Страница 14 из 64
– Prezes Star Chip Factories Limited, pan Bruno Adelheim, życzy sobie rozmawiać z panem na prywatnym kanale – wymamrotał basem ekran. – Proszę zlikwidować pozostałe połączenia. – Facjata zniknęła.
– Przepraszam, koledzy – odezwałem się do gwarzących pilotów. – Jego Magnificencja chce ze mną mówić.
– Wow!
– Ten to ma farta…
Niebieski przycisk i w kokpicie nastała aksamitna cisza. Usunąłem maskowanie, wyrównałem lot i zbliżyłem się do czoła korowodu. Jeden z ekranów komunikacyjnych rozjarzył się złotym blaskiem i wyświetlił trójwymiarowe logo Adelheima. Po chwili ujrzałem przystojnego szpakowatego mężczyznę, wylegującego się na stylowej kanapie, otoczonego trzema urodziwymi, skąpo odzianymi kobietami.
– Ładny trik – usłyszałem miękki baryton. – Znakomite wyczucie czasu, świetny pilotaż i zimna krew. Wśród moich najemników może dwóch umiałoby powtórzyć ten wyczyn, panie…
– Aymore. Torkil Aymore.
Nieznacznie uniósł brwi.
– Zdaje się, że skądś znam to nazwisko…
– Wątpię.
– Cóż sprowadza do mnie tak znakomitego pilota? Zazdrość konkurencji?
– Osobista ambicja i ciekawość. Wyszczerzył białe zęby
– Czyżby? Mniejsza o to. Po obchodzie zapraszam do siebie.
Komnata audiencyjna złotego Bruna przerastała wszystko, co dotąd widziałem. Musiał zatrudnić dziesiątki programistów i kreatorów, by stworzyć tak wysmakowane wnętrze. Dźwięki, barwy, kształty i zapachy wywoływały erekcję. Przypomniała mi się tajemnicza kapliczka w Deep Past World. Może w tworzeniu tego pomieszczenia maczał palce ten sam haker.
– Chcę pana ostrzec, panie Aymore – szepnął mi do ucha podkomorzy – Niech pan przy nim broń Boże nie wymawia słowa „gra” czy „świat sensoryczny”. W ogóle nic o grach! Strasznie tego nie lubi!
– Postaram się pamiętać, panie… – Gildenstern.
– Dziękuję.
Strzepnął pyłek z mojego rękawa.
– Szkoda czasu. On się łatwo niecierpliwi. Ruszyłem przez gąszcz holorzeźb i iluzji.
– Chce pan u mnie pracować? – usłyszałem głos Adelheima.
– Przez jakiś czas… – wynurzyłem się zza kępy słodko pachnących roślin i ujrzałem go rozpartego na gigantycznym łożu, w otoczeniu dziewcząt.
– Dobra odpowiedź – pochwalił. – Podobają się panu moje lale?
– Enpecki? Zmarszczył brwi.
– Słabo się znamy, dlatego panu wybaczam. Jeśli panu nie wyjaśniono, informuję, że przy mnie nie wymawia się ani tego wyrazu, ani żadnego i
– Absolutnie, panie prezesie. Owszem, podobają się, panie prezesie.
– Od razu lepiej. Niech pan którąś wybierze.
– Wybieram brunetkę w czerwono-złotym bikini. – Szybko pan się uczy. Nie dostanie jej pan – stwierdził stanowczo. Zdarł dziewczynie figi, obnażył członka i wprawnie wprowadził w rozkoszne wnętrze. Przypalił cygaro. Zaciągnął się.
Przełknąłem ślinę.
– Czas to pieniądz, drogi panie – wysapał wykonując ruchy niegodne filozofa. – Pan się dziwi? Dlaczego miałbym marnować ce
Wyciągnął przyrodzenie z czeluści brunetki i położył się na plecach.
– Wskakuj.
Dziewczyna posłusznie rozpoczęła spazmatyczny taniec.
– Widzi pan? Teraz dodatkowo oszczędzam energię. Szybciej! – syknął.
Kobieta wpadła w trans.
– Zaczyna pan od dzisiaj. Będzie pan mi towarzyszył w lotach jako przyboczna eskorta. O szczegółach z podkomorzym.
– Tak jest…
– Odmaszerować.
– Chciałem tylko powiedzieć, że… pracuję już.,. prawie przez cztery doby.. Spojrzał surowo.
– I chciałbym się udać na… jednodniowy urlop.
Harry Norman kręcił kędzierzawą głową. Był świńskim blondynem o ciężkim czole i krzaczastych brwiach. Świat komputerowych przepływów nie miał przed nim tajemnic.
