Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 42 из 87

– Tutaj – dobiegł z kąta głos pierwszego oficera.

– Z tyłu powinien być rezerwowy ROV. Znajdź akumulatory i spróbuj podłączyć światło – rozkazał kapitan.

W głębi ładowni zapaliła się latarka. Trzymał ją rudowłosy główny mechanik „Sea Rovera", stary wilk morski nazwiskiem Mclntosh.

– Zaraz to zrobimy, kapitanie – zamruczał z irlandzkim akcentem.

Ryan i Mclntosh zlokalizowali zapasowego ROV-a na stojaku i stos akumulatorów. Pierwszy oficer przeciął kabel zasilający pojazdu podwodnego i połączył z akumulatorami. Kiedy zamknął obwód, rozbłysły reflektory ksenonowe ROV-a. Kilka osób stojących blisko pojazdu zmrużyło oczy od oślepiającego niebieskawego blasku. Morgan przyjrzał się załodze i naukowcom. Większość mężczyzn i kobiet miała zdezorientowane i przestraszone miny.

– Dobra robota, Ryan – pochwalił Morgan. – Mclntosh, poświecić po ładowni. Czy ktoś jest ra

Szybkie oględziny ujawniły tylko skaleczenia, otarcia i siniaki. Z wyjątkiem mechanika postrzelonego przez komandosów i geologa ze złamaną nogą nikt nie odniósł poważnych obrażeń.

– Wyjdziemy z tego – zapewnił Morgan. – Tym bandziorom chodzi tylko o ładunek, który wydobyliśmy z japońskiego okrętu podwodnego. Pewnie nas stąd wypuszczą, gdy przetransportują bomby na swój statek – powiedział, chociaż w to wątpił. – Ale na wszelki wypadek spróbujemy sami otworzyć właz. Jest nas wystarczająco dużo, żeby sobie z tym poradzić. Mclntosh, sprawdź, co mamy do dyspozycji.

Mclntosh i Ryan podnieśli ROV-a, wyszli na środek ładowni i obrócili się wolno o trzysta sześćdziesiąt stopni. Blask reflektorów oświetlił ludzi i przedmioty. Pomieszczenie, w którym trzymano „Starfisha", przypominało wielki magazyn sprzętu elektronicznego. Na przegrodach wisiały zwoje kabli, w kilku szafkach na tylnej ścianie leżały części zapasowe. Po jednej stronie ciągnęły się półki z przyrządami pomiarowymi, z przodu ładowni spoczywał na drewnianym stojaku pięciometrowy zodiac. W rogu, obok sześciu dwustulitrowych beczek z paliwem, leżały dwa zapasowe silniki zaburtowe. Ryan przez kilka minut oświetlał metalowe szczeble, które biegły za beczkami w górę przegrody.

– Kapitanie, nad tamtymi stopniami jest wywietrznik – powiedział. – Wychodzi na pokład za basenem wodującym. Jest zamykany z zewnątrz, ale może nie został zaryglowany.

Morgan spojrzał na trzech naukowców skulonych przy beczkach.

– Niech jeden z was wejdzie na górę i sprawdzi, czy wywietrznik da się otworzyć.

Bosy oceanograf w niebieskiej piżamie poderwał się i wspiął po szczeblach do wąskiego szybu wentylacyjnego w obniżonej części sufitu. Po chwili wrócił na dół.

– Ani drgnie – zameldował rozczarowany.

– Kapitanie – odezwał się nagle Mclntosh ze środka ładowni i wskazał stojak pod pontonem. – Moglibyśmy zrobić słupy z drewnianych wsporników pod zodiakiem i podnieść właz.

– Popchnąć go wielkimi chińskimi pałeczkami? To może się udać – przyznał Morgan. – Weź się za to, Mclntosh. Trzeba zdjąć ponton – zwrócił się do grupki przy łodzi pneumatycznej.

Pokuśtykał do zodiaca, chwycił za dziób i pomógł postawić ponton na pokładzie. Mclntosh i kilku mężczyzn rozebrali drewniany stojak na części. Stolarz okrętowy ocenił, jak je wykorzystać.

Podczas pracy słyszeli przytłumione głosy komandosów na pokładzie i hałasy dźwigu „Baekje", który zabierał z „Sea Rovera" amunicję okrętu podwodnego. W pewnym momencie z odległej części statku dobiegł terkot broni automatycznej. Chwilę później Morgan rozpoznał po dźwiękach, że dźwig podnosi „Starfisha" z basenu wodującego i stawia na pokładzie. Rozległ się kobiecy krzyk. Kapitan wiedział, że to Summer. Coś stuknęło kilka razy w przegrodę ładowni, potem hałasy na górze zaczęły cichnąć. W końcu głosy i dźwigi umilkły. Kiedy stało się oczywiste, że komandosi opuścili statek, Morgan zastanowił się nad losem Dirka i Summer. Z zamyślenia wyrwało go dudnienie i wibracje silników „Baekje", który odbijał od „Sea Rovera".

