Страница 77 из 85
Zatrzasnął drzwi. Szybko przeglądał szuflady, szafy, półki w poszukiwaniu instrukcji obsługi urządzeń. Po chwili zorientował się, że nie znajdzie jej w sterowni. Tkwiła zapewne w jakiejś bibliotece wśród tysięcy podręczników medycyny kosmicznej, mogła być spisana na taśmie mikro filmu lub utrwalono ją w mózgu elektronowym. Nawet gdyby wpadła w jego race — nie potrafiłby jej odczytać, mógłby źle nastawić któryś z regulatorów i spowodować śmierć tamtych.
Usiadł w fotelu i próbował skupić myśli. Powoli uspokajał &ię, drżenie rąk ustąpiło, serce biło już normalnym rytmem. To wszystko nie miało sensu — mógł żyć jeszcze sześćdziesiąt lat, a może nieco więcej. Nie doczeka momentu ich przebudzenia. Korytarze, sale, kabiny — zawsze będą puste. Wątpił, czy posiadają automaty do wytwarzania żywności — gdzieś w magazynach leżały zapasy obliczone może na dwa, trzy lata pracy wśród gwiazd. Mogą mieć jeszcze jakąś rezerwę, no, na rok. Jest ich piętnastu.
„Więc zjem im wszystko, po prostu przez te sześćdziesiąt lat zjem, tak, ordynarnie zjem wszystko — pomyślał. — Jak szczur, jak zwykły szczur… I tak żyję tylko dzięki śmierci tych zza ściany.” Spojrzał z obrzydzeniem na swoje ręce.
Wstał. Wziął kilka książek z półki i zamknął za sobą drzwi.
— Może odświeżyć ubranie, oczyścić buty… — proponował robot.
Z daleka ominął automat. Poszedł długim korytarzem w kierunku śluzy, tam gdzie pozostawił swój skafander kosmiczny i gdzie w doku lądowiska czekała jego rakieta.
Witold Zegalski
Powrót gigantów
„…obudzenie jest jak zmartwychwstanie, jest jak zwykły następny dzień. Umysł zatrzymał ostatnie wrażenia dnia poprzedniego, lecz w świadomości tkwi czas, który minął, czas liczący niekiedy setki lat światła.
Przed zaśnięciem następuje pożegnanie, tak jakbyśmy się już nigdy nie mieli zobaczyć. Nieznane są drogi meteorów i potoków pyłów kosmicznych. Statek jest łupiną, każdej chwili może stać się miazgą. Mogą zawieść automaty i chociaż są prawie doskonałe, jednak istniejący ułamek prawdopodobieństwa awarii w ciągu wielu lat staje się groźny.
W statku o szybkości przyświetlnej spotykamy się prawie z nieśmiertelnością. Życie przedłuża się siedem razy, a sen — letarg, w którym pogrążają nas automaty i z którego nas budzą, hamuje starzenie się organizmu tak, że proces ten w praktyce ograniczony jest do czasu między jednym snem a drugim. W ten sposób żyć można bardzo długo, a nauczyliśmy się życie oszczędzać. Można zwiedzić wiele globów odległych o setki lat światła. W mózgach elektronowych nagromadziliśmy wiedzę, której nikt dotychczas nie posiadł. Wielki, piękny i przerażający jest Kosmos. Budzimy się, gdy statek jest blisko celu, i zasypiamy natychmiast po starcie. Niekiedy przebudzenia nasze są bardzo, krótkie.
Pomimo to jesteśmy już starzy i zaczynamy tęsknić. Gdy startowałem, byłem młodzieńcem, teraz… Z rakiety wysiądziemy w takiej postaci, w jakiej was żegnaliśmy — preparat Beleta to świetny środek, szkoda, że działa tylko przy takich prędkościach. Automaty mówią nam jednak, że ‘kres już blisko. One się nie mylą.
Przesyłamy wam tę wiadomość drogą najkrótszą. Zatrzymamy się jeszcze przy obiekcie HC 98543 i HD 99221. W myślach widzimy, jak dobiegnie do masztu i do kuli, jak zmieni się w układ elektronów i spłynie na wasze ekrany. Jeżeli nas nie pamiętacie, ileż to już czasu upłynęło. Wieczna Pamięć przypomni wam i nasze imiona, i nazwę statku.”
* * *
Born otworzył oczy i zamknął je natychmiast. Światło, chociaż przyćmione, zawsze w tej pierwszej chwili było bolesne. Czuł chłód i bezwład nóg, rejestrował przenikające ciało, powtarzające się rytmiczne dreszcze. Automat działa sprawnie jak zwykle, jak dziesiątki, setki już razy. Nadchodził moment, w którym trzeba było zrobić pierwszy ruch, przezwyciężyć niechęć mięśni i otworzyć przeźroczysty klosz. Zwlekał, to przecież ostatni raz, nigdy nie powtórzy tego przyciśnięcia dźwigni, które ręka wykonuje z przyzwyczajenia.
