Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 37 из 47

– Spotkajmy się jutro w tym barku naprzeciwko Grandu – zaproponowałam czym prędzej, żywo poruszona, bo z pewnością na rozmowność pani Natalii miała wpływ moja wizyta. – O dwunastej. Możliwe, że coś wiem, ale to dużo gadania…

Pan Lipski chętnie wyraził zgodę. Ledwo się wyłączył, komórka zabrzęczała, prztyknęłam w zielony guzik. Równocześnie odezwała się komórka Janusza, przeniósł się na nią, porzucając mój telefon, który natychmiast zadzwonił.

– Odnalazł Kubę – zdążył powiedzieć między jednym przyrządem a drugim, Janusz, rzecz jasna, nie telefon.

– Już wiem, gdzie mieszka Kubuś Wichajster – powiedziała Anita w komórce. – Zdopingowałaś mnie, zamiast iść do domu, ruszyłam znajomych. Wyobraź sobie, mieszka u siebie, kupił kawalerkę na Ursynowie…

Słuchawkę telefonu przyłożyłam do drugiego ucha.

– Patryk dzwonił! – jęknęła rozpaczliwie Grażynka. – Słuchaj, nie wiem, co zrobić, on przysięga, że jest niewi

– I gdzie mieszka? – spytał Janusz nie wiadomo kogo, rozmówcę czy mnie.

– Zaraz, poczekaj sekundę – powiedziałam do Grażynki. – Masz jego dokładny adres? – powiedziałam do Anity. – Mów natychmiast! Owszem, zgłosił się do nich – powiedziałam do Grażynki. – Zaczekaj jeszcze chwilę, właśnie się coś wyjaśnia…

– Z kim ty rozmawiasz? – zaniepokoiła się Anita.

– Ze wszystkimi równocześnie. Dawaj ten adres, jeśli masz!

– Czyj adres? – zdenerwowała się Grażynka.

– Złapali tę Woźniak, ciekawe rzeczy mówi – udzielił mi informacji Janusz.

– Koncertowa cztery, trzecie piętro, ale numeru mieszkania nie znam – powiedziała Anita. – Ale akurat go tam nie ma, bo jest u takiego jednego Grzesia na brydżu, na Saskiej Kępie, jego adresu nie pamiętam, idę do domu, chcesz, żebym dalej szukała po znajomych? Intryguje mnie to.

– Skoro cię intryguje, szukaj. Możesz z domu, to w ogóle sensacja!

Przerzuciłam się na Grażynkę, komórka zadzwoniła, do Janusza. Teraz on zaczął rozmawiać na oba uszy.

– Albo zwariował, albo jest niewi

Grażynka jęknęła ponownie.

– Ale słuchaj, on mi kazał zaopiekować się legatem!

– Jakim legatem?

– Tym ukradzionym Weronice! Schował go! Ukrył!

– I tobie w spadku przeznaczył. Gdzie ukrył?

– Nie wiem! Nie słuchałam! Nie chciałam z nim rozmawiać! Mówił coś o tobie!

Zdumiałam się niezmiernie.

– O mnie? A cóż ja w tym robię?

– Nie wiem! To ja mówiłam, co o nim myślę, bo chyba się zdenerwowałam, i że nie jestem hieną cmentarną ani paserem, za to ty jesteś…

Matko jedyna moja… Tego nie było nawet w jej liście!

Janusz uwolnił się od mojej komórki, która brzęczała jak wściekła. Swoją nadal trzymał przy uchu. Odebrałam.

– Chwileczkę – powiedziałam i zorientowałam się, że trzymam ją do góry nogami. Czym prędzej odwróciłam jak trzeba. – Chwileczkę, zaraz. Słuchaj, to jest niemożliwa rzecz – zwróciłam się do Grażynki – nic nie rozumiem, może ty przyjedź po prostu…

– Halo – powiedziała komórka.

