Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 22 из 43

– Panie, uczyń mi tę łaskę i pozwól wlać skazanej do ust kropelkę wody z jej rodzi

– Jest w tym jakaś zdrowa myśl – stwierdził po namyśle. – Niech wieśniaczka z Domremi wie, że jest jedynie wieśniaczką, której wypada pić wodę, nie wino na królewskich dworach. Zatem zgadzam się, ale daj jej tylko kroplę. Kropelkę. Zresztą nawet gdybyś wlał w nią galon płynu, ognia tym nie wstrzymasz. Idź. To może być ciekawe. Trochę się podgrzejesz… – zaśmiał się.

Słudzy wielmoży przystawili drabinę i Jon wspiął się na nią, myśląc ze strachem, że jeśli od stosu zajmą się stopnie, to i on skończy jak Dziewczyna. Ale przezorny wielmoża nakazał szczeble polewać wodą. Jon dygotał, gdyż bał się zarówno płomieni, dmuchających straszliwym żarem, jak i nieuchro

– Pozwolono mi dać ci to – wykrzyczał jej do ucha, stając na przedostatnim szczeblu drabiny i obejmując ramionami pal, aby nie spaść. Poczuł jej gorące, wciąż żywe ciało. I poczuł żar, który, jak pradawne smoki, plunął mu w twarz iskrami. Zabolało.

– To ty, Jonie? Co mi dajesz? – spytała Dziewczyna suchymi, spękanymi wargami.

– Wodę. Kropelkę Wody Życia.

– Wody Życia? Więc będę żyć? – spytała z nadzieją.

– Nie. Spłoniesz w ogniu, do końca. Do ostatniego ścięgna i kawałka kosteczki. To nie jest Woda zwykłego życia, ale Życia po Życiu. Ty umrzesz, ale będzie żyć pamięć o tobie. Bardzo długo. Zawsze. Na wieki.

Żar wzrastał i Jon poczuł, że płomienie sięgnęły już jego nóg, a odpryski ognia dotarły do twarzy, od iskier zajęła się jego czupryna. Stłumił ogień ręką i zacisnął zęby, by wytrzymać piekący ból. Znowu pomyślał o cierpieniu, które wkrótce dotknie ją: o bólu palonego żywcem ciała. Nie umiał sobie nawet tego wyobrazić.

– Och, Jonie… Wolałabym prawdziwe, zwykłe, krótkie życie od najdłuższej pamięci. Niechby było złe, pełne cierpienia, byleby było. Jonie, to boli. To tak bardzo boli – szeptała Dziewczyna, szamocąc się bezradnie pośród grubych sznurów.

– Namaściłaś króla. Rozmawiałaś z Bogiem…

– Och, nie, nie rozmawiałam z Nim – Dziewczyna parsknęła krótkim, szczekliwym śmiechem, który zaraz przeszedł w jęk. – Mówili do mnie tylko Jego słudzy. On sam nie jest do pogaduszek, uwierz. Ale skoro On nie chce mi dać normalnego, nawet najgorszego życia, a ty tym bardziej nie możesz mi go ofiarować, zatem daj mi tę swoją Wodę Życia. Lepsze to niż nic, prawda? Pamięć może przybierać tak różne kształty… Może niekiedy przybierze mój własny? Jonie…

Jon niecierpliwie, z lękiem, wyszarpnął z woreczka stulony płatek niezapominajki. Wciąż był jaskrawoszafirowy, a w jego wnętrzu, jak perła, połyskiwała srebrzysta kropla. W gorącym powietrzu płonącego stosu – które z sekundy na sekundę stawało się coraz gorętsze, gdyż języki ognia wspinały się coraz wyżej – płatek zaczął gwałtownie tracić kolor, a kulista kropla skurczyła się. Nie wyglądała już jak królewska perła. Jeszcze kilka sekund i zniknie, wyparuje bez śladu. Jon gwałtownie wyciągnął rękę i prawie wcisnął wilgotny płatek pomiędzy spierzchnięte wargi Dziewczyny. Westchnęła i z ulgą dostrzegł, że przełyka. A potem zaczęła wyć.

