Страница 36 из 55
*
Nazajutrz o poranku przybył kapitan we własnej osobie w przebraniu pracownika elektrowni. Nawet mu było do twarzy. Przyjęliśmy go w holu, pod otwartą szafką z bezpiecznikami, co było o tyle niewygodne, że siedzieć mogliśmy tylko na schodach. Prezentował znacznie lepszy humor niż wczoraj.
– Szanowni państwo – powiedział uroczyście – organa MO zwracają się do was… Ściśle biorąc, nie tyle organa, ile ja prywatnie, chociaż, oczywiście, w porozumieniu z organami… Z prośbą, czy może z propozycją, nie wiem, jak to nazwać. Otóż widzicie… Odsunęlibyśmy was od tej całej sprawy kategorycznie, bo milicja nie zatrudnia osób postro
– O rany boskie…!! – jęknął mąż rozdzierająco. Sama też się poczułam niemile zaskoczona. Kapitan przyjrzał nam się z mieszaniną zainteresowania i niesmaku.
– Tak panu źle z tą żoną? – zdziwił się karcąco.
– Nie, nie to… Jako żona to ona jest wprawdzie do niczego, ale tak sama w sobie specjalnie mi nie przeszkadza. Tylko ja już nie mogę, ja się nie nadaję na przestępcę, ja mam dosyć! Urlopu mi nie starczy!
– Masz jeszcze trzy tygodnie – zauważyłam.
– A jak oni się rozbestwili i będą chcieli miesiąc…? Kapitan uciszył nas gestem.
– Ja to państwu zaraz wytłumaczę. Rzecz w tym, że nam zależy, żeby oni się czuli bezpieczni. Będzie bez porównania łatwiej. Jasne, że wyłapiemy ich i bez tego, ale i trudności się zwiększą, i dłużej to będzie trwało, a wasza pomoc może być nadzwyczajnym ułatwieniem…
Mąż jęknął znowu, tym razem z rezygnacją.
– Mogę was zapewnić, że nikt się o tym nie dowie, nie będziecie występować oficjalnie, ani teraz, ani w ogóle nigdy. Możecie się oczywiście nie zgodzić i nawet namawiać was nie mam prawa, ale nie będę ukrywał, że bardzo nam zależy…
– Mnie pan me musi agitować – przerwałam dość ponuro. – Ja bym się zgodziła dla samej draki, to on protestuje, bo głupi. Nie zdaje sobie sprawy, że w świetle prawa wyglądamy niewyraźnie. Albo się zrehabilitujemy, albo będą nas włóczyć po sądach. Żaden sędzia nie uwierzy, że daliśmy się tak otumanić, i każdy będzie wietrzył to nasze idiotyczne ciągnięcie zysków z nierządu… Tego, chciałam powiedzieć, z przestępstwa…
– Przecież napisałem, że oddaję!
– Oddajesz, bo się wykryło. Sędzia ci powie, że jakby się nie wykryło, tobyś nie oddał, i możesz się wypchać swoją dobrą wolą!
Mąż w mgnieniu oka wykonał sobie koafiurę a la strach na wróble.
– Urlop… – zajęczał głucho.
Kapitan zamachał uspokajająco obiema rękami.
– Po pierwsze to będzie kwestia paru dni, dwóch, trzech. A po drugie ma pani rację tylko częściowo. Co wy sobie wyobrażacie, że my nie wiemy, kogo o co posądzać? Jeszcze raz podkreślam, że możecie się nie zgodzić!
– Zgadzamy się – powiedział mąż ponuro. – Trudno, niech to szlag trafi, zrobię z siebie idiotę jeszcze raz…
Zdusiłam w sobie prywatne problemy, poprzysięgliśmy wierność MO do grobowej deski, po czym omówiliśmy szczegóły. Kapitan dziwnie mało interesował się naszym honorarium, bez protestu przyjął list do siebie i jeszcze raz ostrzegł, że narażamy się na niebezpieczeństwo.
