Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 14 из 84



Skromne buty na płaskim obcasie skrzypiały, gdy szła żwirową alejką do drzwi. Obok człapało śliniące się, szare psisko z żarłocznym błyskiem w przekrwionych ślepiach, które wściekle strzelały na boki.

Gdy dotarła do drzwi, przez jej twarz przemknął nieznaczny cień złego uśmiechu. Dzwonek zabrzmiał posępnie.

Otworzył jej kamerdyner z tak zwanej starej szkoły[16].

— Na imię mi Ashtoreth. Jestem opiekunką do dziecka. A to jest Korsarz - powiedziała, wskazując na psisko, które zmierzyło kamer­dynera fachowym wzrokiem i najwyraźniej rozważało, gdzie zakopać jego ogryzione kości.

Zostawiła psa w ogrodzie i po błyskotliwej rozmowie wstępnej, satysfakcjonującej obie strony, pani Dowling zaprowadziła ją do no­wego podopiecznego.

—Jaki on śliczny - powiedziała niania z wymuszonym, antypa­tycznym uśmiechem. - Tylko popatrzeć, jak zechce mieć rowerek na trzech kołach.

Dziwnym zbiegiem okoliczności jeszcze tego samego dnia na służbę został przyjęty kolejny pracownik. Był ogrodnikiem i wkrót­ce okazał się zdumiewająco biegły w swoim fachu. Jakoś nikogo nie dziwiło, ba, nikt nie zwrócił najmniejszej uwagi na to, że nigdy nie widziano w jego rękach grabi czy sekatora. Nikt nie widział, żeby odganiał stada nieproszonych ptasich gości, które kłębiły się wokół niego. Widziano go jedynie siedzącego w cieniu drzew, a klomby, trawniki i ogród wciąż były wypielęgnowane i pełne kwiatów.

Kiedy Warlock zaczął pewnie poruszać się na dwóch nogach i kiedy niania miała wolne popołudnie, często odwiedzał ogrodnika.

— Widzisz, to jest braciszek ślimaczek. A tutaj to siostrzyczka owocówka jabłkóweczka. O, jest i turkucik podjadeczek. Pamiętaj, dziecino, byś na wszystkich drogach życia swego kochał i szanował wszystkie żywe stworzenia - mawiał ogrodnik.

— A niania mówi, że fsystko co żyje beńdzie tylko dywanem pod moje nóżki, panie Flancisku - odpowiedział malec, gładząc czule braciszka ślimaczka i wycierając rączki w kombinezonik a la Żaba Kermit.

— Nie słuchaj tej kobiety - mówił wówczas Franciszek - słuchaj mnie.

Wieczorem niania Ashtoreth śpiewała Warlockowi kołysankę:

Na Wariacka ze dna piekieł ;

oczko taty mruga baje, baje się bajeczka

nie krótka, nie długa.

Opowiadała także bajeczkę:

Było solne świnek pięć

Pierwsza do piekła ma chęć.

Druga i trzecia mieska podjeść chciała

Czwarta dziewicę, choć była zjełczała.

A piąta, by zginął jej zięć.

— A blat Flancisek mówi, ze mam być dobly, żyć cnot... not... li-wie, kochać fsystkie zwiezontka.

— Nie słuchaj tego mężczyzny, kochanie - odpowiadała niezmien­nie niania i kładąc malca do łóżeczka, dodawała: — Słuchaj mnie. I tak to szło.

Układ sprawdzał się znakomicie. Nieusta

Gdzieś daleko Crowley regularnie spotykał się z Azirafalem. Spo­tkania odbywały się w londyńskich piętrusach na górze, w galeriach i na koncertach. Porównywali notatki i spostrzeżenia i uśmiechali się z zadowoleniem.

Kiedy Warlock skończył sześć lat, niania odeszła, zabierając Kor­sarza. Tego samego dnia ogrodnik złożył wymówienie. Odchodzili posępnie, zmęczonym krokiem, bez wigoru i zapału, z którymi przy­byli.

Ciężar edukacji Warlocka powierzono dwóm guwernerom. Pan Harrison uczył go o wodzu Hunów Attyli, o Draculi z Tran­sylwanii i Ciemnych Stronach Ludzkiej Duszy[17]. Próbował także na­uczyć Warlocka wygłaszania przemówień jątrzących umysły, mącą­cych w głowach i porywających miliony ludzi.

Pan Cortese nauczał o Florence Nightingale[18], Abrahamie Lin­colnie oraz jak rozumieć i doceniać piękno sztuki. Próbował uczyć go także o wolnej woli, wyrzeczeniu, nieczynieniu drugiemu co tobie niemiłe.

Obydwaj czytali chłopcu długie ustępy z Apokalipsy św. Jana. Mimo usilnych starań obydwu, Warlock zaczął objawiać pożało­wania godne zacięcie do matematyki. Guwernerzy nie byli zadowole­ni z postępów chłopca.

Dziesięcioletni Warlock lubił baseball, klocki lego i trarisfor-mers, czyli zamaskowane roboty. Zbierał znaczki i uwielbiał banano­wą gumę do żucia. Z zapałem czytał komiksy, oglądał filmy rysun­kowe i szalał na ulubionym beemiksie.



Crowley był w kłopocie.

Siedział z Azirafalem w kafeterii British Museum. Był to cichy zakątek dla znużonych piechurów zimnej wojny. Przy stoliku z le­wej dwóch Amerykanów, sztywnych jakby kij połknęli, podawało ukradkiem niepozornej brunetce w ciemnych okularach neseser pełen niewiadomego pochodzenia dolarów. Po prawej zastępca szefa MI7 spierał się z miejscowym rezydentem KGB o to, kto ma zatrzymać rachunek za herbatę i rogaliki.

Crowley w końcu powiedział głośno to, o czym nawet bał się pomyśleć przez ostatnie dziesięć lat.

— W moim odczuciu on jest cholernie normalny. Azirafal włożył do ust kolejną łyżkę przypalonej jajecznicy, spłukał niesmak kawą i wytarł usta serwetką.

— To mój dobry wpływ — rozpromienił się. — Albo jak wolisz punkt dla tego, komu się należał. Czyli dla moich. Crowley pokręcił głową.

— Biorę to pod uwagę. Ale spójrz, on powinien teraz próbować okręcić sobie świat wokół palca. Ustawiać sprawy po swojemu i tak dalej. Chociaż nawet nie musi próbować. Zrobi to bezwiednie. Wi­działeś jakieś oznaki, że tak jest?

— No... nie, ale...

— Powinien być jak wulkan budzący się ze snu.

— Nic takiego nie zaobserwowałem, ale...

— Jest zbyt normalny - stwierdził Crowley, bębniąc palcami po stole. — To mi się nie podoba. Coś tu nie gra. Sam nie dam rady te­go rozwikłać.

Azirafal poczęstował się bezą z talerzyka Crowleya.

— Przecież on dopiero dorasta. Nie zapominaj, że przez cały czas był pod bardzo silnymi wpływami. Crowley westchnął.

— Mam nadzieję, że będzie wiedział, co zrobić z diabelskim psem.

Azirafal uniósł brwi.

— Z diabelskim psem?

— Na jedenaste urodziny. Wczoraj wieczorem dostałem wiado­mość z Piekła.

Wiadomość nadeszła, gdy oglądał swój ulubiony program w te­lewizji. Aż dziesięć minut zajęło im przekazanie tego, co mogli po­wiedzieć w dwóch zdaniach i - zanim wrócił normalny dźwięk — Crowley stracił wątek.

— Wysyłają mu diabelskiego psa. Żeby go strzegł i bronił. Naj­większego, jakiego mają.

— Czy nagłe zjawienie się wielkiego czarnego psa nie wzbudzi niepotrzebnych komentarzy? Ze strony rodziców chociażby?

Crowley wstał gwałtownie, następując na nogę bułgarskiego attache kulturalnego, który prowadził ożywioną rozmowę z naczel­nym kustoszem Jej Królewskiej Mości.

— Nikt nie zauważy. Niczego. Takie są realia, aniele. A mały Warlock zrobi z nim, co będzie chciał. Świadomie albo i nie.

— Kiedy pies ma przybyć? Ma już imię?

—Już mówiłem. Na jedenaste urodziny, o trzeciej po połu­dniu. Będzie to robić wrażenie, że chłopiec go przygarnął. Potem nada mu imię. Ważne jest, żeby zrobił to osobiście. Wtedy wszystko nabierze sensu. Imię w guście Morderca, Zbój, Zbir, Gangster.

— Będziesz na miejscu? - zapytał anioł od niechcenia.

— Nie stracę ani chwili. Mam nadzieję, że chłopcu nie dolega nic poważnego. Reakcja na psa powi

Azirafal pociągnął łyk wina, które ze zbyt wytrawnego Beaujo­lais zmieniło się w lekkie, subtelne Chateau Lafitte, rocznik 1975.

— Sądzę, że dotrzymam ci towarzystwa.

ROZDZIAŁ V

Był gorący sierpniowy dzień. Nad Londynem wisiało ciężkie, wilgotne, cuchnące spalinami powietrze. Na przyjęciu z okazji jedenastych urodzin Warlocka goście dopisali.

Przybyło dwudziestu chłopców i siedemnaście dziewcząt, a także pokaźna grupa ostrzyżonych najeża dżentelmenów w jed­nakowych, ciemnych garniturach szytych na miarę kabury. Przy­był także pokaźny sznur dostawców łakoci prowadzony przez czar­nego przedpotopowego bentleya.