Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 21 из 43

– …pamiętając, do którego z Nich dwóch ją odmawiasz – przypomniał szaman i obaj starcy spojrzeli na siebie ze zrozumieniem. Nagle Isak z błyskiem w wyblakłych oczach spytał:

– Ciekaw jestem, szamanie, czy ty się czasem modlisz i do kogo?

Szaman uśmiechnął się słabo:

– Pewnie się zdziwisz. Już od dawna nie wolno mi się modlić do Tego, który stoi u kresu Kamie

– Może nic o tym nie wiesz i mamy tego samego Boga? – szepnął Isak i obaj starcy znów spojrzeli na siebie porozumiewawczo.

Jon poczuł się intruzem wobec ich obopólnego porozumienia, więc wyszedł, widząc, jak szepczą do siebie słowa, których nie pojmował. Ci dwaj starcy posiedli wiedzę, której nie miał, jaką zaledwie przeczuwał i więcej wiedzieli o jego Drodze niż on, który na niej przecież był już dwa razy.

Kapłan Isak – rozmyślał Jon, idąc do domu – choć przybył z Dalekiego Kraju i czyta biegle czarne znaczki na kremowym pergaminie, nie przynależy całkowicie do Cywilizacji. Kapłan Isak jest POMIĘDZY. Pomiędzy rzeczywistą Cywilizacją, która zdąża tu, do Puszczy, wielkimi krokami – a jakąś swoją własną, która istnieje tylko w jego marzeniach lub w księgach. To bardzo źle być pomiędzy, gdyż wówczas nie przynależy się nigdzie. Jon wiedział, że nie chce takiego losu dla swego nie narodzonego syna. Cywilizacja Miłości – do której należał stary kapłan – albo nie istnieje w ogóle i nigdy nie będzie istnieć, albo nadejdzie, lecz wtedy, gdy Jona ani jego syna już nie będzie pośród żywych.

Tej nocy mocno przytulał do siebie Gaję, gdyż wydawało mu się, iż w ten sposób powi

– Tylko ogień oczyści dusze grzeszników… tylko ogień… – powtarzał monoto

Gaja obudziła go, gdyż wył z bólu razem z płonącymi w śnie ludźmi i położyła chłodną dłoń na jego czole.

– Cicho, cicho, Jonie, jesteś w domu, nie dzieje się nic złego, nic złego się nie stanie, przytul się do mnie, dotknij… Czujesz, jak nasz synek energicznie się porusza? Musiało mu być niewygodnie lub już wyrywa się do ciebie. Więc nie krzycz, Jonie, bo malutki się wystraszy…

Jon, mokry od potu, wciąż przerażony, położył głowę na brzuchu Gai i przez jej napiętą skórę wsłuchiwał się w ruchy swego syna, oddychając głęboko i powoli, aby się uspokoić. Gaja tymczasem pytała gniewnie:

– Czy Ten z Kamie

– To nie On. Tym razem to kapłan Ezra powiedział coś takiego… – i Jon urwał, nie chcąc straszyć swej żony, która lubiła widzieć świat w jasnych barwach. – Posłuchaj, Gaju… Gdy nasz syn się narodzi, oddasz go pod opiekę Ezry – dokończył gwałtownie.

– Chyba oszalałeś! Drugi raz mi to mówisz, choć wiem, że kochasz starego kapłana, a nie tego drugiego, który wciąż nas czymś straszy! A zresztą, gdy nasz syn się narodzi, będziesz przy mnie i oboje zdecydujemy o jego losie. Wiesz, że w naszym Plemieniu to ojciec, nie matka, wytycza drogę synowi, szukając najwłaściwszej z pomocą wróżb i szamanów.

– Gaju, idą nowe czasy, stare zginą, znikną bez śladu, nawet z ludzkiej pamięci, jak Puszcza, jak szaman i Kamie

– Gdy narodzi się nasz syn, będziesz przy mnie – powtórzyła z uporem Gaja, ale Jon już wiedział, że żona podziela jego niepokój, że pojęła myśl, którą chciał wyrazić, a upiera się tylko po to, by przywołać dobry sen, choćby na resztę nocy.





