Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 75 из 77

Raptem gwar rozmów ucichł. Francesca odwróciła się i ujrzała, że z windy dla personelu wychodzi troje dziwnych ludzi. Na widok przyjaciół zaparło jej dech. Trudno ich było rozpoznać. Gamay utykała, jej piękne ciemnorude włosy wyglądały jak ubite trzepaczką do piany, a ręce i nogi miała pokryte świeżymi sińcami. Białe uniformy Austina i Zavali były powalane krwią i sadzą. A Joe miał spuchniętą twarz i przymknięte oko niczym marynarz Popeye z komiksu.

Przepchnęli się przez tłum i podeszli do niej.

– Wybacz, że zajęło nam to tyle czasu – powiedział Austin, siląc się na uśmiech. – Ale natrafiliśmy na kilka… przeszkód.

– Dobrze, że jesteście.

– Ale nie mamy zamiaru tu zostać – odparł, biorąc ją w ramiona. – Pod tym budynkiem czeka na nas taksówka. Podwieźć cię?

– Przedtem muszę coś zrobić – powiedziała. Podeszła do pulpitu i na klawiaturze komputera wystukała szereg cyfr. Przez chwilę przyglądała się przyrządom, a potem, zadowolona, że wszystko idzie zgodnie z planem, odwróciła się i oznajmiła: – Jestem gotowa.

W tym czasie Zavala – na wypadek, gdyby ktoś z obecnych poczuł nagły przypływ odwagi – stał z bronią gotową do strzału. Austin z zaciekawieniem przyjrzał się dyrektorom Gokstad. Zrewanżowali mu się spojrzeniami, ziejącymi czystą nienawiścią. W pewnej chwili z grupy wystąpił Grimley, zbliżył się do niego i oświadczył:

– Chcemy wiedzieć, kim jesteście i czego tu chcecie!

Austin zaśmiał się nieprzyjemnie i odepchnął Anglika.

– Co to za błazen? – spytał Franceski.

– Wraz ze swymi towarzyszami uosabia całe zło naszego świata – odparła.

Austina, jako filozofa amatora, od dawna interesowały kwestie dobra i zła, ale metafizyczne dyskusje musiały poczekać. Nie zwracając uwagi na Anglika, wziął Franceskę pod rękę i powiódł ją w stronę wyjścia do śluzy powietrznej, gdzie zostawili swoją łódź. Za nimi ruszyła Gamay, a na końcu ubezpieczający ich Zavala.

Ledwie jednak zrobili kilka kroków, z rozwartych drzwi windy towarowej wypadło ze dwudziestu strażników, którzy błyskawicznie otoczyli zbiegów i odebrali Joemu broń.

Po chwili szybko się rozstąpili, bo z windy wymaszerowała Brunhilda. Po kontakcie z tarczą Gamay jasne włosy miała rozwichrzone, a bladą twarz powalaną sadzą. Jednak bynajmniej nie osłabiało to wrażenia, jakie wywierała jej imponująca postać i pałające nienawiścią bladoniebieskie oczy. Trzęsąc się z wściekłości, wskazała ręką na ekipę NUMA takim gestem, jakby za chwilę chciała strzelić w nich piorunem.

– Zabić ich! – rozkazała.

Dyrektorzy Gokstad przywitali ten obrót wypadków pomrukami zadowolenia, z błyszczącymi oczami oczekując rzezi bezczelnych intruzów. Kiedy jednak strażnicy podnieśli broń, szykując się do oddania śmiertelnej salwy, Francesca wystąpiła naprzód i takim głosem, jakiego używała, gdy była białą boginią, zawołała:

– Stać!

– Zejdź z drogi, bo i ty zginiesz! – rozkazała Brunhilda.

– Naprawdę? – odparła Francesca, zuchwale wysuwając podbródek.

– A kim ty jesteś, żeby mi się sprzeciwiać?! – warknęła Brunhilda.

Wydawało się, że przybyło jej jeszcze ćwierć metra wzrostu.

W odpowiedzi Francesca podeszła do pulpitu sterowniczego, rozświetlonego jak elektryczny bilard. Przez ekran komputera przesuwały się kolumny cyfr. Działo się coś bardzo niedobrego.

– Co zrobiłaś? – spytała Brunhilda, rzucając się na nią jak anioł zemsty.

– Sama zobacz – odparła Francesca, schodząc jej z drogi.

– Co się dzieje?

Brunhilda wpatrzyła się w kolorowy pulpit.

– Przyrządy szaleją, bo próbują poradzić sobie z reakcją łańcuchową.

– Co to znaczy? Mów, bo…

– Bo mnie zabijesz? Proszę. Tylko ja mogę ją zatrzymać. – Francesca uśmiechnęła się. – Jednego nie wiedziałaś o anasazium – że pozostawione w spokoju jest niegroźne jak żelazo, ale w określonych warunkach jego atomy stają się bardzo niestabilne.

– W jakich warunkach?!