– I niech wam nie przyjdzie przypadkiem do głowy kontaktować się ze sobą – dodał. – Wy się w ogóle nie znacie jako wy!
– No, to chyba jasne – mruknął mąż,. – No pewnie – przyświadczyłam z urazą. – Za co nas pan ma, za półgłówków?
Kapitan popatrzył jakoś dziwnie, zdławił cisnącą mu się wyraźnie na usta odpowiedź i zakończył wizytę.
Zaczęłam odczuwać zdenerwowanie nieco odmie
Nie mieliśmy nic do roboty. Mąż, zgodnie z umową, zwolnił pomocnika, przyozdobiwszy do końca belę tafty. Prywatny wzór dla niego skończyłam, przez roztargnienie zaczęłam nawet następny, za Basieńkę, i nie chciało mi się go już kontynuować. Poświęcaliśmy czas wysuwaniu rozmaitych przypuszczeń i rozważaniu sytuacji.
– Ciekawa jestem, jak zamierzasz to wynieść z tej zbójeckiej jaskini – zauważyłam krytycznie, pomagając mu zapakować gruby rulon. – Nie powiesz przecież Maciejakowi, że odwaliłam dla ciebie prywatną robotę i chyba mu tego nie zostawisz?
– Już to przemyślałem. Jak tylko zadzwoni i umówi się ze mną, od razu dzwonię do kumpla, że przyjdzie tam taki brodaty, czarny jełop i przyniesie rysunek. I podrzucę mu po drodze. Nie pozna mnie, nie ma obawy.
– Czarny jełop to ty? – upewniłam się.
– Jasne, że ja – przyświadczył mąż i nagle zdenerwował się. – Nie żaden ja, tylko Maciejak! Znaczy ja, ale jako on. Ja jestem blondyn!
Mignęło mi w głowie, że z tymi blondynami przyjdzie chyba w końcu zwariować i natychmiast uświadomiłam sobie jeszcze jedną zgryzotę. Jeżeli przemieni? się z powrotem w siebie, na spacer pójdzie dzisiaj prawdziwa Basieńka. Efekty mogą być katastrofalne i bezwzględnie należy im zapobiec…
– Słuchaj, musimy sobie ustalić jakieś hasło – powiedziałam posępnie, pełna złowieszczych przeczuć.
– Po co hasło? – zaniepokoił się mąż.
– W razie gdybyśmy musieli znów ich udawać. Może zaistnieć sytuacja, że zaangażują tylko jedno z nas. Możemy nie odróżnić nas od nich.
– No i co?
– Jak to co, niby jak ty to sobie wyobrażasz, przychodzisz, zamiast mnie siedzi prawdziwa Basieńka, odzywasz się do niej jak do mnie i co? Wszystko się wykrywa! Uważasz, że złożą nam powinszowania?
Mąż przeraził się śmiertelnie.
– O rany Boga, faktycznie! Utłuką nas bez chwili namysłu! Co za cholerne bagno, co mi do łba strzeliło, żeby się w to wrąbać! Musimy się jakoś zabezpieczyć. Co proponujesz?
– No właśnie hasło. Coś naturalnego…
– Znaczy co? Wejdę i powiem: "W Grenadzie zaraza, odzew!" Tak?
– Głupiś, przecież mówię, że coś naturalnego! Czekaj… Już wiem! Nic nie gadać, tylko bębnić palcami po szybie. Wchodzisz do pokoju, czy tam gdziekolwiek, wątpliwa ja tam siedzę, podchodzisz do okna i bębnisz sobie, wyglądając. O, tak!…
Zaprezentowałam czy
– Może być – zgodził się. – A ty co? To samo?
– Nie. Nie bądźmy monoto
– Skąd weźmiesz kamyczek?
