do śmiechu, więc twoje najlepsze żarty zmarnowałyby się – westchnął Jon.

– Ona może być moją panią. Wygląda jak dama, bo dama to stan umysłu, a nie wygląd czy strój – powiedział Błazen, patrząc na Gaję. Otulona burym płaszczem, wysoka, szczupła, z bladą twarzą, z rozrzuconymi na plecach długimi, rudymi włosami, mimo skromności ubioru wyglądała dziwnie szlachetnie.

Jon nagle znieruchomiał i jakby intensywnie nad czymś myślał. Błazen zerkał na niego ciekawie. Gaja akurat odeszła dalej, by przyjrzeć się dachowi nad drugą z wież. Jon zniżył głos do szeptu i spytał: