Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 71 из 84



— O nas się nie martwcie — powiedział niedbale Adam. - My sobie tylko spacerujemy.

— Ależ wy tylko... - zaczął porucznik.

— Spijcie — powiedział Adam. — Po prostu zaśnijcie. Wszyscy żołnierze tutaj niech zasną. W ten sposób nic się wam nie stanie. Wy po prostu zaśnijcie zaraz.

Porucznik wytrzeszczył na niego oczy, próbując skupić wzrok. A potem zwalił się na twarz.

— Fiu - powiedziała Pepper, gdy przewrócili się także pozo­stali żołnierze. -Jak żeś to zrobił?

— No — odrzekł wymijająco Adam — pamiętasz ten kawałek o hipnotyzmie w “Książce dla chłopców: jak zrobić 101 rzeczy, któ­rych nigdy nie mogliśmy zrobić?"

—No i?

— No i to jest, owszem, jakby jakieś takie, tylko, że ja już wiem, jak to się robi. - Znów się zwrócił do budynku łączności.

Ponownie wziął się w garść, a jego ciało porzuciło wygodną, niedbałą postawę, prostując się w sposób, z jakiego byłby dumny pan Tyler.

— Zgadza się - powiedział. Zamyślił się na chwilę. A potem powiedział: - Przyjdźcie i popatrzcie.

* * *

Gdyby zabrać planetę, a zostawić tylko elektryczność, wy­glądałoby to jak najcudowniejszy kiedykolwiek zrobiony filigran — kula mrugających srebrnych nici, a od czasu do czasu rozżarzona włócznia promienia satelitarnego. Nawet ciemne obszary żarzyłyby się od fal radarów i publicznych radio­stacji. Mógłby to być system nerwowy wielkiego zwierzęcia.

Tu i tam węzły sieci stanowiły miasta, ale większość elektrycz­ności była niejako muskulaturą, zajętą wyłącznie prostą pracą. Atoli od około pięćdziesięciu lat ludzkość wyposażała elektrycz­ność w mózg.

I teraz żyła tak samo, jak żyje ogień. Wyłączniki spawały się nieruchomo. Przekaźniki stapiały się. W sercach krzemowych czi-pów o mikroskopijnej architekturze przypominającej plan miasta

Los Angeles, otwierały się nowe przejścia; i setki mil stamtąd w podziemnych pomieszczeniach rozdzwoniły się dzwonki, a lu­dzie przerażeni patrzyli na to, co im mówiły pewne ekrany. Cięż­kie stalowe bramy zamykały się na głucho pod potajemnie wydrą­żonymi górami, pozostawiając po drugiej stronie ludzi, walących w nie pięściami i mocujących się ze skrzynkami stopionych bez­pieczników. Kawałki pustyni i tundry odsuwały się w bok, wpusz­czając świeże powietrze do klimatyzowanych grobowców, a tępo-nose kształty ociężale wsuwały się na pozycje.

A prąd, płynąc tam, gdzie nie powinien, gdzie indziej wystę­pował z brzegów. W miastach pogasły światła regulacji ruchu, na­stępnie latarnie uliczne, wreszcie wszystkie światła. Wentylatory zwolniły obroty, zatrzepotały i zatrzymały się. Piecyki elektryczne ściemniały do zupełnej czerni. Windy ugrzęzły. Radiostacje udła-wiły się, a ich uspokajająca muzyczka umilkła.

Powiedziano, że cywilizację od barbarzyństwa oddziela dwa­dzieścia cztery godziny i dwa posiłki.

Noc z wolna rozpościerała się na obracającej się Ziemi. Po­wi

Było za to na niej pięć miliardów ludzi. W porównaniu z tym, co się właśnie szykowało - gorące i złe — epoka barbarzyństwa wyglądała jak piknik. W końcu wszystko miały odziedziczyć mrów­ki.

* * *

Śmierć wyprostował się. Widać było, że przysłuchuje się uważnie. Domysły, czym słuchał, każdy mógł snuć na wła­sną rękę. - ON TU JEST - powiedział.

Pozostała trójka podniosła wzrok. W ich postawie zaszła ledwie uchwytna zmiana. Na moment przed tym, nim Śmierć się odezwał, oni — ta ich część, która nie chodziła i nie mówiła jak ludzie - ota­czali cały świat. Teraz wrócili.

Mniej więcej.

Była w nich jakaś obcość. Wywoływali wrażenie, że zamiast źle dopasowanej odzieży mieli teraz źle dopasowane ciała. Głód wy­glądał, jakby go źle dostrojono do stacji nadawczej i dlatego do­tychczas dominujący sygnał - przyjemnego, ufnego, robiącego do­bre interesy biznesmena - zaczynał być zagłuszany przez starożyt­ny, przerażający szum jego podstawowej osobowości. Skóra Wojny błyszczała od potu. Skóra Skażenia po prostu błyszczała.

— Zadbano... o... wszystko - powiedziała Wojna, wymawiając wyrazy z pewnym trudem. -Wszystko... potoczy się... należycie.

