Страница 73 из 87
– Tam jest „Badger". – Giordino wskazał czerwony pojazd głębinowy pod narożnikiem platformy. – Przycumowany do przedniej podpory kolumnowej.
– Najwyraźniej Dirk i Jack weszli na pokład – odrzekł Pitt z niepokojem.
Kiedy dostał wiadomość radiową od Summer o zatopieniu „Narwhala", natychmiast zawrócił „Icarusem" na południe i dał pełną moc. Dwa silniki Porsche nabrały obrotów i sterowiec przyspieszył do swojej maksymalnej prędkości pięćdziesięciu węzłów. Pitt i Giordino widzieli na horyzoncie czarny dym z kadłuba kutra patrolowego. Gdy „Narwhal" poszedł pod wodę, Pitt skierował „Icarusa" w stronę szczątków, a Giordino wycelował w rejon katastrofy obiektyw dalekosiężnej kamery. Zobaczyli na zbliżeniu, że z kutra Straży Przybrzeżnej niewiele zostało, a „Koguryo" oddala się od platformy.
– Lepiej trzymaj się w bezpiecznej odległości od tego statku wsparcia – doradził Giordino, kiedy po kilku przelotach nad miejscem zatonięcia „Narwhala" upewnili się, że w wodzie nie ma rozbitków.
– Myślisz, że ma na pokładzie rakiety przeciwlotnicze?
– Zatopił „Narwhala" rakietą woda-woda, więc to możliwe.
– Będę się trzymał za zasłoną platformy. To powi
Zszedł sterowcem na wysokość stu pięćdziesięciu metrów, zmniejszył obroty silników i zbliżył się do platformy. Giordino skierował kamerę WESCAM na „Koguryo" w oddali i obserwował, czy załoga nie przygotowuje się do zaatakowania „Icarusa". Nagle na monitorze pojawiła się motorówka podpływająca do burty statku. Pitt i Giordino patrzyli, jak Tongju i jego ludzie wspinają się na pokład. Nie zauważyli wśród nich Jacka i Dirka.
– Ostatnie szczury uciekają z platformy? – mruknął Giordino.
– Możliwe. Nie wygląda na to, żeby mieli wysłać motorówkę z powrotem. Zobaczmy, czy zostawili kogoś do pilnowania interesu.
Sterowiec nadleciał nad rufę platformy i Pitt skierował go wzdłuż lewej krawędzi pokładu ku dziobowi. Na „Odyssey" nie było żywej duszy. Giordino wskazał zegar odliczający na hangarze. Wyświetlacz pokazywał 00.27.00, dwadzieścia siedem minut. Kiedy dotarli do końca platformy, Pitt skręcił; pod kątem prostym i przeleciał przed sterownią na dachu hangaru. Giordino skierował obiektyw kamery na mostek. Na monitorze ukazało się puste pomieszczenie.
– Jak okręt widmo „Mary Celeste" – powiedział.
– Są gotowi do podpalenia lontu.
Pitt znów skręcił, poleciał nad prawą burtą ku rufie i okrążył ciasno rakietę Zenit. Z zaworów upustowych w jej korpusie wydobywały się pióropusze pary. Giordino przesunął kamerą w górę i w dół rakiety.
– Wygląda na zatankowaną i gotową do lotu.
Pitt spojrzał na zegar odliczający.
– Wystartuje za dwadzieścia sześć minut.
Giordino zerknął na wyświetlacz na hangarze. Kątem oka dostrzegł na monitorze lekki ruch, więc znów popatrzył na obraz rakiety. Ale spóźnił się. Z ciekawości przesunął obiektywem w dół zenita i nagle zobaczył dwóch mężczyzn.
– To Dirk i Jack! Są przywiązani do wyrzutni.
Pitt patrzył chwilę na ekran zmrużonymi oczami, w końcu skinął głovą. Poszukał wzrokiem miejsca do lądowania. Na pokładzie rufowym platformy między hangarem a wyrzutnią była wolna przestrzeń, ograniczał ją jednak pochylony wysięgnik dźwigu. Mógł rozerwać cienką powłokę sterowca.
– Miło z ich strony, że zostawili nam otwieracz do konserw – powiedział Giordino, przyglądając się dźwigowi.
– Nie ma problemu. Usiądziemy jak helikopter.
Pitt nadleciał nad hangar i opadł ku dużemu lądowisku śmigłowca powyżej sterowni. Wprawnie opuścił „Icarusa" w dół i po chwili gondola dotknęła płyty ładowniczej.
– Mogę liczyć, że nie wybierzesz się na zwiedzanie beze mnie? – zapytał, pospiesznie wstając z fotela pilota.
– Przysięgam – odparł Giordino.
– Daj mi dziesięć minut. Jeśli nie wrócimy, wynoś się stąd w cholerę, zanim się usmażysz.