– Mówię, że za moment! – wrzasnęłam. -…jak nie dziś, to jutro, ale wcześnie rano, bo jestem umówiona na mieście.

– Przyjadę zaraz, bo spać bym nie mogła…

Wyłączyła się, telefon zaczął dzwonić natychmiast.

– Tak, słucham – powiedziałam do obu słuchawek równocześnie. – Do ciebie – powiedziałam do Janusza i oddałam mu jedną. – Tak, już słucham – powiedziałam do czekającej posłusznie komórki.

Obcy głos.

– Mam prośbę. Jeżeli znajdzie pani w swoim samochodzie coś, co nie należy do pani, proszę tego nie wyrzucać, nie oglądać i zachować dyskrecję. W interesie ogólnym. Wiem, że pani potrafi.

Rozłączyło się. Na chwilę zapanował spokój, Janusz pozbył się wcześniejszego rozmówcy i trzymał przy uchu już tylko mój telefon. Oglądałam rozłączoną komórkę, zastanawiając się, co właściwie usłyszałam. W trakcie tej kontemplacji komórka zabrzęczała.

– Wariactwo – zaopiniowałam i prztyknęłam włącznikiem.

Jakaś pani z jakiejś redakcji przedstawiła się i powiedziała:

– Malutki wywiadzik, kilka zdań. Można teraz?

Nazwisko tej pani zabrzmiało mi znajomo, ale za skarby świata nie mogłam go dopasować do konkretnej osoby. Nie byłam pewna, czy wybrała najlepszą chwilę na wywiadziki, na wszelki wypadek jednakże postanowiłam jej nie odpędzać.





– A co…? – spytałam ostrożnie.

– Pani zajmuje się filatelistyką. Jak pani ocenia różnicę w zdobywaniu znaczków obecnie i w tych czasach poprzednich? Łatwiej jest teraz czy trudniej?

– Zależy, co pani chce zdobyć. Ogólnie biorąc, o wszystko jest teraz łatwiej, o biurko, szynkę, garnki kuche

Przez garnki kuche

– Ale znaczki – mówiła ta pani. – Czy są takie rzeczy, których nie można dostać teraz tak samo, jak wtedy?

– Są – powiedziałam z przekonaniem. – Chociażby bułgarski bloczek numer sto pięć. Sama go szukam po trupach…

Ugryzłam się w język.

– Po jakich trupach? – zainteresowała się pani.

– Różnych. Świeżych i takich już mocno przechodzonych.

Pani zachichotała.

– Jak się z panią rozmawia, zawsze jakiś trup wychodzi. To miło. Dziękuję bardzo. Bułgarski bloczek, mówi pani, no, no… W Bułgarii też nie ma?

– Ostatni kraj na świecie, w jakim mógłby się znaleźć, to Bułgaria…

Rozłączyła się wreszcie. Nie zdążyłam złapać oddechu, obie komórki zadzwoniły równocześnie.

– Już wiem – powiedziała Anita. – Uparłam się, mam adres Grzesia, tam, gdzie Kubuś gra w brydża. Chcesz?

– Natychmiast! Jest adres! – syknęłam do Janusza.

Słuchanie na dwie strony musiało już mu wejść w nałóg, bo kiwnął głową.

– Chwileczkę, zaraz będziemy wiedzieli – powiedział do słuchawki.

– Obrońców pięć, mieszkania cztery – powiedziała Anita, co powtórzyłam od razu. – Zdenerwowałam się przez Grażynkę, to istny cud, że nie zetknęłyśmy jej z Kubusiem. Rozumiem, że masz tam w tej chwili jakieś zamieszanie, ale jutro musisz mi dokładnie powiedzieć, co się dzieje.