– Jak idzie, Mclntosh? – zapytał głośno. Widział, że praca posuwa się naprzód, ale chciał zagłuszyć dźwięk odpływającego kablowca, który zostawiał ich własnemu losowi.

– Dwa słupy gotowe, trzeci na ukończeniu – odparł główny mechanik.

U jego stóp leżały trzy trzymetrowe pale. Każdy składał się z trzech części, obrobionych na obu końcach śrubokrętem i młotkiem i połączonych ze sobą klinem wpuszczonym w rowek. Miejsca połączeń zostały dla wzmocnienia obite blachą i owinięte taśmą samoprzylepną.

Kiedy Mclntosh przerzucał pozostałe kawałki drewna, z głębi statku doszedł szum. Był coraz głośniejszy i przypominał odgłos rwącej rzeki. Główny mechanik wyprostował się wolno i spojrzał na kapitana.





– Otworzyli zawory odpływowe w zęzie. Chcą nas zatopić.

Rozległo się kilka okrzyków przerażenia. Morgan zignorował je.

– Wygląda na to, że będą nam musiały wystarczyć trzy słupy – powiedział spokojnie. – Potrzebuję siedmiu ludzi do każdego pala.

Mężczyźni rzucili się naprzód i chwycili słupy. Na pokładzie ładowni pojawiły się pierwsze strużki wody, która dostawała się przez sześć małych otworów odpływowych. Po kilku minutach brodzili w niej po kostki. Ustawili słupy pod narożnikiem włazu przy drabince wejściowej. Na ostatni szczebel wspiął się mężczyzna z trójkątnym drewnianym klinem półmetrowej wysokości. Miał go wsunąć pod pokrywę, kiedy tylko się uchyli.

– Podnosić! – krzyknął Morgan.

Trzy grupy jednocześnie docisnęły górne końce słupów do włazu dwa i pół metra nad ich głowami i pchnęły z całej siły. Ku ich zaskoczeniu pokrywa uniosła się kilkadziesiąt centymetrów i do ładowni przeniknęło przyćmione światło lamp pokładowych. Ale ciężki właz natychmiast opadł z powrotem.

Mężczyzna na szczycie drabinki nie zdążył wsunąć klina na miejsce. Spóźnił się i pokrywa omal nie przycięła mu palców. Wziął głęboki oddech i skinął głową na znak, że jest gotowy do następnej próby.

– Dobra, jeszcze raz – zarządził kapitan. Woda sięgała mu już powyżej kolan i rana na udzie piekła od soli. – Jeden… dwa… trzy!

Górne złącze jednego ze słupów pękło z głośnym trzaskiem i oderwana część wpadła do wody. Mcintosh dobrnął do pływającego kawałka drewna i obejrzał go. Zobaczył, że złamał się klin w rowku.

– Nie jest dobrze, kapitanie – zameldował. – Naprawa trochę potrwa.

– Rób, co trzeba – warknął Morgan. – Spróbujemy dwoma słupami. Do góry!

Mężczyźni naparli na właz, ale bez skutku. Dwie grupy nie wystarczyły do uniesienia pokrywy. Dołączyli i

– Jeszcze jedna próba, panowie – przynaglił. Jednocześnie zastanawiał się, ile może trwać śmierć przez utonięcie.

Przypływ adrenaliny dodał mężczyznom energii. Pchnęli właz ze zdwojoną siłą i pokrywa znów zaczęła się unosić. Nagle rozległ się trzask. Pękło złącze drugiego słupa i właz opadł.

– Już po nas – dobiegł z ciemności czyjś głos.

To wystarczyło, żeby roztrzęsionemu kucharzowi puściły nerwy.

– Nie umiem pływać! – wrzasnął.

Stał obok beczek z paliwem i woda sięgała mu do piersi. Chwycił się w panice metalowych szczebli, wdrapał na górę do szybu wentylacyjnego i zaczął walić pięściami w okrągłą pokrywę wywietrznika. Krzyczał, żeby go wypuścić. Ku jego zaskoczeniu wywietrznik nagle się otworzył. Kucharz nie mógł w to uwierzyć. Wygramolił się na zewnątrz i stanął oszołomiony przy basenie wodującym. Minęła niemal minuta, zanim doszedł do siebie. Kiedy zdał sobie sprawę, że jeszcze nie umrze, wcisnął się z powrotem do otworu i opuścił kilka stopni w dół.

– Wywietrznik się otworzył! – krzyknął na całe gardło. – Chodźcie!

Spanikowani ludzie zaczęli się przepychać do drabinki. Większość traciła już grunt pod nogami, część chwytała się przegród. Niektórzy unosili się w wodzie i kurczowo trzymali dryfującego ROV-a.