– Nie wyłączam taksometru – rzekł Giordino i pokazał przyjacielowi uniesiony kciuk.
Pitt wypadł z gondoli, pobiegł przez lądowisko i po chwili zniknął w dole schodów. Giordino spojrzał na zegarek i zaczął nerwowo liczyć sekundy.
55
Tongju wspiął się na pokład „Koguryo" i natychmiast pobiegł na mostek, skąd kapitan Lee i Kim obserwowali „Odyssey".
– Zszedł pan z platformy w ostatniej chwili – powiedział Lee. – Już tankują rakietę.
– Drobne opóźnienie z powodu nieprzewidzianych okoliczności – odparł Tongju. Zbadał wzrokiem horyzont i zauważył sterowiec wracający wolno w kierunku platformy. – Nie wykrył pan następnych patrolowców?
Kapitan pokręcił głową.
– Nie, żadnego. Oprócz sterowca w pobliżu jest tylko samotny statek badawczy, który płynął za kutrem Straży Przybrzeżnej – wskazał punkt na radarze po przeciwnej stronie „Odyssey". – Stoi dwie mile na północny wschód od platformy.
– I bez wątpienia już wezwał pomoc. Wszystko przez tych cholernych Ukraińców – burknął Tongju. – Doprowadzili nas za blisko brzegu i narazili operację na niebezpieczeństwo. Kapitanie, musimy ruszyć w drogę natychmiast po odpaleniu rakiety. Weźmie pan kurs na południe i cała naprzód. Kiedy będziemy na wodach meksykańskich, skierujemy się do punktu spotkania.
– A co z tym sterowcem? – zapytał Kim. – Trzeba go zestrzelić, bo może za nami polecieć.
Tongju przyjrzał się srebrzystemu statkowi powietrznemu, który unosił się nad lądowiskiem helikoptera na „Odyssey".
– Nie możemy otworzyć do nich ognia, dopóki są w pobliżu platformy. Teraz już nie mogą nam przeszkodzić. Może się spalą w czasie startu rakiety. Chodź, popatrzymy na start. Potem się ich pozbędziemy.
Tongju wyszedł ze sterowni, Kim za nim. Ruszyli do centrum kontroli startów. W jasno oświetlonym pomieszczeniu roiło się od inżynierów w białych fartuchach laboratoryjnych. Siedzieli przy swoich stanowiskach, które tworzyły kształt podkowy. Na przedniej ścianie znajdował się wielki płaski ekran. Pokazywał zenita w wyrzutni. Z korpusu rakiety wydobywały się smugi pary. Tongju zauważył Linga. Szef zespołu pochylał się nad monitorem i rozmawiał z technikiem. Tongju podszedł do nich.
– Jaka sytuacja, Ling? – zapytał.
Inżynier zmrużył oczy i spojrzał na niego przez okulary.
– Za dwie minuty zakończymy tankowanie. Nie działa jeden z rezerwowych komputerów kontroli lotu, w jednym z przewodów chłodziwa jest za niskie ciśnienie i mamy wyciek z pomocniczej pompy numer dwa.
Tongju poczerwieniał.
– Co to oznacza?
– To nic groźnego. Wszystkie i
Zegar odliczający na „Odyssey" pokazał dwadzieścia trzy minuty i czterdzieści sześć sekund. Jack Dahlgren oderwał wzrok od wyświetlacza i spojrzał w górę na „Icarusa", który unosił się nad sterownią. Wiedział, że nie ma szans, żeby zostali zauważeni z gondoli, ale może Pitt i Giordino znajdą jakiś sposób na powstrzymanie startu rakiety. Wyciągnął się w kierunku Dirka, pewny, że jego przyjaciel patrzy z nadzieją na sterowiec. Ale Dirk nie zwracał uwagi na „Icarusa". Koncentrował się na próbie uwolnienia z więzów. Jack otworzył usta, żeby powiedzieć coś pocieszającego, gdy nagle zobaczył ruch w hangarze. Zamrugał i wytężył wzrok. W ich kierunku pędził jakiś mężczyzna.
– Dirk, ktoś tu biegnie. Czy ja dobrze widzę?
Dirk nie przestał szarpać więzów, ale zerknął w stronę hangaru i zmrużył oczy. Na pokład wypadł jakiś mężczyzna. W prawej ręce trzymał coś o wyglądzie długiej laski. Był wysoki, szczupły i ciemnowłosy. Dirk uśmiechnął się szeroko.
– Pierwszy raz widzę mojego ojca w takim biegu – powiedział do Dahlgrena.I
Kiedy szef NUMA znalazł się bliżej, zobaczyli, że nie trzyma laski, lecz topór strażacki. Pitt senior dobiegł do wyrzutni i uśmiechnął się z ulgą, widząc, że są cali i zdrowi.