– Dokładnie w takiej temperaturze i przy takim natężeniu mocy i wibracji dźwiękowych, jakim rdzeń jest poddany w tej chwili. Jeżeli nie zmienię poleceń, wybuchnie.

– Blefujesz!

– Czyżby? Sama sprawdź. Temperatura wykracza poza skalę. Ciągle nie jesteś przekonana? To pomyśl o tajemniczej eksplozji w twoim meksykańskim laboratorium, o której mi wspomniałaś. Od razu się domyśliłam, co było jej przyczyną. Tamto laboratorium zostało zniszczone przez kilka kilogramów anasazium. Wyobraź sobie, co nastąpi, kiedy masę krytyczną osiągnie kilkaset kilo.

Zwracając się do gromady techników, Brunhilda rozkazała, aby zatrzymali reakcję. Ich szef, wpatrujący się jak zafascynowany w zwariowany wykres na ekranie komputera, wyznał ze skruchą:





– Nie wiemy, jak to zrobić. Możemy tylko pogorszyć sytuację.

Brunhilda wyszarpnęła pistolet maszynowy z rąk najbliżej stojącego strażnika i wycelowała go w Gamay.

– Jeżeli nie zatrzymasz reakcji, zabiję twoich przyjaciół – zagroziła Francesce. – Ją pierwszą.

– I kto tu blefuje? Przecież i tak chciałaś ich zabić – odparła Francesca. – W ten sposób zginiemy razem.

Brunhilda zbladła.

– Czego chcesz? – spytała napiętym z gniewu głosem, opuszczając broń.

– Żeby oni wyszli stąd bezpiecznie.

Studia inżynierskie nauczyły Brunhildę, aby przed podjęciem decyzji rozważyć wszystkie fakty. Było pewne, że jeżeli Francesca nie zatrzyma reakcji, wybuch zniszczy odsalarnię. Tylko ona wiedziała, jak temu zapobiec. Brunhilda postanowiła więc wypuścić intruzów, a po opanowaniu reakcji nakazać ochronie, by ich otoczyła. Potem zająć się tą Brazylijką. Pałała żądzą zemsty za zniszczenie okrętu wikingów, lecz na razie musiała uzbroić się w cierpliwość. Przecież na tę chwilę czekała lata.

Oddała pistolet strażnikowi.

– Zgoda – powiedziała. – Ale ty zostaniesz.

Francesca odetchnęła z ulgą.

– Powiedziałeś, że dotarliście tu pod wodą? – spytała Austina.

– Tak. Mamy sprzęt do nurkowania, a pod laboratorium czeka na nas łódź.

– Nie uda wam się odpłynąć – powiedziała. – Temperatura za bardzo wzrosła. Nim dotrzecie do swojej łodzi, ugotujecie się żywcem.

– Wjedziemy windą na molo.

– To najlepsze wyjście.

– Nie zostawimy tu ciebie.

– Nic mi nie będzie. Dopóki mnie potrzebują, nie zrobią mi krzywdy – zapewniła z czarującym uśmiechem. – Cieszę się, że NUMA uratuje mnie jeszcze raz… Odprowadzę ich do windy – oznajmiła Brunhildzie.

– Żadnych sztuczek – ostrzegła groźnie olbrzymka i nakazała strażnikom, żeby im towarzyszyli.

Francesca nacisnęła przycisk otwierający drzwi jajowatej windy.

– Jesteście ra

Strażnicy, którzy odebrali Zavali pistolet maszynowy, uznali, że ponieważ Austin ma puste ręce, nie jest uzbrojony. Tymczasem pod koszulą ukrywał on rewolwer, który zabrał jednemu z braci Kradzików.

– Ja – odparł. – Ale próba ucieczki stąd z bronią w ręku byłaby samobójstwem.

– Nie mam takiego zamiaru. Daj mija.

Austin niechętnie oddał Francesce rewolwer. Z kieszeni kitla wyjęła żółtobrązową kopertę.

– Tu jest wszystko, Kurt – powiedziała. – Pilnuj jej jak źrenicy oka.

– Co to?

– Przekonasz się, kiedy przekażesz ją światu – odparła i pocałowała go. – Przykro mi, ale musimy przełożyć randkę. – Uśmiechnęła się i zwróciła do Gamay i Joego. – Żegnajcie, przyjaciele. Dziękuję za wszystko.

Austin nagle zrozumiał, że Francesca żegna się z nimi na zawsze i że wcale nie chce się uratować.

– Wsiadaj! – krzyknął, próbując chwycić ją za rękę.

Jednak Francesca cofnęła się i spojrzała na zegarek.

– Zostało wam pięć minut. Dobrze je wykorzystajcie – powiedziała i wcisnęła przycisk “góra”.

Drzwi zasunęły się i winda wkrótce znikła z oczu wpatrzonych w nią strażników. Francesca wydobyła spod kitla rewolwer i jednym strzałem rozwaliła jej układ sterowniczy. To samo zrobiła z windą towarową i odrzuciła broń. Chwilę potem nadciągnęła jak burza Brunhilda z resztą strażników, a z głośników wokół kopuły ryknął głośny klakson.