Automat włącza coraz silniejsze impulsy. Born usiadł. Przeźroczysta osłona rozwarła się i zniknęła w obudowie. Wszystko było jak zwykle: okrągła sala przykryta mleczną kopułą, ubranie leżące w odległości ręki i krąg łóżek otaczających promieniście kolumnę automatu snu. Spojrzał na Utne. Jeszcze zmartwiała leżała pod osłoną, lecz ciało jej traciło sztywność i na policzkach ukazała się zapowiedź rumieńca. Zawsze budziła się później.
To przerażające, że nic się nie zmieniła — pomyślał. — Tyle lat i żadnej zmiany. A przecież…
Sam przyzwyczaił się już do swojej twarzy jak do czegoś pożyczonego, co nie jest jego własnością. Dziwne uczucie obcości i zdziwienia samym sobą wywoływało lęk. O twarzy myślał jak o masce, przyklejonej, kryjącej właściwe rysy — pomarszczone oblicze starca. Na statku nie mówili jednak o tym od wielu lat. Była to jakby cicha umowa. Tylko automaty przy przeglądach zdrowia wskazywały niezmie
— Idziesz do masażu? — dobiegł go cichy głos.
Spojrzał w bok. Perim był już ubrany, odświętna tunika z błękitnym szlakiem opinała tors młodzieńca.
— Ty też się nie zmieniłeś — powiedział Born.
— Co mówisz?
— Wybacz, czasem się zapominam — pochylił głowę i zaczął sznurować sandały. — Czy nie czujesz — powiedział z wahaniem — wzruszenia? Jesteśmy przecież coraz bliżej, wytraciliśmy szybkość światła i hamujemy. Po tylu latach wprost trudno w to uwierzyć.
Perim odwrócił głowę i milczał.
— Przecież wracamy! Jak nas powitają…
— Rozklejasz się, zawsze jesteś skory do wzruszeń. Po trzecim sygnale będzie odprawa u Pierwszego. Trzeba przejrzeć wiadomości z ostatnich lat, przeprowadzić kontrolę stosów, automatów zabezpieczających…
— Wiem, wiem. Stale to samo. Gdyby zdarzyło się coś naprawdę poważnego, to robot dawno by nas obudził, lub też nie moglibyśmy nigdy już rozmawiać. Słuchaj, Perim, czy oni noszą jeszcze takie ubiory? Będziemy wyglądać paskudnie staroświecko.
— Obojętne. Mogą chodzić otuleni w obłoki, w zapachy. Nie interesuje mnie to zupełnie. Na pewno jednak zobaczymy i
— Czuję jednak żal — powiedział Bom. — Będziemy tęsknić do tej kosmicznej klatki, która w pierwszych latach doprowadzała nas do szaleństwa.
— Mówię ci, rozklejasz się. No, idziemy. Mam potem dyżur w obserwatorium.
Bom spojrzał na Utne. Była już różowa i pod jej skórą przebiegały dreszcze. Wstał i szybko podążył za Perimem.
* * *
— …dezintegrator dziobowy sprawny, w pancerzu wyrzutni rakiet zwiadowczych kilka przebić połatanych przez automaty, lecz naruszony został zespół urządzeń prowadzących i na przeciąg dłuższego czasu nasz port nie będzie czy
Utril zakończył raport i zamknął teczkę z wykresami. Zza stołu wstał Pierwszy. Milczał. Patrzył w twarze załogi, na dwadzieścia postaci odświętnie ubranych, wzrokiem pełnym zadumy, spojrzeniem nie widzącym, które dostrzegało coś poza nimi, mglistego, odległego…
— Kończymy lot — powiedział głosem bezbarwnym, jakby tego nie mówił on, Pierwszy, lecz automat — już nigdy nie polecimy do gwiazd. Osiądziemy nad brzegiem ciepłych mórz, rzek, będziemy mogli dotykać liści drzew. Czerń Kosmosu zostaje poza nami, zamieniamy ją na błękit dnia i granat nocy.
Zamilkł. Znowu myśl uciekła gdzieś poza obręb nastawni, laboratoriów, stosów. Wzdrygnął się.
— Weszliśmy już w nasz układ planetarny, spójrzmy, jak wygląda stąd Ona.
Światła przygasły. Ekran zajmujący ściany nastawni rozjarzył się i sczerniał. Wśród chmur odległych gwiazd świeciła jasno Błękitna Planeta — różna od wszystkich, jakie zdołali poznać. Na niej ujrzeli kolor nieba, jej morza omywały skały i zmazywały ślady na piasku, jej atmosfera zsyłała pachnący kwiatami wiatr, deszcze i burze. Patrzyli, pochłaniali ją wzrokiem wygłodniałym przez lata wędrówek wśród i