Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 73 из 77

Motocykle!

Na widok sylwetek motocyklistów Gamay poczuła się jak łania przebiegająca przez autostradę. Nagle silniki ryknęły na najwyższych obrotach i motocykle ruszyły w jej kierunku niczym dwie rakiety.

Dostrzegła ostre piki oparte o kierownice.

Motocykliści nacierali na nią niczym karykaturalni rycerze podczas turnieju. Ale gdy piki już miały przebić jej brzuch, motocykle nagle skręciły w bok i znalazły się za Gamay. Obróciła się. Prześladowcy stanęli w miejscu oświetlając ją z dwóch stron reflektorami jarzącymi się jak ślepia wielkiego, mruczącego kota.

Siedzieli na dwóch terenowych yamahach 250, na których strażnicy patrolowali ogrodzenie wokół wielkiej posiadłości. Piki wzięli z kolekcji broni zdobiącej ściany Wielkiej Sali. Natura poskąpiła Kradzikom wyobraźni, dlatego niezależnie od tego, czy ich ofiarą była młoda dziewczyna, czy starzec, działali zawsze wedle jednego schematu: zniewolić, przerazić, zadać ból i zabić.

– Jeżeli pobiegniesz szybko… – doszedł ją z ciemności głos z lewej.

– To może cię nie złapiemy – dopowiedział głos z prawej.

Akurat! Po głosach poznała, że są to ci sami karykaturalni debile, którzy wtargnęli do jej domu. Najwyraźniej pragnęli trochę się z nią pobawić.

– Pokażcie się! – zawołała.

Odpowiedziało jej terkotanie silników pracujących na jałowym biegu. Kradzikowie przywykli, że ich ofiary kulą się ze strachu i błagają o życie. Nie wiedzieli, co począć z takim żądaniem bezbro

– Kim jesteście? – spytała.

– Śmiercią – odpowiedzieli jak jeden mąż.

Chwila odroczenia wyroku dobiegła końca. Silniki znów zagrały. Motocykle stanęły na tylnych kołach. A potem ich przednie koła opadły i z piskiem opon maszyny skoczyły przed siebie, przecięły sobie drogę, zaczęły krążyć. Bliźniacy chcieli, by Gamay obracała się w miejscu, aż zakręci się jej w głowie i upadnie bezbro

Gdy spostrzegli, że nie myśli uciekać, podjechali bliżej. Ostre piki rozdarły jej koszulę. Gamay wciągnęła brzuch i ruszyła naprzód. Szła, wolno odmierzając kroki. Zachwyceni tym nowym wyzwaniem prześladowcy, zaczęli na zmianę przejeżdżać przed nią, w ostatniej chwili cofając piki. Szła dalej, ogłuszona hukiem silników. Ani myślała zwalniać kroku. Dobrze wiedziała, że mogą ją zabić, kiedy im się spodoba.

Z prawej usłyszała odgłos nadjeżdżającego motocykla. Bardzo ryzykując, nagle przystanęła. Zaskoczony tym motocyklista z trudem ją ominął. Zatoczył ciasny krąg, ale manewr ten zakłócił widać tajemniczą łączność pomiędzy jeźdźcami, bo zdezorientowani zaczęli jeździć w kółko. Przebiegła przed zadartym dziobem okrętu, zamierzając wskoczyć na jego pokład, ale natrafiła na przeszkodę z okrągłych tarcz, chroniących burtę ponad otworami na wiosła. Zrozumiała, dlaczego prześladowcy pozwolili jej podejść tak blisko niego. Wiedzieli, że nie będzie łatwo tu się wdrapać.

Na pokład można było wejść tylko po schodni przy rufie. Pewnie liczyli, że pobiegnie do niej. Gdy zrobiła ruch w tamtym kierunku, rzucili się, by odciąć jej drogę. Wtedy pochwyciła tarczę, odwróciła się i osłaniając się nią przywarła plecami do burty okrętu. Motocykliści zawrócili yamahy i natarli na nią z wycelowanymi pikami. Ciężką, wykonaną z grubego, wzmocnionego żelazem drewna tarczę przeznaczono dla krzepkiego wikinga, a nie szczupłej kobiety. Na szczęście Gamay była wysoka i wysportowana. Zawiesiła tarczę na lewej ręce i zasłoniła się nią.

W samą porę.





Bum!

Piki wbiły się w tarczę jednocześnie. Siła uderzenia przygwoździła Gamay do burty i zaparła jej dech w piersiach.

