Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 22 из 55

Od tego i

– Z tego, co pani mówi, wynika, że lubi pani tajemnicze wydarzenia – powiedział tonem, w którym dawał się wyczuć jakby odcień nagany. Zdziwiło mnie to, a jeszcze bardziej mnie zdziwiło, że z tego, co mówię, w ogóle dla niego coś wynika.

– Lubię – przyświadczyłam. – A pan nie?

– Nie. Nie widzę w nich nic przyjemnego. Zazwyczaj bywają bardzo męczące.

– Możliwe, ale męczyć się też lubię. To się nawet szczęśliwie składa, bo przez całe życie spotykają mnie rozmaite sensacyjne idiotyzmy, nieznośne dla normalnych ludzi. Jest to tak nagmi

– I jeszcze pani mało? Jeszcze ma pani nadzieję na więcej?

– Oczywiście! Rozrywek nigdy za wiele, a spokojne życie odbiera mi inwencję i dobry humor.

– Wygląda pani na osobę, której nigdy nie brakuje inwencji i dobrego humoru…

– Skąd pan wie, jak wyglądam, skoro widuje mnie pan tutaj po ciemku?

– A skąd pani wie, jak ja wyglądam? Poza tym wystarczy zamienić z panią kilka słów, żeby rozpoznać pewne pani cechy nawet w egipskich ciemnościach. Rzadko się spotyka osoby tak pełne życia jak pani.

– Mówi pan to w taki sposób, jakby uważał pan to za gigantyczną wadę – zauważyłam krytycznie. – Aktywność charakteru zawsze wydawała mi się zaletą.

– Mnie również. Możliwe, że dostrzegła pani w moim tonie pewną dezaprobatę, bo mówiąc to, myślałem równocześnie o sposobach wydatkowania takiej energii i aktywności. Sposobach, które prowadzą niekiedy do dość ponurych rezultatów…

Miałam wrażenie, że w kotłujący się we mnie chaos wdarło się nagle jakieś ostrzegawcze światło. Na litość boską, co on mówi?! Co on ma na myśli?! Wie o aferze państwa Maciejaków czy co…?!

Znienacka zalęgło się w mojej duszy kretyńskie przeświadczenie, że on wie, że nie jestem Basieńką, zna tajemnicę całego przedsięwzięcia i daje mi to do zrozumienia. Ma z tym coś wspólnego, nie wiadomo co, chociaż wiadomo przecież, czym jest, to znaczy, nie wiadomo, czym jest, to znaczy, nie wiadomo, co w tym robi, to znaczy wiadomo, oczywiście, co w tym robi…

Zaplątałam się gruntownie we własnych przeświadczeniach i w tym, co wiadomo i czego nie wiadomo. Kim on, do diabła, w ogóle jest i czym, czymś przecież musi być…

– Kim pan właściwie jest? – spytałam, zanim zdążyłam się powstrzymać. – Przypadkiem nie dzie

– Owszem – odparł bardzo spokojnie. – Jestem dzie

Sztuka myślenia była mi chwilowo całkowicie niedostępna. Coś mnie pchało takiego, co wiedziałam, że powi

– I czym jeszcze? Milczał przez chwilę.

– Czym jeszcze? Na przykład rybakiem.

– Czym, proszę…?

– Rybakiem.

Gdzieś, w jakichś zakamarkach świadomości, mignęło mi, że każdy normalny człowiek spytałby, dlaczego, u diabła, miałby być czymś jeszcze. On odpowiada tak, jakby to było naturalne…





– Jakim rybakiem? – spytałam nieufnie. – Takim, co stoi nad Wisłą i moczy w wodzie patyk?

– To jest wędkarz. Zwyczajnym rybakiem, takim, co wypływa na połów i łowi ryby w morzu.

– Ma pan dość rozbieżne zawody… Jest pan może czymś jeszcze?

– Możliwe. Mam bardzo rozległe zainteresowania. Szczególnie mocno interesują mnie konsekwencje nieprzemyślanych i nieobliczalnych czynów, wynikających z nadmiaru nie uporządkowanej energii.

– I stara się pan im przeciwdziałać?

– Staram się, jak mogę.

– To ma pan dosyć dużo roboty…

– A owszem, nie można narzekać. Straszliwe coś pchało mnie dalej.

– I siłą rzeczy musi się pan wplątywać w rozmaite głupie wydarzenia – ciągnęłam ostrożnie. – Zapewne sensacyjne i tajemnicze? I ma pan już tego po dziurki w nosie i wolałby pan święty spokój?

– Zupełnie nieźle pani to określiła. Może w pewnym uproszczeniu, ale dość trafnie.

– Stanowi pan zatem przeciwieństwo mnie. Ja mam nie dosyć i nie wolę świętego spokoju…

– I dlatego wdaje się pani we wszystko, co tylko pani wpadnie pod rękę?

Wrosłam w alejkę. Staliśmy pod latarnią naprzeciwko siebie. Patrzył na mnie wzrokiem pełnym uprzejmego zainteresowania, z twarzą kamie

Pierwsze, co mi się udało wreszcie pomyśleć, to to, że moje zidiocenie jest absolutnie bez granic i nie ma na nie siły. Następnie sprecyzował mi się pogląd, że zawsze przyjemniej jest mieć przeciwnika w takim, jak ten, niż w jakiejś niewydarzonej pokrace. Następnie nabrałam wątpliwości, czy on istotnie jest moim przeciwnikiem. Następnie zdecydowałam się kontynuować rolę i ukryć prawdę, której przez moment omal nie wyjawiłam.

– Skąd pan wie, w co ja się wdaję? – spytałam z urazą.

– Znikąd nie wiem. Domyślam się na podstawie tego, co słyszę od pani…

W oczach mignął mu nagle błysk rozbawienia i w jakiś przedziwny sposób atmosfera uległa radykalnej odmianie. Gniotący mnie ciężar gdzieś się ulotnił bezpowrotnie, chociaż dopiero teraz uprzytomniłam sobie, że przez cały wieczór w ogóle nie panuję nad sytuacją. Wszystko dzieje się niezależnie ode mnie. Jedyne, czego dokonałam własnym wysiłkiem, to odstrzał nie tyle może byka, ile cielątka, polegający na tym, że gruntownie wyszłam z roli Basieńki i już nie sposób teraz do niej wrócić. Małe co prawda to cielątko, ale nie wiadomo, czy nie urośnie, bo zostawiłam z niej tylko twarz…

Dość mgliście wydawało mi się, że czas leci,, w nogach czułam jakieś potworne, niezliczone kilometry, tematy rozmowy lęgły się same i mnożyły jak króliki na wiosnę i miałam wrażenie, że znam tego człowieka od nieskończonych lat. Przestałam się mieć na baczności, przytomności umysłu starczyło mi tylko na protest przeciwko odprowadzaniu mnie dalej niż do skraju skwerku i wreszcie, na zakończenie czarownego wieczoru, strzeliłam przodownika stada.

Mianowicie odruchowo wyciągnęłam rękę na pożegnanie. I, oczywiście, on mi się przedstawił.

– Rajewski – powiedział wyraźnie i uprzejmie.

– Chchchch… – powiedziałam, usiłując w panice przetworzyć te pierwsze litery na cokolwiek, chrypkę, kaszel, charkot, dławienie się, wszystko, byle nie Chmielewska!!!

Maciejakowa nie przeszła mi przez gardło. Pełna odrazy do samej siebie, zdecydowana zwrócić panu Palanowskiemu jego parszywe pięćdziesiąt tysięcy, poprzestałam na niewyraźnym mamrotaniu…