Obiecałam wszelkie informacje, należały się jej. Janusz przekonywał rozmówcę, że żadna akcja pościgowa nie jest potrzebna, ale człowieka na straży należy postawić, inaczej ci tutaj skompromitują się w oczach tych z Bolesławca. Zadzwonił telefon, co mnie zdziwiło, bo nawet nie zauważyłam, kiedy się rozłączył. Komendant z Bolesławca powiadomił mnie, że właśnie przeglądali depozyt i tych bułgarskich bloczków znaleźli tam dwa. Ja ostatnia grzebałam w klaserach, więc chciałby mnie spytać, co to znaczy i o który bloczek właściwie mi chodzi.

– O ten z ptakami – odparłam, od razu rozzłoszczona.

– Oba są z ptakami.

– Ale na jednym jest jeden, a na drugim sześć. Ja chcę te sześć.

– I oba są w osłonkach, a nie były…

– Widocznie odruchowo zrobiłam co trzeba… – zaczęłam i nagle zrezygnowałam z łgarstwa. – A, nie. Ten drugi jest mój. Przywiozłam, żeby panom pokazać, jak to powi

– Jak pani sobie życzy. Można przy okazji. Sporządzimy tu notatkę.

Zgodziłam się na okazję i notatkę. Telefony wreszcie zamilkły. Popatrzyliśmy z Januszem na siebie i wtedy do drzwi zadzwoniła Grażynka. Zrobiła chyba rekord trasy od swojego domu do mnie.

– No i dobrze – powiedziałam, otwierając jej. – Nie będzie trzeba dwa razy powtarzać. Nie wiem, co mówili do Janusza, więc niech on zacznie.

Grażynka nie protestowała, spragniona była pociechy duchowej, a nie spowiedzi własnej, padła na fotel z cichym jękiem, bez słów. Janusz zapomniał o tajemnicach stanu.

– Patryk dzwonił do policji z komórki, więc nie dało się ustalić, gdzie jest – zaczął od razu z troską. – Powiedział, że szukał Kuby, bo zorientował się, że wszystkie podejrzenia padają na niego, a zna życie i wie doskonale, jak władze śledcze potraktują sprawę. Ucieszą się ze złapania sprawcy i zrezygnują z dalszych wysiłków. Postarał się zatem odwalić za nich całą robotę i proszę bardzo, ten gnój, Kuba, źle się o nim wyrażał, nazywa się Ksawery Przecinak i mieszka na Koncertowej, w kawalerce Jerzego Stępniaka, którego komórką się posługuje. Jeśli policja go dopadnie, on sam też się zgłosi osobiście.

– A jeśli nie dopadnie? – spytałam ostrożnie.

– Nie powiedział, co wtedy będzie. Powiedział za to, że z dwojga złego wolał być złapany w Warszawie niż w Bolesławcu, bo w Bolesławcu nie miał szans.

– Jest w tym chyba trochę racji. A co ta Krystyna Woźniak? Mówiłeś, że mówi?

– Mówi…

– O Patryku? – przerwała Grażynka cichym, ale okropnym głosem.

– Nie, o Kubusiu Przecinaku. Psy na nim wiesza. Miły chłopiec, dobre wrażenie robi i niełatwo się na nim poznać, ona sama dopiero po roku się zorientowała, że ma do czynienia z naciągaczem, oszustem, złodziejem i nieczułym pniem, który bez wyrzutów sumienia głodnemu dziecku z ust by wydarł ostatni kawałek chleba. To jej określenie. Ale jak jest przy forsie, szasta się z takim gestem, że oko bieleje. To też jej. Interesy z nim robić może tylko głupek ostatni, ale, jak wiadomo, głupków nie sieją. Do tego tchórz…

– Jakąś z jedną zaletę posiada? – zainteresowałam się.

– Mnóstwo. Problemy przy nim znikają, życie robi się weselsze, wszystko umie załatwić i tak dalej. Stąd trudności w rozpoznaniu cech negatywnych. Podała kilka nazwisk i adresów jego bliskich znajomych, co okazuje się bardzo ce

– To gdzie jest, do licha?

– Nadal go szukają, dziko spragnieni jego odcisków palców i butów.