— Nie będzie tylko nuklearna - rzeki Skażenie. - Będzie che­miczna. Tysiące galonów różnych rzeczy... w małych zbiornikach na całym świecie. Przepiękne płyny... z osiemnastosylabowymi na­zwami. Oraz... stare zapasy. Mówcie sobie, co chcecie. Pluton mo­że zaszkodzić na tysiące lat, ale arszenik jest wieczny.

— A potem... zima - rzekł Głód. - Lubię zimę. Jest coś... czyste­go w zimie.

— Kurczęta wchodzące... do mieszkań, by się schronić — powie­działa Wojna.



— Nie będzie żadnych kurcząt — odparł kategorycznie Głód.

Tylko Śmierć się nie zmienił. Pewne rzeczysą niezmie

Czterej opuścili budynek. Można było zauważyć, że Skażenie, chociaż idzie, równocześnie robi wrażenie, jakby się sączył.

I to zauważyli Anathema oraz Newton Pulsifer.

Był to pierwszy budynek, do którego podeszli. Wydawało się, że wewnątrz jest znacznie bezpieczniej niż na zewnątrz, gdzie pa­nowało straszne podniecenie. Anathema pchnęła drzwi pokryte znakami sugerującymi, że takie pchnięcie stanowi śmiertelne nie­bezpieczeństwo. Drzwi rozstąpiły się pod jej dotknięciem. Gdy zna­leźli się w środku, zamknęły się i zablokowały.

Nie mieli wiele czasu na dyskusję od chwili, gdy wkroczyli Czterej.

— Co to za jedni? - spytał Newton. -Jacyś terroryści?

— W bardzo przystojnym i akuratnym sensie - rzekła Anathe­ma — uważam, że masz rację.

— Czego właściwie dotyczyła ta cała dziwaczna gadanina?

— Sądzę, że prawdopodobnie końca świata - odparła. - Czy za­uważyłeś ich aury?

— Raczej nie — odrzekł.

— Gruntownie nieprzyjemne.

—O.

— Prawdę powiedziawszy, negatywne aury.

—O?

—Jak czarne dziury.

— To źle, prawda?

— Tak.

Anathema przyjrzała się rzędom metalowych szafek. Przynaj­mniej raz, i to właśnie w tej chwili — ponieważ nie była to wcale za­bawa, a rzeczywistość - maszyneria, mająca przynieść koniec świa­tu, a przynajmniej tej jego części, która zajmowała warstwy od plus minus dwóch metrów w dół, w górę zaś aż do warstwy ozonowej -nie działała zgodnie ze znanym na takie okoliczności scenariu­szem. A więc nie było tu ogromnych, czerwonych pojemników z błyskającymi światłami. Nie było pozwijanych w spirale drutów o takim wyglądzie, jakby widniał na nich napis “przetnij mnie". Żadne podejrzanie wielkie ekrany numeryczne nie ukazywały od­liczania wstecznego do zera, które można by przerwać na sekundy przed końcem. Zamiast tego stały po prostu metalowe szafki, solid­ne i ciężkie, i bardzo odporne na heroiczne, w ostatniej chwili do­konywane, czyny.

— Co właściwie się dzieje? - spytała Anathema. - Oni coś zro­bili, nieprawdaż?

— Może jest tu gdzieś wyłącznik - rzekł bezradnie Newton. -Jestem pewien, że gdybyśmy poszukali...

— Tego rodzaju rzeczy mają wewnętrzne zasilanie. Nie bądź głupi. Myślałam, że znasz się na tym.

Newton rozpaczliwie pokiwał głową. O czymś takim nie pisano w “Elektronice dla każdego". Aby się zorientować, zajrzał na tylną ściankę jednej z szafek.

— Globalny system łączności - wymamrotał niewyraźnie. - Słu­ży praktycznie do wszystkiego. Może sterować wszystkimi sieciami wysokiego napięcia oraz podłączać się do satelitów. Absolutnie wszystko. Można... zhip... ahrr, można... zhap... uch, spowodować, żeby... zipt... ach, r

—Jak tam sobie dajesz radę?

Newton ssał końce palców. Jak dotąd nie znalazł niczego, co by przypominało tranzystor. Owinął dłoń chusteczką do nosa i wy­rwał z oprawek kilka tablic.

Kiedyś jedno z czasopism poświęconych elektronice, które pre­numerował, opublikowało dla żartu schemat obwodu, który pod gwarancją nie działał. Przynajmniej, napisali kpiarsko, jest to coś, co wy wszyscy, niezdarni radioamatorzy, możecie sobie zbudować, ma­jąc pewność, że to pracuje wtedy, kiedy nie działa. Ma źle podłączo­ne diody, odwrotnie umieszczone tranzystory oraz wyczerpaną ba­terię. Newton zbudował i zaczął tym odbierać Radio Moskwa. Napi­sał do redakcji list z zażaleniem, ale nie otrzymał odpowiedzi.