Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 1 из 13

Książka napisana na podstawie gry video  «Escape from Tarkov»

Aleksandr Kontorowicz

Drapieżca

Rozdział 1

Kap. Kap. Kap. Krople padają do garnka, napełnionego niemal w jednej trzeciej. Nie wiem, skąd i dokąd idzie ta rura, ale jest w niej woda! Całkiem, okazuje się, normalna, nawet czysta! Błogosławię w myślach nieznanego partacza, dzięki któremu cieknie na spawie. Jeśli byłby sumie

Przypominam sobie piękne książeczki z kolorowymi okładkami, na których dzielni, nie wiadomo dlaczego zawsze rozebrani do pasa, pakerzy jedną ręką niedbale przytulali seksowne blondynki (dlaczego zawsze seksowne i blondynki?), w drugiej trzymając ciężki karabin maszynowy. W tle w nieprzyzwoitych pozach leżeli różnego rodzaju skurkowańce. Tym bohaterom wszystko szło jak po maśle. Na magazyn ze szpejami natykali się w odpowiednim czasie, a obowiązkowa, specnazowska przeszłość, kiedy trzeba podpowiadała potrzebne manewry. Cóż, o umiejętności trafienia muchy w oko ze stu metrów, z każdej, oczywiście, broni – to ja w ogóle zmilczę.

Tak… Dobrze się żyje książkowym bohaterom! Jaka szkoda, że nie jestem byłym (w dodatku całym i niekontuzjowanym) specnazowcem. I że to nie książka. Brak w moim dorobku potężnej muskulatury, brak w CV dekady nieusta

Posiadam umiejętność pisania programów komputerowych. Nieźle, mówiąc szczerze. Ten cały fitness… też nie poszedł chyba na marne – chodzić, biegać i skakać mogę. Na razie mogę… Na wycieczki i pikniki również często wyjeżdżałem, więc i ognisko rozpalić potrafię. Nawet w śpiworze pod świerkiem spałem kilka razy. Postawić namiot też pewnie się uda. No, a jedzenie zawsze przygotowywałem sam, więc prywatny kucharz niepotrzebny.

Zaglądam do garnka – woda jeszcze do połowy nie doszła. Zdążę pobiec na górę czy nie? Chyba lepiej poczekać, aż sięgnie krawędzi. Wtedy wystarczy i do manierki i wiadro napełnię. Szkoda, że kubeł nie włazi pod rurę… nie musiałbym kombinować.

Cholera wie, kiedy skończy się ta woda. Może starczy tylko na jeden dzień. A może będzie tu kapać jeszcze długo. Niczego nie da się z góry przewidzieć. Nie ma żadnej jasności. W niczym. Z wyjątkiem jednego: ty i twoje życie nikogo nie interesują. Wartość ma tylko to, co przy tobie.

No i co my tu takiego ce

Składany nóż. Też, w zasadzie, niezły, w tym samym sklepie brałem. Głupi byłem, takie rzeczy zawsze trzeba mieć w zapasie, a tu tylko manierka i nóż. Wrażenie chciałem wtedy zrobić na nowiutkiej pracownicy – do restauracji zaprosiłem! Zostawiłem tam całą kasę. Kretyn, co… zaraz, jak ona miała na imię? Nina? Ninel? Nie pamiętam. Kurde, jak szybko ulatują podobne gorące wspomnienia…

* * *

Jak to wszystko się zaczęło? Jakoś tak zwyczajnie. Kilka dni nasza firma stała na uszach – mieliśmy pilne zlecenie. Spuszczone z góry, z samej centrali Terra Group. Po korytarzach biegali kurierzy, nosili tu i tam teczki z dokumentacją, bo kierownictwo zażyczyło sobie przeprowadzenia natychmiastowej inwentaryzacji zapasów magazynowych i sprzętu przemysłowego. No, a ponieważ holding był niemały, to wszyscy musieli zasuwać. Jeśli ktoś naiwnie wierzy, że do tego trzeba się czołgać po halach i magazynach z listą w ręku, to bardzo się myli. Po coś przecież ewidencję komputerową wymyślili? Właśnie po to, chociaż latania po biurze z górami papierów, jak się okazało, do końca to nie eliminuje.