– Zidiociałeś do reszty czy co? Będę udawała, że wytrząsam kamyczek!…
Wszystko wskazywało na to, że dłuższe oczekiwanie doprowadzi nas do stanu całkowitego upadku umysłowego. Nie sposób było przewidzieć, co nastąpi i kiedy. Mąż wysunął okropne przypuszczenie, że nasi mocodawcy zmylili pogonie, uciekli już dokądkolwiek przez zieloną granice, wystawili nas rufą do wiatru, nie zgłoszą się w ogóle i zostaniemy tak, przykuci do siebie na resztę życia. Osobiście byłam zdania, że raczej przygotowują dla nas jakąś pułapkę, z której wydostaną się już tylko nasze zwłoki w nie najlepszym stanie. Pewne zaś jest, że jeśli przyjdzie nam czekać do jutra, popadniemy w nieuleczalną histerię.
Makabryczne prognozy przerwał o wpół do piątej po południu pan Palanowski. Telefon oderwał mnie od smażenia jajecznicy, bo w końcu, pomimo zdenerwowania, jakiś posiłek trzeba było zjeść.
– Skarbie mój, już jestem – rzekł z ożywieniem. – Przyjdź do mnie natychmiast, nie bacząc na protesty tego zbira. Stęskniłem się za tobą.
Zakryłam ręką mikrofon i przenikliwym szeptem poleciłam zbirowi zdjąć patelnię z ognia. Ulga wróciła mi apetyt.
– Dobrze – powiedziałam posłusznie do telefonu. – Już jadę. Będę za pół godziny.
– Samochodem, oczywiście?
– Samochodem.
– Ubierz się… Bo jest chłodno!
Akurat było ciepło. Miało to niewątpliwie oznaczać, że powi
Jajecznicę zjadłam jeszcze dość spokojnie, po czym stanęło mi przed oczami wszystko to, czego powi
W obłędnym pośpiechu zadzwoniłam do kapitana, następnie zaś do warsztatu, w którym stał gotowy już od trzech dni mój samochód. Użebrałam zgodę na odebranie go o siódmej, chociaż warsztat był czy
Przed drzwiami pana Palanowskiego zebrałam wszystkie siły duchowe.
Za progiem nikt mnie nie napadł, nie związał i nie zakneblował, nie było też goryla z pistoletem w dłoni, przez co jednakże nie poczułam się wcale mniej nieswojo. Kapelusz mojej ciotki leżał na biurku, Basieńka zaś siedziała na tapczanie w szlafroku wielbiciela. Na moment zakwitło we mnie przekonanie, że przesiedziała tak całe trzy tygodnie.
Z pana Palanowskiego buchały istne gejzery wdzięczności, wśród których nie dawało się dostrzec miejsca na żadne podejrzenia.
– Pani rozumie, musiałem się zwracać do pani jak do Basieńki – usprawiedliwiał się ogniście. – Ten zbrodniczy typ jest zdolny do zorganizowania podsłuchu. Najmocniej panią przepraszam za tę konieczną poufałość… O moich uczuciach do Basieńki on doskonale wie i naigrywa się z nich. Czy pani jest pewna, że wszystko w porządku? Jak to było z tymi hydraulikami? Musi nam pani wszystko dokładnie opowiedzieć!
Przyjęłam filiżankę kawy, postanawiając raczej wylać ją sobie za gors, niż wypić kroplę, i przystąpiłam do relacjonowania wydarzeń. Wiadomo było, o co im chodzi. Pan Palanowski chciał sam ocenić sytuację i zorientować się, czy istnieją dla niego powody do obaw. Z mściwą satysfakcją czerpałam kojące wieści z bogatych skarbów mojej wyobraźni. Potoki wody, lejące się w kuchni państwa Maciejaków, i kompletne zidiocenie hydraulików, wziętych z jakiejś spółdzielni, której nazwa, oczywiście, umknęła z mojej pamięci, przedstawiłam nad wyraz obrazowo i przekonywająco. Włamywacz przeszedł jak po maśle. Paczka dla kacyka sprawiła mi pewne trudności, bo czuły amant z natrętnym uporem dopytywał się w kółko o reakcje męża i stopień mojego z nim porozumienia. Po pół godzinie zaczęłam odczuwać wyczerpanie psychiczne i opuszczenie tej jaskini rozbójników stało się dla mnie głównym celem życia.