Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 70 из 72

Doba miała teraz za mało godzin i Luelle pojęła Pustelnika, który nie chciał tracić swego czasu na rozmowę z nimi, gdy przybyły. I to rozmowę o czym? O władzy…? Czymże ona była tu, na Pustyni? Co najwyżej mirażem, zbędnym i złudnym wobec realności życia i śmierci, wobec walki o życie lub walki o dobrą śmierć.

Pewnego dnia dwaj niezwykle utrudzeni ludzie przynieśli na Pustynię umierającą kobietę.

– Ratujcie! – błagali Pustelnika. – Ona ma czworo dzieci, jej mąż nie żyje. Jeśli umrze, dzieci pomrą z głodu i samotności. Ratujcie!

Nim skończyli mówić, już pierwsza Luelle przyklękła obok chorej i delikatnie pogłaskała jej potargane włosy, aby zaraz potem chłodną, lecz czułą dłonią dotknąć rozpalonej twarzy. Czarownice zerknęły na Pustelnika, lecz ten pokręcił głową, żeby się nie wtrącały. Sam także stał nieruchomo i w pewnej oddali.

Oczy chorej nagle stały się przytomne:

– Chyba mi przeszła gorączka. Czy aby nie zdrowieję? spytała schrypniętym głosem. – Dajcie mi pić…

– Odzyskała przytomność! – zawołali ci, co ją przynieśli. Po raz pierwszy od paru dni odzyskała przytomność! Będzie żyć?

– Będzie żyła – potwierdził Pustelnik i znowu powstrzymał gestem Czarownice, które chciały przyjść Luelle z pomocą.

– Nie dotykajcie jej teraz – szepnął. – W jej dłoniach jest Moc, Moc uzdrawiania.

Czarownice spojrzały po sobie ze zdumieniem, lecz Luelle nawet nie słyszała słów Pustelnika, zajęta chorą kobietą która z każdą sekundą czuła się lepiej.

– Chcę wstać – oznajmiła nagle. – Tyle dni leżałam i leżałam. Czuję się już silna…

Dziewczyna poiła ją wywarem z ziół i łagodnym tonem rozmawiała o jej dzieciach. Pogrążeni w zdumieniu dwaj mężczyźni, którzy przynieśli chorą, stali niemo i bez ruchu, a Pustelnik tymczasem mówił:

– Moc uzdrawiania ma ten, kto czerpie siłę i radość z pomagania i

– Luelle! – zawołały z radością Czarownice. – Idziemy w Wysokie Góry! Do ruin Wielkiej Świątyni! Do Świętego Kamienia! Słyszysz, Luelle? Jesteś już tego godna!

Luelle rozłożyła bezradnie ręce.

– Jakże mogę iść, właśnie teraz, gdy ciągle przybywają nowi chorzy…?





– Idź, dziecko – powiedział dobitnie Pustelnik. – Twoja droga nie jest moją drogą. Ten chłopiec, choć wiem, że pragnie tu pozostać, również musi iść. Jego przyszła rola już jest wpisana w Księgi Czasu i nie może z niej zboczyć. Idźcie wszyscy. Zawsze byłem tu sam i sam muszę pozostać. Inaczej przestanę być Pustelnikiem…

…i zaśmiał się dziecięcym, łagodnym śmiechem. Pożegnali się więc wszyscy serdecznie i z żalem. Każdemu z nich, także Czarownicom ten spędzony na Pustyni rok dał bardzo wiele – i każde z nich wzięło stąd swoją nową, choć i

Pojęły też błąd, który popełniły wychowując Luelle jedynie wśród Czarów i Magii, wśród chłodu Rozumu i w aurze królewskiej dumy.

Pustelnik jeszcze długo spoglądał w ślad za nimi, za ich coraz to malejącymi sylwetkami w oślepiającej bieli Pustyni, i gdy już stali się jedynie małymi punkcikami – westchnął i pobłogosławił ich z oddali. Życie tam, wśród ludzkich siedzib, wydawało się jednym, wielkim kłębowiskiem szalejących namiętności, ambicji i żądz. I jeszcze raz podziękował swemu dobremu Bogu, za to że wybrał życie na Pustyni.

– Panie – powiedział Woodou do Urgha – za dwa dni przypada Święto Wiosny i zarazem pierwsza rocznica największego święta w historii naszego Imperium…

– M o j e go Imperium – poprawił go Urgh dobitnie i ryknął śmiechem na widok zawodu rozlewającego się na twarzy jego najwierniejszego sługi. – No dobrze, już dobrze… Masz i ty swoje zasługi w jego istnieniu.

– Tak, panie – rzekł Woodou uniżenie. – Ale za dwa dni mija pierwsza rocznica Sczeźnięcia Pieśni Jedynej i winieneś to jakoś uczcić. Teraz, gdy już nic nie zagraża twemu Imperium, winieneś co rok, o tej porze, przypominać poddanym, jak głupie były ich nadzieje i że ich jedyna szansa tkwi w pokornym wypełnianiu twoich poleceń. W dniu tym powi

– I powinienem ściąć ich tępe łby! – ryknął Urgh. – Nie wiem, czemu mnie przed tym powstrzymałeś!

– Kto by wówczas pracował dla ciebie? – spytał uniżenie Woodou. – Kto wydobywałby złoto z twoich kopalni, w których rokrocznie giną setki ludzi, bez ścinania im głów? Kto by hodował dla ciebie owce, kozy, gęsi i woły, uprawiał rolę i piekł chleb? Szył szaty i przykrawał buty? Kto by wreszcie wytapiał stal na miecze dla twej armii?

– Co proponujesz? – spytał Urgh z ciekawością.

– Niech twoi heroldowie objadą całe twoje Imperium i ogłoszą, że za dwa dni, w samo południe, wszyscy twoi poddani i niewolnicy mają przyklęknąć i bić czołem na znak wiecznego poddaństwa i radości ze swego losu. Bo mógłby być gorszy!

– Dobrze mówisz, Woodou. Kto wie, może jednak przywrócę ci stanowisko pierwszego ministra! – zaśmiał się tubalnie władca. – Ale tym, którzy łby będą schylać nie dość nisko, trzeba je ściąć! I taki będzie mój rozkaz. Hołd w samo południe, za dwa dni, w godzinę później egzekucje! Także dla uczczenia mej wielkości!

I królewscy heroldowie ruszyli w głąb kraju.