Motocykle odjechały na boki, szybko zawróciły i ponownie ruszyły na nią. Gamay położyła tarczę na ziemi, nadepnęła nogą i wyrwała z niej piki. W przeciwieństwie do tarczy były zaskakująco lekkie – z cienkimi drzewcami i wąskimi grotami z brązu. Widocznie przeznaczono je do rzucania, a nie potyczek turniejowych.

Postawiła je obok i osłoniła się tarczą. Przypuszczała, że po stracie broni bracia zamarkują atak, lecz na tarczę spadła niczym błyskawica kolczasta kula na łańcuchu. Choć mocno stała na nogach, cios odrzucił ją do tyłu i powalił na jedno kolano. Utrzymała jednak tarczę, co ocaliło jej życie. Potężny cios drugiego napastnika odłupał od tarczy zewnętrzną warstwę drewna.

Bracia zamienili piki na “gwiazdy zara

Chwyciła pikę i ustawiła pod kątem. Motocykliści powstrzymali atak, jeżdżąc tam i z powrotem. Kiedy jeden z nich ruszył na nią, ostrze piki powędrowało w jego kierunku jak strzałka kompasu. Gamay wstrzymała oddech. Napastnik w ostatniej chwili zawrócił. Drugi nadjechał z lewej. Gdy obracała się w jego stronę, dostrzegła, że szykuje się atak z prawej. Stosowali klasyczną taktykę oskrzydlającą. Nie byli jeszcze gotowi na pełną ofensywę, więc badali jej reakcję.

Jeden z nich przemknął na wprost niej, przekonany, że znajduje się poza zasięgiem piki. Jednak Gamay rzuciła nią jak oszczepem. Pika trafiła w szprychy przedniego koła. Siła jego obrotów wprawdzie strzaskała drzewce, ale jeździec poszybował nad kierownicą, a przewrócony motocykl pojechał po posadzce, ciągnąc za sobą snop iskier. Motocyklista upadł na podłogę i zastygł w bezruchu.

Drugi napastnik przerwał atak i skierował reflektor na leżącego. Zsiadł z motoru. Wiedział, że jego brat zginął. Poczuł jego strach i ból w chwili, gdy skręcił on kark. Kiedy jęk, który z siebie wydał, zamienił się w rozdzierający wrzask, a wreszcie w iście wilcze wycie, Gamay przeszły ciarki. Zaczęła się przesuwać w stronę rufy w nadziei, że jeśli dostanie się na pokład, znajdzie i

Pobiegła w stronę rufy. Natychmiast ją dogonił i powalił uderzeniem motocykla w nogi. Po upadku na twardą posadzkę poczuła ostry ból w łokciach i kolanach. Najgorsze jednak było to, że napastnik stał tuż nad nią.

– Mój brat… nie żyje… – powiedział i urwał, jakby oczekiwał, że bliźniak dokończy zdanie. – Zabiłaś… a teraz ja zabiję ciebie. Najpierw… odetnę nogi. Po kolei… Potem ręce.

W czarnych skórzanych spodniach i bezrękawniku wyglądał jak kat. Obnażył w wyczekującym uśmiechu lśniące metalowe zęby. Gamay spróbowała się odsunąć, ale przygwoździł jej nogę butem. Krzyknęła.

Gdy unosił topór w górę, coś zafurkotało. Napastnik zacharczał, wolną ręką chciał sięgnąć do sterczącego mu z boku głowy bełtu, ale nie zdążył. Jego zaczerwienione oczy zgasły i zwalił się jak kłoda. Gamay przetoczyła się w bok, unikając spadającego topora, który z brzękiem uderzył o posadzkę. Usłyszała szybkie kroki, czyjeś silne ręce podniosły ją z ziemi i ujrzała uśmiechniętą twarz Zavali. A potem zjawił się Austin. Ze starą kuszą w rękach.

– Nic ci nie jest? – spytał.

– Nic, czego by nie naprawił porządny przeszczep skóry – odparła. Widząc w ręku Joego broń, którą pożyczył od strażnika, dodała: – Po co odgrywać Wilhelma Tella, skoro macie to?

– Bo za szeroko pruje – rzekł Zavala. – Świetnie się nadaje do wykoszenia szarżującego oddziału, ale nie do precyzyjnego snajperskiego strzału. Ukląkł przy zabitym bliźniaku. – Miałeś trafić w jabłko na czubku jego głowy.