Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 31 из 47

– Nie chcę – powiedziała Grażynka, znów takim głosem, jakby już umarła i odzywała się z trumny.

– Możesz nie chcieć, ale on o tym nie wie.

– Wie. Musi wiedzieć.

– Ale oni nie wiedzą, że on wie, i liczą na najczęstszy elementarny błąd. Nie byłby pierwszy i zapewne nie ostatni.

– To doskonały sprawdzian – ożywiłam się i odwróciłam na kręconym krześle. – Jeśli ma cień inteligencji, nie spróbuje, a jeśli spróbuje, okaże się ćwokiem.

– I co mi z tego? – mruknęła posępnie Grażynka.

– Przynajmniej będzie wiadomo, że nie ma czego żałować.

– I tak nie ma…

Zawahałam się. Osobiście żałowałam, że całkiem niezły, aczkolwiek skomplikowany chłopak, pasujący mi do Grażynki, okazał się mordercą, ale w Grażynce żalu raczej utrwalać nie należało. Zarazem jednoznaczne i brutalne potępienie wydało mi się nietaktowne, bo co, mam jej wymawiać, że co sobie przygrucha, to albo zwyrodnialec, albo niedojda? Nie jest to właściwa chwila na pouczania i nagany…

– Ja zaraz pójdę, bo, jak by tu powiedzieć… trochę głodny jestem – powiadomił nas Janusz z lekkim zakłopotaniem. – Tyle że, w tej sytuacji, spadek w lesie. Ten twój bloczek też. Istnieje jeszcze jedna, nikła szansa na odnalezienie Kuby, ostatniego świadka…

– Koro

– Da się tak nazwać – zgodził się Janusz. – Może tam któraś z dziewczyn coś powie, największe nadzieje stwarza Marlenka, jutro ją pomaglują. Wieczorem będę wiedział.

– Dlaczego mu nie dasz czegoś do zjedzenia? – spytała Grażynka, usiłująca wygrzebać się z otchłani i przystosować do życia z wyraźnie widocznym wysiłkiem. Udowodnić, że słyszy, co się mówi, wszystko rozumie i reaguje normalnie. Akurat się źle wybrała.

– Bo nic nie mam – wyjaśniłam grzecznie. – Do dyspozycji są jajka, reszta produktów surowa albo zamrożona. A jajecznicę on sam sobie potrafi usmażyć i przynajmniej zje ją bez przeszkód w postaci głupich pytań. Herbatę może dostać zawsze.

– Jeśli sobie życzycie, zjem szybko i wrócę na herbatę.

– Życzymy sobie – powiedziałam z wielką stanowczością, bo zaświtał mi w głowie jeszcze jeden, zupełnie koszmarny, pomysł. Wylągł się znienacka, nie wiadomo z czego, może z niecierpliwości, z gwałtownej chęci rozwikłania wreszcie do końca tej całej okropnej sprawy.

A jeśli Patryk rąbnął Kubę…? Jeśli był pierwszy, a Kuba przylazł zaraz za nim i stał się świadkiem kontrowersji z ciocią…? Jeśli go stamtąd podstępnie wyciągnął, zwabił w pierwsze lepsze puste miejsce i uciszył radykalnie, a zwłoki ukrył albo usunął bez śladu w jakikolwiek sposób? No, nie nosił chyba ze sobą kanisterka kwasu siarkowego, czy co to tam rozpuszcza każdą substancję… Ale saperkę mógł posiadać, pokopać trochę, ładnie zagrzebać, a nikomu przecież nie przyszło dotychczas do głowy szukać Kuby po okolicznych ugorach, łąkach i lasach…

Odwrotność nie wchodziła w rachubę, bo sama widziałam żywego Patryka parę dni temu. Grażynka też. Gliny również. To Kuba zniknął natychmiast po zbrodni i do tej pory nie można go znaleźć.

Myśl była tak okropna, że ukradkiem zaczęłam wpatrywać się w Grażynkę z niepokojem i współczuciem. Mój wzrok musiał chyba dość jasno wyrażać uczucia, bo Grażynka, twardo usiłująca kontynuować uczciwą pracę, nagle zamilkła.

