Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 7 из 55



*

Udając się do pana Palanowskiego w celu przeistoczenia się w Basieńkę, przeszłam samą siebie. Włożyłam bardzo starą, kompletnie zdefasonowaną garsonkę, która nie została dotychczas wyrzucona wyłącznie przez przeoczenie, stary, przedwoje

Systematycznie zwiększane i ugruntowywane ględzeniem pana Palanowskiego ogłupienie sprawiło, że wyborem odzieży zajęłam się bez reszty, postanawiając pozostałe, zaniedbane jeszcze szczegóły uzupełnić w trakcie przemiany. Po umyśle błąkały mi się jakieś mgliste przypomnienia rozmaitych kryminalnych utworów, w których jedne jednostki wcielały się w i

Pan Palanowski był niebotycznie przejęty. Zdenerwowanie musiało mu się rzucić zarówno na umysł, jak i na wzrok, bo zachwycił się kapeluszem mojej ciotki. Niepojętym sposobem przeoczyłam fakt, że istotnej pomocy w przygotowaniach nie mogę się po nim spodziewać.

Najbardziej męczyło mnie i niepokoiło to, że kompletnie nie znałam domu, w którym miałam zamieszkać. Otumaniony afektem amant nie pozwolił mi go obejrzeć, twierdząc, że jeszcze mógłby mnie tam ktoś zobaczyć, skojarzyć sobie i nabrać podejrzeń. Nie wiem, kto miałby mnie oglądać i podejrzewać, skoro wyraźnie było powiedziane, że inwazji znajomych i przyjaciół nie należy się obawiać, a Basieńka z małżonkiem prowadzą życie odosobnione. Uległam jednakże, nie zastanawiając się nad brakiem logiki u pana Palanowskiego, który z jednej strony prezentując przesadną ostrożność, z drugiej strony okazywał się przerażająco lekkomyślny.

Czas do przybycia charakteryzatora spędziłam na spożywaniu olbrzymich ilości kawy i wyjaśnieniach topograficzno-architektonicznych. Zostałam powiadomiona, że apartament niedobranego stadła mieści się w domku jednorodzi

Nie mając najbledszego pojęcia, co mi jeszcze może być potrzebne, co tu zostało przeoczone i zaniedbane, usiłowa łam wydrzeć z półprzytomnego amanta jak najwięcej wiadomości o jego ukochanej. W chwili kiedy przeraził mnie niespodziewanym oświadczeniem, że ukochana dość często jeździ ko

Jeździłam ko

– Na litość boską, niech pan od razu powie, co ona jeszcze takiego praktykuje, o czym do tej pory nie było mowy! – zażądałam rozpaczliwie. – Skacze z trampoliny? Śpiewa? Jeździ na nartach? Na upartego o tej porze roku dałoby się jeszcze pojeździć na nartach w Zakopanem!

– Wcale nie na upartego, jest środek marca, pełnia sezonu! – zaprotestował charakteryzator, nie wiadomo dlaczego z urazą, co sprawiło, że ogarnęła mnie zgroza i zgłupiałam z tego do reszty.

Za moim przykładem zgłupieli wszyscy. Wdaliśmy się w rozstrząsanie końskiego problemu tak gorączkowo, jakby Basieńka mieszkała w stajni. Wszystko i

W charakteryzatora na widok wzoru wstąpiło nowe życie, siłą zawlókł mnie do lustra, posadził na fotelu, oświetlił jupiterem i zabronił się odzywać. Basieńka, z obłędem w oczach, z trzęsącymi się rękami, zdenerwowana do nieprzytomności, zachowywała się jak ostatnia kretynka.

Konferowała w kącie szeptem z panem Palanowskim, trzymając go kurczowo za klapy. Charakteryzator trzymał mnie za głowę. Pan Palanowski miotał się po pokoju, usiłując dogodzić wszystkim równocześnie.

– Niechże ja się dowiem jeszcze czegoś więcej! -jęczałam rozpaczliwie półgębkiem. – Nie wiem, co mam robić! Ten mąż mnie pozna!



– Nie pozna, nie – zapewniała Basieńka półprzytomnie. – Niech pani na niego nie zwraca uwagi…

Mieszkanie pana Palanowskiego przemieniło się w dom wariatów. Miałam niejasne wrażenie, że coś tu jest okropnie nie w porządku, ale spojrzałam w lustro i zamurowało mnie tak fizycznie, jak i umysłowo. Łysy facecik z niewiarygodnym mistrzostwem odbierał mi twarz. Uczernił brwi, aa szczęście tuszem, nie he

– Czy mi to tak zostanie na zawsze, proszę pana? – spytałam z przerażeniem, dość gwałtownie wydzierając mu głowę z rąk, zdecydowana kategorycznie odmówić udziału w przedsięwzięciu albo zażądać miliona w złocie. Czarny ząb, Matko Boska…!!!

