Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 24 из 43

Jon nie pamiętał, skąd wie, że to boli, ani skąd miał pewność, że stosy są wbrew Bogu. A jednak nagle, bardzo wyraziście poczuł potworny swąd palącego się ciała, tak jakby go już wcześniej znał, a w uszach zabrzmiało mu przeraźliwe, nieludzkie wycie człowieka. Przez chwilę wydało mu się, że ten nie znany mu głos należał do kobiety, nie do mężczyzny…

Isak jakby usłyszał kipiące od namiętności myśli Jona, gdyż szybko dorzucił:

– A jeśli nie wszyscy ludzie z Plemienia opowiedzą się przeciw szamanowi?

Teraz młodszy z gości, ten w złocie i srebrze, z mniejszą ilością pierścieni na palcach, poruszył się niespokojnie i zabrał głos, patrząc wiernopoddańczo w oczy swemu starszemu bratu:

– Jeśli choć jeden człowiek z Wioski zapragnie bronić szamana przed stosem, pławieniem w rzece lub wypędzeniem do Puszczy, wtedy i

W ogrodzie zapadło milczenie, w czasie którego Jon słyszał tylko ciche brzęczenie pszczół korzystających z ostatnich lotów przed nadejściem chłodów. Dzikie pszczoły odważył się przesiedlić z lasu do Wioski kapłan Ezra. To on nauczył Plemię, jak zbudować tym inteligentnym owadom drewniane domki, jak skłonić je, by dobrowolnie oddawały część miodu. Cywilizacja… Niewątpliwie Cywilizację do Wioski przywiódł młodszy z kapłanów, właśnie Ezra, nie Isak. Isak przyniósł tu ze sobą jedynie Miłość. Co jest ce

Jon wytężył słuch. Wszak ważyły się losy szamana. Dlaczego ten spokojny starzec zaczął nagle tak bardzo przeszkadzać sługom świątyni? Przecież każdy w Wiosce wiedział, nawet dzieci! – że stary czarownik stał pomiędzy Plemieniem a zemstą bóstw i bożąt, pomiędzy nowym Bogiem a starymi. A spośród tych ostatnich Ten, który czekał na Jona u kresu Kamie

– Jak długo ludzie z Wioski będą tkwić między lękiem przed bałwanami a poddaniem się woli naszego Boga i Jego ziemskich wysła

– Jeśli z tym nie skończymy, może to trwać nawet setki lat! Ci ludzie za dnia będą szli do świątyni, a nocą będą przyzywać swoje bałwany! Dopóki jest szaman, każdy w Wiosce ma prawo myśleć, że pogaństwo nie jest niczym złym!- krzyknął Ezra.

– Oni już nie są poganami. A sprawa szamana sama się rozwiąże bez naszego udziału. To sprawa miesięcy. Dwóch, może trzech – szepnął Isak i tchnienie tego szeptu przyniosły Jonowi jakby pszczoły, gdyż inaczej nie mógłby go usłyszeć. Spojrzenia gości tym razem zawisły na wargach starego kapłana, który dokończył: – Szaman umiera…

– Plemię pewnie zaraz wybierze następcę – przerwał Ezra.

– Plemię nie wybierze nowego, gdyż ten konający od wielu miesięcy starzec wytłumaczy im, że szamani nie są już potrzebni – ciągnął Isak, nie zwracając uwagi na Ezrę, ba, nie zwracając uwagi na dostojnych gości. Patrzył przed siebie i Jon wystraszył się, że został dostrzeżony na murze. Ale kapłan patrzył daleko w przestrzeń, tam gdzie Jon nie sięgał wzrokiem. – Szaman wie, że jest ostatnim czarownikiem Plemienia. Pogodził się z tym, choć to boli…

– Chyba nie prowadzisz rozmów ze strażnikiem bałwanów ani go nie odwiedzasz, więc skąd o tym wiesz? – spytał surowo starszy dostojnik i wszystkie pierścienie zabłysły na jego palcach, gdy zdecydowanym gestem podkreślił ostre brzmienie wypowiadanych słów.