– Co się stało? – spytała niepewnie. – Dlaczego tak na mnie patrzysz? Jestem gdzieś brudna czy coś mi się na twarzy rozmazało?

Najpierw błyskawicznie postanowiłam zełgać, a potem zawahałam się.

– Nie, nic… Ja myślę, co mi niewątpliwie szkodzi. Poczekajmy na Janusza, bo coś tam się po mnie mota, i nie podobają mi się zeznania podejrzanych… Czy oni kogoś o to w ogóle spytali? Trzeba docisnąć Marlenkę, niech im Janusz podpowie!

– Prawdę mówiąc, wolałabym wrócić do korekty. Wiesz, przecinki i literówki, to mi się wydaje takie proste, łagodne i kojące…

– W obliczu zbrodni kojące mogłyby być nawet średniki.

– Ale ty nie lubisz średników.

– Nie lubię. Wolę zbrodnię. To znaczy, może akurat nie tę, jakaś ona wyjątkowo kłopotliwa i łatwiej bym ją zniosła, gdyby nie bułgarski bloczek. Gryzie mnie straszliwie i już nawet wymyśliłam sposób zamiany i pretekst do oglądania, przy czym pretekst jest nawet samą prawdą, więc może mi się uda…

Bułgarskim bloczkiem zamąciłam sytuację. Grażynka, od której ostatnie szczątki równowagi odbiegały żwawym kroczkiem, z rozpaczy zażądała prezentacji walorów filatelistycznych. Ponownie wyciągnęłam katalog, z dna półki z wysiłkiem wywlokłam klaser z bloczkiem numer 106, bo ten produkt zastępczy mogłam jej pokazać w naturze. Janusz zastał nas nad całym śmietnikiem filatelistycznym, byłam bowiem zdania, że taka, na przykład, Papua i Nowa Gwinea powi

Zaabsorbowana ulubionym tematem, nie zapanowałam nad tym, co mówię.

– Słuchaj, a kto i kiedy widział Kubę ostatni raz? – spytałam gwałtownie i zamknęłam klaser. – I gdzie? Czy ktoś tam zeznał cokolwiek w tej kwestii?

Głupia to ta Grażynka nie była z całą pewnością, poderwała głowę znad klasera i okropnym wzrokiem wpatrzyła się w Janusza. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że w tym momencie przyszło jej do głowy to samo, co i mnie, i cały organizm przewrócił jej się do góry nogami. Druga zbrodnia Patryka…!

Janusz się nie przejął, bo wiedzą na ten temat dysponował, nie dostrzegając w niej niczego atrakcyjnego.

– Razem go oglądali, Marlenka i Antoś, kiedy rano opuszczał ich dom. Następnego dnia po zabójstwie Weroniki, tak wcześnie, że jeszcze sensacja nie zdążyła przelecieć się po mieście. Wydawał się zadowolony z życia, to opinia Marlenki, bo Antoś wolał się szczegółowo nie wypowiadać.





– Zaraz – powiedziałam po chwili milczenia, bo przypomniały mi się czytane zeznania. – Coś tu nie gra. Marlenka twierdziła, że po tym wieczorze Kuby na oczy nie widziała.

– Dociśnięta, zmieniła zdanie. Niechętnie przyznała, że widziała. Jeszcze była zaspana, więc w pierwszej chwili mogła zapomnieć, ale kawę sobie robiła, jak on już swoją dopijał.

– I odjechał?

– Obydwoje twierdzą, że tak.

Trup zamordowanego Kuby zaczął mi trochę blednąc.

– Czym?

– Samochodem. Takim trochę przechodzonym Fiatem Punto. Ciemnozielonym, jeśli cię to interesuje. Numeru nikt nie zauważył.

– A Patryk?

– Co Patryk?

– Kiedy stamtąd odjechał? Bo przecież był!

– Nikt go o to nie zdążył zapytać, przy pierwszej rozmowie jeszcze nie był podejrzany, a drugiej rozmowy nie było. Ale… – skierował wzrok na Grażynkę. – Wiadomo chyba, kiedy pojawił się w Dreźnie?

