Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 41 из 55

Kapitana dopadłam pod jednym z podanych mi numerów po dość długich wysiłkach.

– Znalazłam w herbacie takie coś, co mi wygląda na kluczyk – powiadomiłam go konspiracyjnie. – Nie rozumiem, co to znaczy.

– W jakiej herbacie?

– Cejlońskiej.

– O rany boskie, gdzie go pani znalazła? W szklance? W czajniku?

– Nie, w puszce. Wysypał się.

– Co za kluczyk?

– Mały – powiedziałam po namyśle. – Świecący. Nietypowy.

– I co pani z nim zrobiła?

– Nic. Leży tutaj.

– Po cholerę go pani wyjmowała? – wrzasnął kapitan z nagłą irytacją. – Co pani myśli, że ja mam za mało kłopotów?! No nic, spokojnie…

– Przecież jestem spokojna – powiedziałam z furią. – Uważa pan, że co, miałam go sobie zaparzyć? I może jeszcze połknąć?

– Nie, nie połykać?… Niech pani natychmiast zejdzie do piwnicy…

Przez chwilę oczekiwałam, że powie: "…i pozostanie zamknięta tam aż do odwołania".

– …i pozamyka porządnie wszystkie okna – dokończył posępnie. – Głowę daję, że tam któreś jest otwarte. Pani popełnia karygodne niedopatrzenia!

Wściekła i coraz bardziej zdezorientowana zeszłam na dół, jedno okno sprawdziłam, drugie domknęłam, po czym wróciłam na górę. Dla władz śledczych, być może, afera dobiegała końca, dla mnie melanż tylko się zwiększał. Parszywy kluczyk lśnił na środku stołu.

– Co to jest? – spytał nazajutrz nieufnie mąż wskazując go palcem.

– Nowa paczka dla kacyka – odparłam z rozgoryczeniem. – Nie radzę ci brać tego do ręki.

– Zwariowałaś, coś takiego miałbym brać do ręki! Z daleka wygląda podejrzanie, małe i świeci… Znów ktoś przyniósł?

– Nie wiem, tym razem chyba ja. Zdaje się, że to jest coś równie kłopotliwego, jak tamte faszerowane arcydzieła. Nie należy tego dotykać.

– Nie mam zamiaru. Słuchaj, rany boskie, nie strasz mnie. Czy to znaczy, że ta katorga będzie dłużej trwała? Szczyt moich wszystkich marzeń to jest wreszcie się od tego odczepić! Śniło mi się, że zostałem twoim mężem na zawsze i musiałem cię zameldować w tej mojej plombie!

– Koszmary se

– Tyle mojego, że się chociaż wyspałem… Błąkaliśmy się po apartamencie państwa Maciejaków w stanie ponurej rezygnacji, czując się trochę tak, jakbyśmy już umarli i na nieskończoną wieczność zostali skazani na czyściec. Wszystko wydawało nam się lepsze od tego czekania na Godota. Prawdopodobnie dostalibyśmy w końcu obłędu i wpadli w nieuleczalną melancholię, gdyby nie to, że przedstawienie znienacka uległo zakończeniu w sposób nagły i wstrząsający, w chwili kiedy nic nie wskazywało na pojawienie się jakichś zmian.

Około piątej po południu pod dom podjechał zwyczajny fiat i wysiadł z niego kapitan po cywilnemu, we własnej, niefałszowanej osobie. Spożywaliśmy właśnie posiłek, w związku z czym wzruszenie, połączone z kiełbaską, omal nas nie zadławiło. Wręcz trudno było uwierzyć własnym oczom!

– Koniec żartów – oświadczył. – Jesteście państwo w pewnym sensie wolni.

Nie zdążyłam go zapytać, w jakim sensie, bo od razu podszedł do stołu, wziął kluczyk, wetknął go do owej zamkniętej szufladki sekretarzyka, otworzył ją, pomanipulował przez chwilę i znalazł w głębi skrytkę. Otworzył ją również, czemu przyglądałam się z niewi

To, co nastąpiło potem, było do reszty niepojęte. Kapitan nie przybył sam, towarzyszyło mu dwóch osobników, z których jeden milczał jak głaz, drugi zaś wziął żywy udział w konwersacji. Bardzo długo trwało zanim wreszcie dotarło do mnie, że owo coś, co znajdowało się w skrytce kiedyś, zginęło, zostało rąbnięte, ktoś ukradł i że osobą tą, według wszelkich prawideł, powi





Gdyby nie idiotyczny kluczyk, posądzenie mogłoby paść na tajemniczego włamywacza, kluczyk jednakże niewiadomym sposobem znalazł się w moim posiadaniu. Kapitana poinformowałam o nim przez telefon wyłącznie dla zmylenia przeciwnika.

– Gdybym wiedziała, co z tego wyniknie, daję panu słowo, że wrzuciłabym go do wychodka – powiedziałam w zdenerwowaniu. – Co w ogóle było, to coś, co ukradłam?! Przynajmniej to powinien mi pan powiedzieć!

– Pułkownik pani powie – mruknął kapitan. – Ja tam prywatnie uważam, że nie pani, ale oficjalnie nie mogę tego wykluczyć…

– No dobrze, a dlaczego nie ja? – wtrącił z urazą mąż, poczytując sobie widać za afront odsunięcie od niego podejrzeń.