– Proszę się nie ruszać! Nic pani nie zostanie, i ząb, i znamię musi pani codzie

Dopadł Basieńki, zdarł jej z głowy perukę z grzywką i nasadził na mnie. Rezultat był wstrząsający! Sama byłabym w stanie się pomylić i wziąć Basieńkę za siebie, czy może odwrotnie. Nie zostało we mnie nic ze mnie, byłam Basieńka absolutnie, nie sposób było odgadnąć, że ja to nie ona! Nagle zachwiałam się w uprzednim, niezłomnym przekonaniu, że wszystkie tu obecne osoby są nienormalne i cierpią na pomieszanie zmysłów, zwątpiłam w obłęd pana Palanowskiego i nabrałam nieco otuchy. Kto wie, to kretyństwo mogło się udać…

Cholerna Basieńka oderwała się wreszcie od konspiracyjnych szeptów i obydwoje z panem Palanowskim przyglądali mi się z zainteresowaniem, podziwem i zachwytem. Przystąpiliśmy do wymiany odzieży. Wybór jej stroju pochwaliłam, jasny cynober i orange w połączeniu z ciemnym fioletem rzucał się w oczy i rzeczywiście mógł pociągnąć za sobą obstawę, nawet gdyby jego zawartość przeistoczyła się w brodatego staruszka.

– A zatem pamięta pani – powiedział nerwowo pan Palanowski. – Doskonale pani wygląda, prześlicznie!… Te zakupy, koniecznie codzie

Jego idiotyczny optymizm irytował mnie niewymownie, streszczenie obowiązków ciągle wydawało mi się dziwnie niedokładne. Moje obawy wzmogły się na myśl, że lada chwila nadleci mąż, rozlegną się dzikie ryki na schodach i łomotanie do drzwi pana Palanowskiego, po czym ofiara kantu ujrzy nas obie, napadnie oczywiście mnie, bo jestem podobniejsza do Basieńki niż ona sama do siebie, zedrze mi z głowy perukę, stwierdzi pomyłkę i całą imprezę diabli wezmą. Nie pojmowałam, jakim cudem oni mogą się tym nie przejmować, i w tym momencie uświadomiłam sobie nagle rzecz straszliwą Nie miałam zielonego pojęcia, jak wygląda ów mazi

To, co nastąpiło po ujawnieniu mojego odkrycia, przeszło wszystko. Basieńka i jej wielbiciel wpadli w nieopisany popłoch. Rzeczywiście, mogłam go przecież spotkać byle gdzie, przed domem, nawet tutaj, na schodach, musiałam mieć o nim jakieś wyobrażenie! Usiłowali mi go opisać, opis mnie nie zadowalał, zażądałam fotografii. Basieńka przeszukiwała obie torebki, swoją i moją, zapomniawszy, która teraz jest jej, znalazła zdjęcie jego brata, które próbowała mi podetknąć, twierdząc, że jest bardzo podobny, w końcu rzuciła się na amanta, domagając się sprawdzenia w jakichś pozostawionych u niego dokumentach. Ogłuszony sytuacją pan Pałanowski rzucił się do biurka, do reszty skołowana patrzyłam, jak obydwoje gorączkowo grzebią w szufladzie i w końcu spośród różnych szpargałów wyciągają zdjęcie faceta. Co za przedziwny galimatias, zdjęcie męża u gacha żony, u żony zdjęcie szwagra… Musiała im ta wielka miłość dokładnie paść na mózg!

Szczęścia oglądania Basieńki w kapeluszu mojej ciotki nie doznałam. Kiedy opuszczałam tę jaskinię szaleństwa, siedziała na tapczanie owinięta w kąpielowy szlafrok amanta, paliła papierosa i patrzyła za mną z tępą rezygnacją. Całe pandemonium nie trwało dłużej niż pół godziny, istniała szansa, że męża na schodach jeszcze nie spotkam.

Moment ulgi przeżyłam, kiedy wsiadłam do samochodu. Bliskość kierownicy zawsze wpływała na mnie uspokajająco. Odczekałam chwilę, żeby dać szansę obstawie, zapaliłam silnik i powoli ruszyłam cudownie pięknym, nowym volvo. Przepadło, przestałam być sobą i przemieniłam się w Basieńkę Maciejakową.

Świadomość tego, co uczyniłam, obudziła się we mnie po drodze. Z włosem stojącym dęba pod peruką i niemiłą czczością w dołku, odnalazłam właściwe miejsce i stwierdziłam, że budynek stoi przy ulicy Wybieg. To mi już zupełnie dokładnie precyzowało przyjęte na siebie obowiązki, projektowałam kiedyś wybiegi dla cieląt… Ślady postoju samochodu były widoczne, zaparkowałam, wysiadłam i spojrzałam w oświetlone okna. Gdzieś tam, wewnątrz niewi