Sam nie wiedział, jak i kiedy znalazł się na ziemi, biegł teraz, byle dalej od jej krzyku, od upiornego blasku i żaru, które biły od stosu. Na jego ciele pojawiło się pełno brązowych, piekących plam, ale umknął płomieniom. Umknął, a ona… Obok siebie usłyszał czyjś oddech i na moment przystanął przestraszony, lecz ujrzał, że to tylko Chłopiec. Zatkał uszy, nie chcąc słyszeć straszliwego krzyku umierającej Dziewczyny, rozlegającego się wokół i niesionego hen, przez pola, drogi, lasy. Wiedział, że odtąd już zawsze będzie go słyszał.

– To ja – powiedział Chłopiec z szyderczym uśmiechem. – To ja ją zabiłem, namówiwszy wielmożów, by wydali ją najeźdźcy. Nie zrobili tego za darmo. Wzięli za nią dziesięć tysięcy sztuk złota. Wiesz, że jesteś cały poparzony? I co wskórałeś? Nic.

Wtedy Jon zatrzymał się i krzyknął mu w twarz:

– Nieprawda! Nigdy o niej nie zapomną! Nigdy! Jej imię przeniknie przez granice i światy! Będzie żyć!

Twarz Chłopca przelotnie skurczyła się w poczuciu porażki, lecz zaraz powróciła zwykła, szydercza maska. Przerażający krzyk Dziewczyny nie milkł.





– Co z tego? Co to za życie, Jonie? – skrzywił się. – Nigdy nie zazna miłości, nie będzie wiedzieć, co to narodziny własnego dziecka, ba, nie doświadczy nawet ulgi śmierci we własnym łóżku, która czasem uwalnia od męki życia. Ona umiera przez mękę, nie wiedząc, czym może być życie. W tym świecie przegrałeś. A co będzie w i

Postąpił krok naprzód, a Jon odruchowo się cofnął.

– Nie bój się – powiedział Chłopiec. – W tym świecie nic ci ode mnie nie grozi. Nie tu, nie teraz, bo tak naprawdę to mnie tu wcale nie ma. Może kiedyś, gdzie indziej…

Dziewczyna już chyba nie żyła, gdyż jej krzyk nagle umilkł. Jon nie chciał wiedzieć, jak to jest, gdy człowiek płonie żywcem i miał nadzieję, że nigdy się tego nie dowie. Wprawdzie ktoś ostatnio wspominał coś o stosach, ale kto? Jon nie pamiętał. Ktoś mówił, że te stosy jeszcze będą płonąć, to tu, to tam, że będzie ich dużo, coraz więcej, w światach z przeszłości, w światach przyszłości, bo tylko ogień oczyszcza dusze grzeszników. Kto mu to mówił?

Stosy są wbrew Bogu. Wbrew wszystkim Bogom, jacy kiedykolwiek istnieli lub będą istnieć – pomyślał, zdziwiony własną myślą. – Wszak Bóg jest tylko jeden! Z rozpaczy plączą mi się myśli – stwierdził. – Trzeba wrócić do Domremi…

Nie, nie wolno tam wracać! Przecież Chłopiec powiedział, że piewcy jej legendy zniekształcą jej portret! Trzeba jechać przed siebie, byle gdzie, byle głosić imię i chwałę Dziewczyny i prawdę o jej roli w osadzeniu prawowitego króla na tronie. Prawdę o Głosach. Prawdę o niej samej. W tej opowieści Dziewczyna będzie istotą o pięknej twarzy, smukłych, wąskich stopach, jak księżniczka… Czyżby Chłopiec miał jednak rację, gdy mówił, że jej portret tak szybko ulegnie zniekształceniu? Przecież to ja go zmieniam, uszlachetniam, wyrzucam z pamięci jej duże, rozczłapane stopy, prostacki język, jakim początkowo mówiła, zbyt głośny, niemal ordynarny śmiech, brzydkie zęby, niedbale obcięte sierpem włosy. W mojej pamięci ona jest już piękna, delikatna, mądra i subtelna. I taka zostanie – myślał Jon, kierując konia w stronę przeciwną niż tę, w której leżało Domremi.

