Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 31 из 43

– …i wziąć ją sobie – wtrącił Jon.

– I wziąć ją dla Boga! – krzyknął Ezra. – Podpisz, a potem idź sobie do Puszczy pomiędzy twe bałwany!

Jon niewprawną ręką postawił obok siebie trzy duże, czarne krzyże u dołu zwoju. Miał uczucie, jakby popełniał bluźnierstwo. Jakby nadużywał prawdziwego imienia Syna Bożego do spraw codzie

– Nie od razu ruszę na drugą stronę Rzeki. Na razie jedziemy z Gają do Miasta, by zobaczyć, jak rośnie największa ze świątyń…

Ezra spojrzał na niego zdumiony, Jon zaś wolno wyszedł ze świątyni. Teraz udał się do ogrodu, by spotkać Isaka. Stary kapłan, mimo zimowych chłodów, wolniutko spacerował po wąskich ścieżkach między grządkami. Spojrzał na Jona z natężeniem, jakby słabł mu wzrok i powiedział bez powitania:

– Znasz historię dwóch kapłanów, którzy przybyli tu pierwsi? Tych, którzy zostali zabici przez Plemię na krwawą ofiarę dla…

– …dla Bezimie

– Ci dwaj kapłani byli jak Ezra. Ale nie myśl o nim nigdy źle, gdyż nie ma on złych intencji, Jonie – ciągnął w zamyśleniu Isak. – Kiedyś, nim tu przybyłem, myślałem ze zgrozą o twoich pobratymcach, a ze zrozumieniem o moich braciach. Byli tacy młodzi i pełni wiary, gorliwi i gotowi na wszystko w imię Boga Dobroci. Na wszystko prócz prawdziwego dobra. Nie dlatego, że sami byli złymi ludźmi. Boże broń, przeciwnie! Nie, im się tylko śpieszyło, by jak najszybciej zebrać jak najwięcej nawróconych dusz i jak najszybciej przesłać do Dalekiego Kraju znak, że Królestwo Boże rozciąga się na coraz większej połaci świata. Rzucali ziarno i biegli dalej, nie patrząc, czy wzeszło. A chwasty plewili brutalnie, co wedle nich oznaczało skutecznie. Przybyli do waszej Wioski ponad sto pięćdziesiąt lat temu, zasiali Słowo Boże i nie dali mu wzrosnąć. Nie zrosili swego siewu wodą miłości, nie ogrzali ciepłem zrozumienia i współczucia, nie sprawdzili, czy w ogóle wzeszło. Nie czekając, zaczęli tłuc gliniane posążki plemie

Isak umilkł na chwilę, a Jon zapytał szeptem:

– …i Plemię ich tam zawiodło? Na drugi brzeg Rzeki, do kresu Kamie

– Tak. Albowiem ziarno, które tak pośpiesznie siali kapłani, nie wzeszło. “Co tu robicie z tym wielkim bałwanem? Pokażcie nam…” – zażądał jeden z nich. I twoje Plemię im pokazało: zabiło obu kapłanów i złożyło ich ciała w ofierze, wierząc, że czyni dobrze.

– Dopiero od niedawna wiem, że całe zło wynika z niezrozumienia, z przekonania każdej ze stron, że to ona ma rację.

– Cały świat, Jonie, składa się z ludzi, którzy wierzą, iż to właśnie oni mają rację. Ja przecież też wierzę w swoje racje. Nikogo nie omija ta słabość, dlatego wojny nigdy się nie kończą. Ci zaś, którzy nie zechcą stanąć po żadnej stronie, zginą pierwsi, gdyż świat najbardziej nie lubi odmieńców i ludzi wątpiących – szepnął stary kapłan i dodał: – Ty jesteś odmieńcem. Jesteś odmieńcem, Jonie, bo masz wątpliwości.

– Dlatego właśnie oddałem mego nie narodzonego syna pod pieczę Ezry – wyznał Jon.

– Dobrze zrobiłeś – pokiwał głową Isak. – Zapewniłeś mu w ten sposób przynależność do większości, a bycie w większości jest bezpieczne.

– CYWILIZACJA – powiedział z goryczą Jon.

– Cywilizacja – przytaknął kapłan. – Minie wiele, wiele czasu, nim Cywilizacja będzie oznaczać swobodę wyboru, Jonie.

– Ile czasu musi minąć? – spytał z nadzieją Jon.

– Tak wiele, że nie sposób tego przewidzieć. Dlatego odchodzę z tego świata z radością. Nigdy nie chciałem nikogo do niczego przymuszać. Nawracanie, Jonie, to straszliwy trud…





Jon uścisnął Isaka i ucałował jego rękę. Pomyślał, że nie chce żyć w Wiosce, w której zabraknie szamana i starego kapłana; bo właśnie oni obaj – o dziwo – razem z Ezrą dopełniają się i tworzą całość, która chroni Wioskę, otaczając ją magicznym kręgiem. Jedną trzecią kręgu tworzył Isak, który udowadniał, że wprawdzie jego Bóg jest ponad wszystkim, ale starzy Bogowie też mają swe miejsce. Jedną trzecią kręgu stanowił szaman, łagodzący gniew i żal starych Bogów, bóstw i bożąt, które zostały zapomniane przez Plemię. To szaman pomagał bożętom i bóstwom dokończyć żywota. Szaman czekał, aż największy ze starych Bogów wybierze sobie tego, który – w Jego mniemaniu – pomoże Mu odzyskać świat. Ludzie z Wioski, widząc obu, szamana i Isaka, nie czuli się wi

Kapłan Ezra, gdy zostanie tu sam, stworzy w Wiosce świat bez prawa wyboru i wywoła w Plemieniu poczucie winy, które tak rzadko budzi skruchę, a tak często gniew i nienawiść – myślał Jon, wracając do domu. Stary szaman umrze razem ze swoim starym Bogiem i chwała Panu za ten akt łaski. Nie ma już miejsca na nowego szamana, zapewne zostałby spalony na stosie jako czarownik, gdyż stosy nieuchro

– Tak, mój syn musi przynależeć do większości – szepnął Jon sam do siebie, a potem przywołał na usta pogodny uśmiech i przekroczył próg domu.

