Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 18 из 19

Tymczasem oczyszczono mnie z zarzutów i jednocześnie utracono z oczu pytanie bodaj kluczowe w całej katastrofie, to mianowicie, jakiej treści rozkazy wydać należało. Pominięto je zaś niejako automatycznie, skoro Trybunał uznał, że przecież byłem w prawie, zdając się na dobrą wiedzę i rozeznanie fachowe pilota. Skoro więc w ogóle nie było moim obowiązkiem wydawanie rozkazów, nikt już nie pytał, jakie by to właściwie miały być rozkazy. Było mi to wygodne: wszystko bowiem, co umiałbym odpowiedzieć, tak zapytany, brzmiałoby jak fantastyczna bajka. Uważałem bowiem, i nadal uważam, że awaria sondy nie była przypadkowa, ale spowodowana rozmyślnie przez Caldera, że ułożył sobie, na długo przed naszym dojściem do Saturna, plan, który miał jednocześnie i przyznać mi rację — i zabić mnie, wraz z i

A więc sprawa drugiej sondy najpierw. Rzeczoznawcy techniczni ustalili, że jej awarię spowodował nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Żadnych śladów sabotażu nie wykryto podczas sumie

Co się stało? Kabel zapłonowy odłączył się zbyt wcześnie i przez to Calder nie mógł wyłączyć automatu rozruchowego. Orzeczenie biegłych głosi, że kabel się zapętlił i zadzierzgnął; takie rzeczy się zdarzają. Co prawda cztery dni przed wypadkiem widziałem bęben, na który był kabel nawinięty — bardzo porządnie i równo.

Dziobowa część sondy była zdeformowana i rozpłaszczeniem silnie zaklinowała się w wyrzutni. Nie znaleziono niczego, co mogłoby to zagwożdżenie powodować, i oświadczono, że najwidoczniej sprawił to booster: wypalił w osi i sonda, pchnięta gwałtownie skośnym ciągiem, miała uderzyć w obrzeże wylotu tak nieszczęśliwie, że spłaszczyła i zdekalibrowała swój łeb. Ale sonda zaklinowała przed odpaleniem boostera, a nie — po nim. Byłem tego zupełnie pewien, ale nikt mnie o to nie pytał: co do Quine’a, ten już takiej pewności nie miał, a i

Zaklinowanie sondy sposobem nie dającym żadnych śladów stanowiło tymczasem problem dzieci

Awaria zaskoczyła mnie — trudno było myśleć o czymś i

Listem dał mi do zrozumienia, że łączy nas pewien rodzaj sojuszu. Z tego, co ode mnie i o mnie słyszał, wywnioskował, że i ja rozważam szansę zaaranżowania wypadku na pokładzie — jako testu sprawdzającego wartość załogi. Był więc pewien, że awarię, która się niejako tak dogodnie nastręcza, postaram się wykorzystać; gdybym to uczynił, sam założyłbym sobie pętlę na kark.

Dlaczego tak postanowił? Czy z nienawiści do ludzi? A może sprawiała mu satysfakcję taka gra, w której, działając jako jego jawny dowódca i tajny sojusznik, miałem w rzeczywistości dokładnie to tylko zrobić, co on z góry zaplanował — także i dla mnie? Był w każdym razie pewien, że postaram się wyzyskać awarię dla „próby” — nawet jeśli wyda mi się podejrzana, jeżeli domyśle się, że spowodował ją sabotaż.





Co mogłem zrobić w owej chwili? Mogłem, naturalnie, wydać rozkaz odwrotu albo też — zażądać, by pilot ponowił próbę wprowadzenia rezerwowej, ostatniej sondy na orbitę. Nakazując odwrót, jednocześnie i rezygnowałem z nadarzającej się okazji — wypróbowania moich ludzi w trudnych warunkach, i nie wykonywałem postawionego „Goliatowi” zadania. Calder słusznie domyślał się, że wyjścia takiego nie wybiorę.

Mogłem też rozkazać powrót do Saturna i podjęcie operacji z ostatnią zachowaną sondą. Był przekonany w stu procentach, że tak się właśnie stanie.

Prawdę mówiąc, jeśliby mnie ktoś poprzednio spytał, jak zachowam się w obliczu takiej alternatywy, odpowiedziałbym bez wahania, że nakażę podjęcie dalszych operacji, i byłbym, mówiąc to, całkowicie szczery. Stało się jednak coś niespodziewanego: milczałem. Dlaczego? Nawet dziś nie rozumiem tego dobrze. Nie pojmowałem, co się dzieje, awaria była dziwna, przychodząc tak w porę, tak zgodnie z moimi myślami — nazbyt zgodnie z nimi, żeby mogła powstać naturalnie! Od razu też wyczułem, że Calder z niezwykłą skwapliwością czeka na moje słowa, na moją decyzje, i chyba dlatego właśnie milczałem. Gdybym się odezwał, byłoby to jakby przypieczętowaniem zawartego potajemnie sojuszu — jeżeli on naprawdę „dopomógł” wypadkom. Czułem, że to, co się rozpoczyna, nie jest uczciwe, jak ukartowana gra; należało więc, jeśli rzeczywiście tak: myślałem, rozkazać odlot od planety, ale tego znów nie śmiałem uczynić: podejrzenie, jakie się we mnie zalęgło, było mgliste, brakowało mi choćby najsłabszego śladu dowodów. Mówiąc wyraźnie i jasno — nie wiedziałem po prostu, co robić.

Calder tymczasem nie potracił uwierzyć w to, że jego doskonały plan wali się. Pojedynek nasz rozegrał się w ciągu kilkudziesięciu sekund — ale jakim ja mu właściwie byłem przeciwnikiem, niczego nie pojmując! Potem dopiero połączyły mi się w pamięci oderwane i pozornie niewi

Zburzyłem mu ten niezawodny plan — ociągając się z wydaniem rozkazów. Na rozkazy te czekał jak na zbawienie, bo stanowiły fundament jego planu. Ani o tym w tych sekundach myślałem, ani pamiętałem, ale w sterowni znajdowało się przecież dobrze opieczętowane, ze zwłoką, lecz niezawodnie przysłuchujące się każdemu słowu wypowiedzianemu — ucho Ziemi. Wszystko, co się mówi przy sterach, zostaje utrwalone w aparatach rejestrujących.