W celu przyspieszenia roboczego procesu całą naszą drużynę wraz z kompami i dokumentacją załadowali do autobusów i wywieźli nie gdziekolwiek, a do „Lazurowego Wybrzeża”! Tam przeznaczyli dla nas cały blok. Fakt, że uzbrojona ochrona na parterze trochę mnie zaskoczyła. W drzwiach i koło budynku dyżurowali pracownicy USEC w pełnym rynsztunku bojowym! Ja pierdzielę! Po całej serii pytań, wyrażających nasze kompletne osłupienie, wyjaśniono nam, że w Тarkowie zaobserwowano pojedyncze ekscesy ze strony elementów przestępczych. Władze sobie nie radzą, a kierownictwo nie ma zamiaru ryzykować życiem i zdrowiem ce





W zeszłym tygodniu było nie do odpoczynku. Można powiedzieć, że dniowaliśmy i nocowaliśmy na stanowiskach pracy, tyle że składanych łóżek między kompami nam nie rozstawili! Wodę, kawę, przeróżne zupy i kasz błyskawiczne zorganizowali w przyzwoitej ilości. Dla damskiego personelu, przeznaczono specjalne łazienki wyposażone niemalże w wa

Kiedy ta orka się skończyła, wyprowadzili nas na ulicę, posadzili w autobusy i pod wzmocnioną ochroną odwieźli z powrotem. Wysadzili koło budynku biura… i jakoś tak szybko się zwinęli.

Był, co prawda, jeden dziwny moment… Nas, informatyków i adminów, najpierw odsyłać nie chcieli – że niby jeszcze mają dla nas jakąś robotę. Ale coś tam akurat się stało, szefa ochrony gdzieś wezwano, a my, korzystając z zamieszania, szybko wleźliśmy do autobusu z księgowością – ich nikt nie zatrzymywał. I tym sposobem wyjechaliśmy. A nasz bus pozostał przy wejściu do budynku.

Wysiedliśmy na ulicy, rozejrzeliśmy się i do knajpy! Dokładniej, do barku, gdzie wszyscy zazwyczaj biegali na obiad. Niektórzy, co prawda, rwali się do domu i można ich całkowicie zrozumieć. Maszka ma kota i w ogóle nie wiadomo, ile czasu zwierzak nie był karmiony! No, a ci, którzy w domu karmić i poić nikogo nie muszą, oprócz siebie samych, zostali w barze. Siedli, łącząc kilka stolików, rozejrzeli. I dopiero wtedy poczuli, że coś jest nie tak. Nikt się nie spieszył, żeby przyjąć od nas zamówienie. Było to bardzo dziwne, bo gośćmi jesteśmy tu od dawna i to dobrze znanymi. Nie jak jakieś dziady – zawsze zostawialiśmy dobre napiwki! A tu nie ma ani jednego kelnera, tylko w kuchni ktoś hałasuje.

– Hej, jest tu kto żywy? – niecierpliwie pyta Pasza Galpierin.

Na jego wołanie z kuchni wygląda czyjaś morda.

– Co trzeba? – pyta bardzo nieżyczliwie jej właściciel.

– Zjadłoby się coś!

– No to idź i jedz. – Wzrusza ramionami rozmówca. – Czego się drzesz?

– No a gdzie kelnerzy?

– A cholera ich wie… – niepewnie odpowiada mordziasty, znikając nam z oczu.

Czyli? Że niby co, przepraszam?

Poszukiwania nic nie dały, pracowników na ich roboczych miejscach nie było. W pomieszczeniach gospodarczych zobaczyliśmy jakichś dwóch typów, którzy gapili się bardzo nieżyczliwie. Ze względu na naszą przytłaczającą przewagę liczebną, nic nie mówili i właściwie to zwinęli się jakoś podejrzanie szybko. Masakra normalnie. Co tu się dzieje? Nastrój szybko się zepsuł, nikt już nie myślał o posiadówkach, wszyscy już chcieli wrócić do domu.

Po półgodzi