Droga do Miasta była krótsza niż niegdyś, gdyż bity trakt skrócił o połowę trudy podróży. Kiedyś trzeba było przedzierać się przez Puszczę, ryzykując spotkanie z dziką zwierzyną i złymi ludźmi. Jednak Miasto wciąż wydzierało Puszczy skrawek za skrawkiem, rozrastając się – a potem zapragnęło, by wiodły doń drogi szerokie i bezpieczne. Wycinano więc Puszczę, karczowano potężne, wielusetletnie drzewa, ubijano wydartą przyrodzie ziemię, utwardzając ją żwirem i kamieniami. Drewno było zresztą potrzebne na budowę nowych domów, zamków, świątyń.

Miasto zawładnęło wyobraźnią puszczańskich Plemion, które karczowały kolejne połacie Puszczy, przybliżając się do niego. Dlatego Jon nie obawiał się zabrać żony, na półtora miesiąca przed narodzinami syna. Siwa klacz była łagodna, nawet ospała, a droga równa i bezpieczna. Zresztą kobiety z Wioski przywykły do ciężkiej pracy do ostatnich dni przed rozwiązaniem, Gaja zaś była zdrowa, silna, odporna.

Podróż do Miasta nie zajęła im więc sześciu dni, jak oceniali, lecz tylko cztery. To był dowód, że Cywilizacja przyśpiesza kroku. Już z daleka, ledwie skończyła się Puszcza, a zaczął bity trakt, zobaczyli nie dokończone, ale niezwykle wysokie, strzeliste wieże nowej świątyni. W Mieście było kilkanaście Domów Boga, ale ten miał przewyższyć okazałością wszystkie i

Nie musieli wjeżdżać w labirynt uliczek Miasta, czego Jon chciał uniknąć, gdyż czuł się w nim jak w klatce. Świątynię budowano na skraju Miasta, od strony, z której przybywali. Im byli bliżej, tym budowla wydawała im się większa i wspanialsza. Gdy przystanęli u jej stóp, rusztowania pięły się tak wysoko, że Gai, która zapatrzyła się w górę, zakręciło się w głowie. Wokół budowli trwał niebywały ruch, gdyż wciąż przybywał ktoś nowy, jak oni, by ją podziwiać. Sprytniejsi mieszkańcy Miasta założyli wokół kramy z różnością towarów i prostym jadłem. Oprócz mistrzów murarskich, którzy nadzorowali robotę, spotkać można było kapłanów w ciemnych lub białych sukniach, pilnujących, by nikt nie skradł cegły, by murarze nie skąpili zaprawy i nie marudzili przy robocie.

– Ciekawe, czy Bóg Dobroci zechce zamieszkać w tej świątyni, czy nie wyda Mu się ona za duża? – zastanowił się głośno Jon.

– Bluźnisz! – krzyknął obok niego człowiek w białej długiej sukni. – Zważaj na słowa! Bóg tu wejdzie, ledwie skończymy budowę! Im większa świątynia, tym większa jego chwała! A ten, komu się nie podoba, jest bluźniercą i heretykiem!

– Ależ ona mi się podoba – zaprzeczył Jon. – Myślałem tylko nad tym, czy… no, czy musi być taka wielka, może On… to znaczy, czasem sobie myślę, że On nie zastanawia się nad okazałością swych świątyń – zaplątał się Jon, patrząc z niepokojem na mnicha w białej szacie. Poznał już znaczenie słowa “heretyk” i bał się tego, co ze sobą niosło.

– Twój ubiór świadczy o tym, że przybyłeś z Puszczy. Słyszałem, że niektórzy czczą tam jeszcze bałwany – mnich piorunował go wzrokiem, zastanawiając się, co począć z młodym bluźniercą.

– Wydaje ci się, młodzieńcze, że świątynie wi

Jon odetchnął z ulgą i odwrócił głowę: za ich plecami stał najniezwyklejszy człowiek w nieokreślonym wieku. Można było dać mu zarówno trzydzieści parę lat, jak i pięćdziesiątkę z okładem. Jego zaś niezwykłość wynikała ze stroju. Jon nigdy jeszcze czegoś takiego nie widział nawet na obrazkach w księgach Ezry, choć było tam wiele zdumiewających rzeczy.

– Z nieba spadł? – zdziwiła się Gaja ze śmiechem, a nieznajomy też się roześmiał i odparł, brzęcząc dzwoneczkami:

– Tacy jak ja przebywają pomiędzy niebem a piekłem, nigdy nie są tylko tu lub tylko tam. Dlatego tak trudno ich wykląć.

Nieznajomy miał na sobie obcisłe nogawice wpuszczone w brudne, lecz wciąż jaskrawoczerwone skórzane buty. Jego ramiona skrywała szeroka bluza w kolorach tęczy, na głowie zaś nosił dziwaczną czapeczkę z grubego sukna, z kilkoma rogami. Do tych rogów przymocowane były małe dzwoneczki, które brzęczały cicho, lecz wyraziście wraz z każdym jego ruchem.

– Kim jesteś? – spytał Jon, mimo woli uśmiechając się. Nieznajomy swym wyglądem wzbudzał rozbawienie.