– Nie – powiedziała Grażynka, robiąc przy tym wrażenie, jakby trup Kuby rysował jej się znacznie wyraźniej niż mnie.

– To kiedy go tam zobaczyłaś? – spytałam niecierpliwie.

– Dopiero nazajutrz rano. Chociaż twierdził, że był już wczoraj wieczorem i widział mnie w oknie Lidii. Możliwe, podchodziłam do okna.

– I mógł zobaczyć?

– Mógł, to pierwsze piętro. Podlałam jej kwiatki, bo miały strasznie sucho.

– No to wieczorem był, zeznanie się zgadza. Z Bolesławca do Drezna dwie godziny wolnym krokiem, o której podlewałaś te kwiatki?

– Nie wiem. Jeszcze było widno.

– O tej porze roku długo jest widno. Nie musiał wyruszać rano…

Urwałam i zamknęłam wreszcie gębę, przypomniawszy sobie, że Grażynka cierpi. Nie, tego trupa Kuby stanowczo powi

Jeśli Patryk zmył się z Bolesławca zaraz po zbrodni, mógł dojechać wszędzie, jeśli jednak poczekał na odjazd Kuby i mordował go gdzieś tam po drodze, nie zdążyłby dotrzeć do Warszawy, załatwić ukrywania łupów i wrócić tak, żeby wieczorem znaleźć się w Dreźnie, wykończyłaby go wrocławska autostrada. Ale mógł nakichać na Warszawę, nie chować niczego, rąbnąć Kubę, od razu ruszyć do Drezna i zdążyć śpiewająco. Wobec tego z czegoś należy go uniewi

Słowa z tego wszystkiego nie powiedziałam. Spytałam za to, czym Patryk jeździ.

– Terenową toyotą – odparła ponuro Grażynka.

– Nie jeździ, ona ciągle stoi w Bolesławcu – przypomniał Janusz. – Teraz już na policyjnym parkingu.

Grażynka zbuntowała się nagle, najwyraźniej w świecie granice jej wytrzymałości pękły. Energicznie zażądała natychmiastowego powrotu do pracy zawodowej, bo skoro jutro mają się do niej przyczepić, dziś musimy zakończyć wszystko. Zależało mi na tym tak samo jak jej, zostawiłam zatem trupy i śledztwa, Janusza przełożyłam na później i usiadłam do roboty.

Zmarnowawszy dwa dni, wróciłam z Bolesławca wściekła, nieszczęśliwa i pełna niechęci do samej siebie. Zasadniczy cel osiągnęłam, można powiedzieć, dokładnie na odwrót, uzyskałam za to informację, przydatną mi jak dziura w moście.

Policja mnie przyjęła, czemu nie? Dumni byli z dotychczasowych osiągnięć technicznych, o wtrącaniu się Janusza, a pośrednio i moim, nie mieli najmniejszego pojęcia, chcieli się zatem pochwalić. Niech sobie wstrętna baba nie myśli, więcej potrafią niż jej przyjdzie do głowy, proszę bardzo, nie znajdzie już błędów i niedopatrzeń do wytykania.

Baba, rzecz jasna, znalazła. Bo jak to, schowali w swoim sejfie skarb stulecia, walor zgoła nieosiągalny, delikatny niczym pajęczynka na wietrze, narażony na wszelkie najgorsze kataklizmy! Nie zabezpieczyli go! I co…?!!!

W pierwszej chwili na mój wybuch oburzenia, zresztą najszczerszy w świecie, trochę zgłupieli. Widać było, jak przez moment zastanawiają się, o co mi, u diabła, chodzi, ale nie zostawiłam im nadmiaru czasu.

– Takie rzeczy trzyma się w havidach! – bulgotałam dziko. – Byle pyłek wystarczy, żeby zniszczyć! A pan już chciał macać palcami!

Palcem, owszem, jednym tylko, wskazałam prokuratora, bo akurat obaj byli obecni w gabinecie komendanta, starając się przy tym usilnie, żeby gest wypadł możliwie oskarżycielsko. Prokurator lekko poczerwieniał i otworzył usta, z czego nic mu nie przyszło.