– Rozmawia! – krzyknął Ezra. – On z nim rozmawia! Odwiedza go! Wszak dlatego was tu wezwałem, Wasze Miłości! Bo tu dzieje się coś niepokojącego! Wszyscy w Wiosce jakby na coś wyczekiwali! Podejrzewam, że niektórzy chodzą na drugi brzeg Rzeki, gdzie kryje się coś złego. Coś bardzo złego! Coś, co nam zagraża!

– …lecz nie zagraża to naszemu Bogu i miłości Plemienia do Niego – dorzucił Isak z łagodnym uśmiechem. – A to chyba najważniejsze, bracie Ezro. Tak, odwiedzam czasem szamana i właśnie stąd wiem, że wkrótce w tej Wiosce nie będzie żadnych czarowników. Odwiedzam go właśnie po to, żeby mieć pewność, iż stary szaman nie wyznaczy nikogo na swego następcę.

– A bałwany? – spytał młodszy dostojnik. – Czy na pewno ich już nie ma?

– To zależy, co Wasza Miłość ma na myśli – wyszeptał Isak, a Jon mimo woli zadrżał, słysząc jego odpowiedź. – Jeśli Wasza Miłość mówi o Istotach, które to Plemię czciło i miłowało przez tysiące lat, nawet jeśli błądziło w tej miłości i czci, nawet jeśli, naszym zdaniem. Istoty te nie były godne uczuć… to… to słowo bałwany, Wasza Miłość… otóż myślę, że słowo bałwany nie oddaje ich natury.

– Mówisz, kapłanie Isaku, tak, jakby oni istnieli… – wtrącił z podejrzliwą i gniewną nutą w głosie starszy z gości.

– Kto? – spytał przekornie Isak.





– Bałwany.

– Niewiele wiem o ich istnieniu. Nigdy żadnego z nich nie widziałem – odparł wymijająco stary kapłan.

– Zatem ich nie ma, nie ma nawet tych małych, glinianych wizerunków, które trzymano w domach? Wszystkie zniszczyli nasi bracia, przybywając do tego dzikiego kraju? – spytał nagle młodszy z dostojników i nie czekając na odpowiedź, ciągnął dalej: – Skoro ich nie ma, to znaczy, że słudzy świątyni dobrze wypełniają swoją misję, Wasza Miłość. Może kapłan Ezra czyni to sprawniej, szybciej i skuteczniej, gdyż jest młodszy. Brat Isak jest starcem i niedługo będzie się męczył na tym grzesznym padole, mamy nadzieję, że rychło trafi do lepszego świata, czego będziemy mu tylko zazdrościć.

– Taak… – zamruczał starszy z dostojników i w zamyśleniu zaczął oglądać swoje pierścienie. – Czas… czas rozwiąże wszystkie nasze problemy w tej Wiosce i w tym kraju. Na razie za tym rozwiązaniem się opowiadamy, bracie Ezro. Czas sprzyja nam, nie naszym wrogom, świadomym czy mimowolnym – dorzucił, patrząc w pergaminową twarz Isaka. Po twarzy przemknął mu uśmiech i znowu z uwagą zaczął oglądać swoje pierścienie.

Ezra milczał z niepewnym wyrazem twarzy. Jon pomyślał, że przyjęte rozwiązanie – choć nie bardzo wiedział, jakie – na pewno nie zadowala młodszego z kapłanów. Za to oszczędza gasnące życie szamana, nie przysparzając mu bólu. Tę niezrozumiałą potyczkę wygrał stary kapłan, czego Jon nigdy się nie spodziewał. Jon w jakiś dziwny, niepojęty sposób przeczuwał, że czas Isaków się kończy, a czas Ezrów zawsze będzie trwać. Jon wyczuł też, że goście z Dalekiego Kraju większą miłością braterską darzą młodego kapłana, choć obu nazywają braćmi.