– Dokąd jedziesz? – krzyknął za nim Chłopiec.

– Naprawiać to, co chciałeś zepsuć! Ożywić to, co miało być unicestwione! Głosić chwalę jej imienia! – krzyknął Jon, poganiając konia, by jak najszybciej znaleźć się daleko od miejsca kaźni i Chłopca.

– Nie uciekniesz ode mnie, przeciwnie, będziesz mnie jeszcze szukał! – usłyszał w oddali szyderczy śmiech nie chcianego kompana. Przypadkowego? Długa blizna na jego piersi, ciągnąca się prawie od nasady szyi ku brzuchowi, nie dawała mu spokoju. On przecież parokrotnie wspominał, że to moje dzieło. Raniłem go? Kiedy? Chyba bym pamiętał… – rozmyślał Jon, zwalniając galop konia do kłusu, gdy już wystarczająco oddalił się od Ruan.

O cudownej przemianie córki starego Darka w niezwykłą istotę zaczął opowiadać ludziom już w pierwszej napotkanej wiosce, gdzie odbywał się jarmark. Ku swemu zaskoczeniu stwierdził, że im więcej słuchaczy gromadzi się wokół niego, tym portret Dziewczyny opowiadany jego ustami staje się piękniejszy. Niewykształcona, prosta wieśniaczka, nawiedzona szesnastoletnia wariatka z Domremi, stawała się w jego opowieści rozumną istotą o subtelnej urodzie i przenikliwym umyśle. Nie powiedział, że boso pasła krowy, że wioskowe dzieciaki obrzucały ją grudami brudnej, mokrej gliny, że nikt nie dowierzał, gdy po raz pierwszy zaczęła mówić o Głosach. Przemilczał rolę Chłopca i swoją. Nie wspomniał o żalu Dziewczyny, która umierając, zatęskniła do krótkiego, zwykłego życia i zwykłej śmierci. Opowiadał za to wiele o stosie, który ją pochłonął i o tych, którzy ją na niego skazali. A przed oczami miał długie, palące mienie, czerwono-żółte, purpurowe… PURPURA… Purpurowe jesie

Purpurowe i czerwonożółte jesie

Idąc do Wioski dobrze sobie znaną Kamie

Nagle poczuł, że całe ciało piecze go i boli. Spojrzał na ręce, rozpiął koszulę na piersiach i ze zdumieniem ujrzał na skórze bolesne, ciemne pęcherze jak od poparzeń. Dotknął twarzy: też była w ranach, wprawdzie niegłębokich, lecz piekących. Coś piekło go nawet pod powiekami. Powiódł palcami po oczach i ze zdziwieniem stwierdził, że nie ma rzęs. Spłonęły. Ale jak? I kiedy? Co tym razem działo się z nim w tamtym niepojętym, nierzeczywistym świecie? Czy znów zrobił coś złego, nic o tym nie wiedząc? Czy wypełnił swoją powi

Ręka Jona bezwiednie zacisnęła się na skórzanym woreczku. Ziele niepospolitego serdecznika zaszeleściło pod dłonią. Ale brakowało płatka niezapominajki z kroplą Wody Życia. Zatem komuś go dał. Komu? Przelotnie mignęła mu przed oczami czyjaś ciemna, ostrzyżona na jeża głowa. Zamknął oczy i jeszcze raz je otworzył. Obraz zniknął. Jon odetchnął. Nie chciał przenosić do swego świata wspomnień o ludziach stamtąd. Czuł, że nie jest to wskazane; nie chciał oszaleć, żyjąc pomiędzy światami. Jego życie w Wiosce musi być proste, jak Gaja. Inaczej oboje zagubią się, zniszczą siebie i nie narodzonego syna. Nic zatem nie pamiętał – i nie chciał pamiętać.