– Pan odpada, nie miał pan szans. A w ogóle to zmywajcie się, państwo stąd. Bierzcie, co wasze, zostawcie, co nie wasze, i im prędzej was tu nie będzie, tym lepiej. Pani do pułkownika…

– Bardzo dobrze, pułkownik strasznie się ucieszy, jak przyjdę w halce i boso – oświadczyłam jadowicie. – Wszystkie moje rzeczy są u pana amanta.

– Własne mam gacie – powiedział równocześnie mąż z niepokojem. – To znaczy za przeproszeniem… Reszta została u tego łysego wypłoszą, znaczy u charakteryzatora…

Wyraz, z jakim kapitan popatrzył na nas, wart był zapamiętania do końca życia. Nigdy jeszcze milicja tak na mnie nie patrzyła. Świeżo ujawniona trudność wynikła z zamiany razem z nami także i odzieży umknęła uwadze wszystkich zainteresowanych i teraz przezwyciężanie nieprzewidzianych przeszkód spowodowało niejakie zamieszanie.

W wyniku różnych energicznych działań znalazłam się jednak u pułkownika w kompletnym stroju.

– Cała odpowiedzialność za panią spoczywa na mnie – zakomunikował mi zimnym głosem. – Zostało zdecydowane, że wasz udział w tej sprawie nie zostanie oficjalnie ujawniony, między i

Rozumiałam, owszem. Złożyłam mu wyrazy ubolewania i współczucia. On za mnie odpowiada, a ja tu kradnę ze skrytek rozmaite przedmioty…

Pułkownik nie bawił się w skomplikowane podstępy, zadawał pytania wprost i udało mi się z nich w końcu wydedukować, że cała szajka została wyłapana, państwo Maciejakowie i pan Palanowski w dzikiej panice przyznali się do wszystkiego, za ich przykładem przyznał się kacyk wraz ze swoimi wspólnikami, po czym wybuchła wielka bomba.

Wszystkie wymienione przez ciężko spłoszonych przestępców przedmioty odnaleziono, przepadło tylko to, co było w skrytce. Na domiar złego przepadło w jakiś dziwny sposób…

– Na litość boską, niechże pan powie, co to było! – zażądałam w ostatecznej desperacji. – Głupio będzie, jeśli stanę przed sądem, ciągle nie wiedząc, co właściwie rąbnęłam!

– To pani tego jeszcze nie wie? Dwadzieścia sześć sztuk brylantów, wartości prawdopodobnie blisko stu tysięcy dolarów. Trudno ocenić dokładnie, skoro ich nie ma.

Jeżeli chciał mną wstrząsnąć, udało mu się to w zupełności. Brylanty, znajdujące się w skrytce, w domu, który zamieszkiwałam przez trzy tygodnie… Przyznałam się do posiadania kluczyka od owej skrytki i na domiar złego łup był wart sto tysięcy dolarów! O coś podobnego jeszcze nigdy nie byłam posądzana.

– Zaraz – powiedziałam, nieźle oszołomiona. – Nie orientuje się pan, kiedy ja to ukradłam?

– Owszem. Mniej więcej. Zaraz po wizycie w sklepie Jablonexu. Tak między nami, co pani robiła w tym sklepie?

Na szczęście w ciągu ostatnich miesięcy w sklepie Jablonexu byłam tylko jeden jedyny raz i dość łatwo przyszło mi przypomnieć sobie, po co. Zobaczyłam na wystawie czarną broszkę, która od dawna mi była potrzebna, i weszłam, żeby ją kupić, zrezygnowałam jednakże z tego zamiaru, niepewna, czy w istniejącej sytuacji kupiłabym ją sobie czy też może Basieńce. Wyznałam to pułkownikowi.

– Nie rozumiem tylko, co to ma do rzeczy – dodałam. – W Jablonexie nie sprzedają przecież prawdziwych brylantów? Czy może ja rąbnęłam fałszywe?

– Przeciwnie. Ukradziono prawdziwe i zastąpiono je fałszywymi. Bardzo mi przykro, ale to też. panią obciąża…

W dalszym ciągu konwersacji udało mi się zrozumieć, na czym polegało clou imprezy. Państwo Maciejakowie cały swój prywatny tutejszy majątek po cichu lokowali w brylantach, których część pochodziła z czasów przedwoje

Pociechę wkrótce szlag trafił, okazało się bowiem, że mąż nie tylko brylantów, ale nawet kluczyka wcale przy sobie nie ma. Zostawił go w domu w i

Oceniający precjoza milicyjny ekspert, zorientowany w rodzaju afery, sam był ciekaw, co znajdzie, i niecierpliwie oczekiwał na zdobycz. Od razu zajął się biżuterią Basieńki i zawartością pudełeczka i od razu stwierdził, że spoczywa w nim dwadzieścia sześć bardzo ładnie oszlifowanych szkiełek, prawdopodobnie z Jablonexu. Zarówno państwo Maciejakowie, jak i pan Palanowski w pierwszej chwili nie chcieli mu wierzyć i usiłowali rzucić na milicję podejrzenie o straszliwy kant, następnie takież podejrzenie rzucili na mnie i na męża, następnie pokłócili się między sobą i popadli w rozpacz. Podejrzenie rzucone na mnie było o tyle uzasadnione, że jak się okazało, dysponowałam kluczykiem. Tego, że szlachetne kamienie uległy nieszlachetnej przemianie, nikt nie kwestionował, wstrząs państwa Maciejaków mówił bowiem sam za siebie.