– Jutro skoro świt odjedziemy, pragnęlibyśmy bowiem zobaczyć budowaną w pobliskim mieście największą świątynię tego kraju. Ile to dni drogi? – zagadnął już swobodnie młodszy dostojnik, zmieniając temat.

– Może sześć, a może już tylko pięć, teraz ciągle karczują tu Puszczę i wytyczają nowe, bite drogi. A świątynia będzie wspaniała i odpowiednia do wielkości Boga – zachwycił się Ezra. – Przyrzekam Waszym Miłościom, że gdy ostatecznie zakończy się czas czarowników w tym Plemieniu, zacznę budować nową świątynię w Wiosce, większą i bogatszą niż obecna, która przypomina kurnik, a nie miejsce czci…

Jon wzburzył się na chwilę, gdyż przywiązany był do obecnej świątyni, może i skromnej, ale wystarczającej na potrzeby Wioski. Ludzie mieścili się w niej bez kłopotów, a w każdym z jej kątów czuło się Boga. A zresztą Bóg był przecież wszędzie i nie można Go było zamknąć nawet w największym na świecie budynku!

– To dobra myśl, bracie Ezro. Zwłaszcza że drzew wokół jest tyle, iż mógłbyś wybudować dziesięć wielkich świątyń, nie jedną. Część drzewa powinieneś wysyłać do miasta, tam, gdzie go brakuje i w ten sposób zarobiłbyś na swoją budowlę – podpowiedział z zadowoleniem młodszy z gości.

– To wspaniała myśl. Wasza Miłość – ucieszył się Ezra.

– Nadwyżki ze swych dochodów poślesz nam. Wciąż brakuje pieniędzy na wcielanie w życie śmiałych, miłych sercu Boga planów – zakończył starszy z gości i obaj dostojnicy wstali, dając znak, że uciekają przed chłodem, który powoli, wraz z cieniem rzucanym przez drzewa, zaczął napływać do ogrodu. Isak pozostał na ławie, a jego postać – mała, chuda i zgarbiona – nie wiedzieć czemu wydała się Jonowi godna miłości i współczucia.

– Isaku, Isaku… – szepnął Jon do siebie. – Włóż choć jeden pierścień na swe chude palce, może wtedy twój głos będzie lepiej słyszalny. Wprawdzie uratowałeś życie szamana, uchroniłeś go od straszliwego cierpienia, ale mogło być inaczej. I będzie inaczej, już wkrótce…

…i Jon zeskoczył cicho z ogrodowego muru, dziwiąc się, skąd znalazł w sobie słowa, które właśnie wypowiedział. Brzmiały tak, jakby wypowiedział je obserwator z i

– Pamiętaj, byś naszego syna powierzyła Ezrze, nie Isakowi – powtórzył wieczorem do Gai, gdy już nacieszyli się sobą i przytuleni, leżąc na zwierzęcych skórach, patrzyli na trzaskające polana.

– Mówisz mi to po raz trzeci, jakbyś kochał właśnie młodszego z dwóch kapłanów i jakbyś nie wierzył, że sam zdecydujesz o losie pierworodnego – odparła Gaja, odchylając głowę i patrząc mu z uwagą w oczy.

– Często kocha się kogoś za jego słabość – rzekł Jon, pomijając milczeniem zasadnicze wątpliwości żony. – Nasza przyszłość to Ezra, nie Isak.

– Dziwny stałeś się, Jonie. Mówisz takimi słowami, jakbyś czytywał grube księgi kapłana Ezry, choć przecież nigdy nie byłeś przez niego wybrany i nie nauczył cię czytać – zaczęła Gaja, wtórując jego wewnętrznym rozterkom. – Im dłużej jesteś w Drodze, tym bardziej cię nie rozumiem. Czuję twoje ciało, ono jest wciąż takie samo, ale twoje myśli nie należą już do naszego Plemienia – mówiła i zakończyła z rozpaczą: – Obyś nigdy nie był usłyszał tego zewu, żylibyśmy tu spokojnie i szczęśliwie! Po co udałeś się na drugi brzeg Rzeki?!