– Niezły świr. I tak przy tobie? Bez skrępowania? Ponownie potrząsnął grzywą. Wyssał z papierosa błękitny dym. Wypuścił go nozdrzami niczym smok. Barwa nie była już czysta.
– Jak dotąd nikomu nie udało się udowodnić mu kantu. – Zerknął przez okno restauracji.
O zmierzchu Warsaw City wyglądało magicznie: miliony iskierek okien drgających w nagrzanym powietrzu, szeregi powietrznych ciągów pobłyskujących światłami pneumobili, wzgórza biurowców, ołówki linowców i satelitarne wieżyce tworzyły nierealny nastrój.
– Domyślasz się, dlaczego? – spytałem, krojąc naleśnik. Uwielbiałem jedzenie w neomilkbarach. Spojrzał z ukosa. Lubiłem tę jego wielką poczciwą gębę i inteligentny błysk w oku.
– Tak. I ty też się domyślasz, stary lisie.
– Cheat ma ograniczony zasięg i jest włączany w określonych momentach?
– Krótkich momentach. – Uśmiechnął się. – Jesteś jego gwardią przyboczną?
– Zgadza się.
– Więc resztę pozostaw mnie.
– Wlatuję. Pozostańcie na miejscach. – Luksusowy statek Bruna wpłynął w paszczękę pierwszej faktorii chipów.
Upłynął równo miesiąc od mojego wcielenia do korpusu Adelheima: trzydzieści dni jałowych dociekań, poszukiwań i komputerowych testów Normana. W końcu doszliśmy do wniosku, że cheat musi być uruchamiany w trakcie inspekcji. Problem polegał na tym, że Bruno zakazał zbliżania się do fabryk. Złamanie tabu wiązało się z najsurowszą karą: zestrzeleniem i wykluczeniem z grona uprzywilejowanych. Zagadka przypominała kwadraturę koła. Ochrona liczyła dwudziestu zabijaków. Przedarcie się do śluzy było niemożliwością.
Odezwał się monitor komunikacyjny Ten, który łączył mnie z rzeczywistością.. Widok Harry’ego na tle gabinetu był bardziej nierealny niż otaczający mnie kosmos.
– Koleś – szepnął konfidencjonalnie. – On coś kombinuje. Mam odczyty z tego plantu…
– Ale co ja mam robić?
– Nie wiem. To, co widzę, nie jest jeszcze dowodem. Musiałbyś się dostać w obszar oddziaływania. Wtedy otrzymałbym pełne dane.
Parsknąłem.
– Zdaje się, że doskonale o tym wie, bo lot do wrót równa się samobójstwu.
– Psiakrew… Może ich namówisz? – Do rewolucji? Zgłupiałeś? Patrzył z podziwem i zazdrością.
– Ale się ustawił. Sprawa nie do złamania.
– No, chyba że poprzez inspekcję jego prywatnego apartamentu…
– Realnego? – A jakiego?
– Wejść do komputera? – potrząsnął blond kudłami – To byłoby najprostsze. – Energicznie wydmuchnął dym. – Psiakrew, wleć tam, bo mnie szlag trafi! – Sorry pal, nie da rady.
– Przecież nie zginiesz! To gra!
– Co z tego? Zestrzelą mnie w kilka chwil…
– Ale może podlecisz wystarczająco blisko, żeby złapać sygnał. Wystarczy część sekundy…
– A jak nie podlecę? Spalę się i po sprawie. Przygryzł paznokieć.
– Nienawidzę takich sytuacji. Zerknąłem na monitor.
– Co on tak długo siedzi? Poczekaj… – wytłumiłem kontakt i połączyłem się z dowódcą skrzydła.
– Torkil do Totha. Czy szef zawsze tak marudzi? Zarośnięta gęba w złotym kasku zdawała się lekko poruszona.
– Nigdy. Dziwne… Nadarzała się okazja. – Może coś mu się stało? Sprawdzę.
– Stać! Jest rozkaz! Ruszysz, to zestrzelimy!
– Człowieku, a jak zasłabł? Chcesz za to odpowiadać? A jeśli umrze? Wiesz, co powiem policji, jak się okaże, że przez twój głupi upór nie zdążyliśmy udzielić mu pierwszej pomocy?
W tym momencie rozległ się alarm. W każdej grze zaimplementowany jest program uruchamiający specjalny sygnał na wypadek osłabienia funkcji życiowych gracza. Znacznik wskazywał wnętrze fabryki.
– Leć! – wrzasnął Harry.
Ruszyłem na pełnym ciągu. Stalowe wrota zbliżyły się z niebezpieczną prędkością. Wszedłem w ciasny wiraż i z fasonem wśliznąłem się do wnętrza faktorii.
– Brawo, piracie! Mam! Mam ten program!
– Szef ra