Tym razem Jon nie zwlekał z powrotem na drugi brzeg Rzeki. Gdy tuż przed wschodem słońca opuszczał dom, Gaja udawała, że śpi. Nie musiał się śpieszyć, gdyż słońce późno docierało do owalnego kręgu, gdzie zbiegały się Kamie

…i lśniły. Płatki kwiatu rzeczywiście były jadowicie szafirowe, nie miały nic z łagodności błękitu, jak te, które widywał w domowym ogródku. Na tle ich agresywnego koloru krople rosy wydawały się większe i bardziej kuliste niż zazwyczaj. Kwiaty też były wielokroć większe, a ich płatki przedziwnie wygięte, tak że krople Wody Życia nie mogły spłynąć, nawet gdy jon delikatnie dotknął ich palcem. Były chłodne i niemal żywe. Turlały się pod jego palcem po kolistym wnętrzu szafirowego kielicha, mieniąc się tęczowo. Jon pamiętał, że ma zerwać tylko jeden płatek. Tam, dokąd zawiedzie go Droga, nie powinien mieć przy sobie więcej Wody Życia niż dla jednej osoby. Nie każdemu należała się bezcielesna nieśmiertelność, a on nie chciał nią kusić nawet siebie. Woda Życia należała się tylko wybranym i nie on decydował, kto otrzyma ten dar. Istota, której go ofiaruje, została wybrana wcześniej przez kogoś i

Zwijając zerwany płatek w dłoni, tak jak Gaja zwijała pierożki, zdziwił się, iż kulista kropla nie rozpadła się na kilkanaście mniejszych, ale wciąż tkwiła na miękkim płatku jak mały paciorek. Włożył zwinięty płatek do skórzanego woreczka i wtedy usłyszał dudniący, bezgłośny i obojętny zew Boga:

– GRDBGHBWZ…

Odwrócił się twarzą do zielonej Puszczy i cicho się pomodlił: nie do Tego, którego obecność czuł za plecami, lecz do Boga, o którym nauczali Isak z Ezrą (choć chwilami wydawało się Jonowi, że reprezentują oni dwóch całkowicie różnych Bogów). Potem stanął twarzą do Bezimie

– Puść mnie tam, gdzie powinienem się teraz znaleźć, proszę Cię – szepnął Jon, gdy znalazł się na ramionach Bezimie

Stary Bóg długo podejmował decyzję. Jon czekał i czekał, coraz bardziej niecierpliwie, czując, że czas ucieka – nie tu, w kręgu, gdzie zbiegały się Kamie

Spóźnię się. I właśnie o to Mu chodzi! – pomyślał z rozpaczą.

Wreszcie powieki jednej z czterech par oczu uchyliły się, ukazując głęboką, lśniącą ciemność. Jon powędrował spojrzeniem w ślad za wzrokiem Światowida.

– Stosy… – przypomniało mu się nagle, zgoła bezsensownie, zasłyszane niedawno słowo. Dlaczego kapłan Ezra mówił o stosach?

Zieloność Puszczy zamigotała, rozmyła się, powietrze zadrżało, tak jak drży od wielkiego ognia. Ognia… Ogień… OGIEŃ… STOSY…

– Wróciłeś – zaśmiał się Chłopiec. – Za późno. Ona już płonie. Nie widzisz, że ogień liże jej stopy? Zaraz wyda z siebie zwierzęce wycie. A potem… Potem przestanie istnieć. Zniknie cieleśnie i z pamięci następnych pokoleń. Spóźniłeś się, Jonie.

Ogień lizał gołe, duże, niezgrabne stopy Dziewczyny przywiązanej do grubego pala. Te stopy były brzydkie, ordynarne, rozczłapane, jak u wszystkich wieśniaczek, które rzadko wkładały obuwie. Ale jej twarz nie była już twarzą wieśniaczki ani nawet nawiedzonym obliczem wariatki z Domremi. Była to chuda, inteligentna, żarząca się pasją, świadoma wiedzy twarz dojrzałej, mądrej kobiety, mimo że Dziewczyna miała przecież tylko szesnaście lat.

Za późno? – szepnął Jon, słysząc obok szyderczy, zadowolony śmiech Chłopca. – Nie może być za późno…

Przepchał się przez wrzeszczący tłum, który nie mógł się decydować, czy kocha Dziewczynę, czy też jej nienawidzi, czy ten stos go przeraża, czy raduje. Widowisko było jednak przednie więc wszyscy chłonęli je chciwie, pozostawiając na później namysł nad jego sensem. Jon z najwyższym trudem dobrnął do najdostojniej wyglądającego wielmoży, który siedział w wygodnym fotelu, przyniesionym tu przez sługi i przyglądał się egzekucji z mieszaniną źle hamowanego podniecenia, prawie seksualnej satysfakcji i bezwiednego wstrętu do siebie i do ofiary.