Страница 4 из 28
Mogę wyznać, iż ów brak wymiany z powrotem padł na mnie osobiście, nader boleśnie i dotkliwie. W dawnych czasach jeszcze o tym nie wiedziałam. Wybierałam się na wyścigi, gdzie czekał na mnie mój koński wspólnik, wyzuty chwilowo z dóbr materialnych, po drodze zahaczyłam o Tivoli i z posiadanych na szlachetne, wyścigowe cele stu koron przegrałam prawie siedemdziesiąt. Nie, przepraszam, nic podobnego, wcale nie przegrałam, przeciwnie, wyszłam z tej rozpusty z ogromną wygraną, tyle że w żetonach. Ucieszona zyskiem popędziłam do kasy, żeby mi zwrócili forsę, i wówczas wyszło na jaw, że nic z tego, wymiany z powrotem nie ma. Omal trupem nie padłam. Nie pozostało mi jednakże nic i
Obecnie bywa różnie, żetony wychodzą z użycia i grywa się na zwyczajny, chodliwy bilon. Wygrana ma oblicze konkretu. Aczkolwiek zdarza się jeszcze, że człowiek wrzuca w paszczękę molocha żywe pieniądze, a wylatuje mu jakieś barachło, którym może zapłacić najwyżej za piwo...
PRATER
Jak wyglądał Prater trzydzieści lat temu, ze wstydem przyznaję, że pojęcia nie mam. Obecnie prezentuje sobą i
Za to kosztów ponosić się nie musi, bo wstęp jest wolny. Płaci się tylko za konkretne i namiętne pragnienie, żeby po-wisieć głową w dół i żeby dech takiemu zaparło. Kwestia gustu i upodobań.
Hale automatów, zgromadzone w jednej części terenu, dysponują dużą rozmaitością urządzeń, pieniądze wymieniają w obie strony, a w dodatku obsługa serwuje darmowe drinki w postaci piwa i wina. Kochając Tivoli, z wielkim smutkiem stwierdzam, że tam nawet nie wolno wchodzić do wnętrza z napojem lub pożywieniem, ale staram się instytucję usprawiedliwić. Widocznie zbyt wiele osób wylało sobie wzajemnie to piwo na plecy...
W każdym razie pod tym względem Prater ma zdecydowaną przewagę.
Wiadomość z ostatniej chwili: można w Tivoli wchodzić, z czym się chce.
Automaty, rzecz oczywista, znajdują się także w kasynach.
(Także w kawiarniach, na promach, w poczekalniach dworcowych, w rozmaitych salonach gier i w ogóle gdzie popadnie. Nie na wszystkich jednakże grywałam, z różnych przyczyn. Najbardziej spodobał mi się jeden, na promie Świnoujście-Kopenhaga, wrzucało się do niego szwedzkie i duńskie korony, miałam je nawet, ale, nader nieszczęśliwie, znalazłam się tam w towarzystwie własnego mężczyzny, który żadnego hazardu nie trawił. Sam jego wzrok wystarczył, żeby mi sparaliżowało rękę i mogłam tylko rzucać na ulubioną maszynerię tęsknym i żałosnym okiem, nie zaś żetonami.
Gdyby to kogoś interesowało, to nieodpowiedniego mężczyzny zaraz potem się pozbyłam.)
Automaty w kasynach stanowią całą epopeję.
Nie. Źle mówię. Nie całą. To kasyna stanowią całą epopeję, automaty zaś są zaledwie jej częścią. Niewątpliwie nader istotną, skoro znajdują się nawet w Monte Carlo, że już nie wspomnę o Las Vegas.
AUTOMATY JAKO TAKIE
W naszym ukochanym kraju pojawiły się razem ze zmianą ustroju i od razu wzbudziły zainteresowanie społeczeństwa. Zdaje się, że pierwszym miejscem, w którym naród zdołał ich dopaść, była dawna kawiarnia Stylowa na rogu Koszykowej i placu Konstytucji, obecnie... o rany, co się tam znajduje obecnie...? A, prawda, HORTEX!
Niech ja w domu nie nocuję, to się nazywa skleroza!
No i w tej ówczesnej Stylowej, która, być może, już wtedy zmieniała nazwę, stały sobie na piętrze trzy automaty, otoczone tłumem rozżartych graczy. Od razu należy przyznać, iż nie był to kwiat i elita narodu, chyba że za elitę narodu uznamy proletariat, w owym czasie uprawiający pożałowania godną dyktaturę. Automaty były już zmodyfikowane...
Chwileczkę, muszę tu wrócić do Tivoli. Zapomniałam wyjaśnić, że tamte najstarsze, mechaniczne automaty pozwalały wrzucać w siebie tylko po jednym żetonie, wykluczając podnoszenie stawki, później dopiero pojawiły się różne bardziej skomplikowane, stwarzające pewną dowolność pod tym względem. Te nasze w Stylowej dochodziły do żetonów pięciu, co przez wyżej wspomniany naród zostało ocenione jako urządzenie pięcioosobowe. Pięć jednostek ludzkich tłoczyło się przy jednej maszynerii, każda wrzucała po jednej sztuce, niekiedy zaś, w drodze wyjątku i po licznych awanturach, pozwalano komuś wrzucić dwa, a nawet trzy. Sprawiedliwości pilnowano zgoła zażarcie i trzymali się jej kurczowo nie tylko gracze bezpośredni, ale także całe stado rozpłomienionych kibiców, leżących im na plecach. Gniewne okrzyki w rodzaju: „Nieprawda, nie ten! Ten z wąsami! Ten w czerwonym szaliku! Ta pani miała dwa! Te, odchromol się, jeden wrzucałeś!" i tym podobne, rozlegały się bezusta
Na marginesie: „ta pani" to byłam ja.
Bywał tam znawca-amator mechanizmów, z reguły szarpiący wajchą osobiście, przeciwko czemu nikt nie protestował, bo miał opanowany najkorzystniejszy sposób szarpania. Przeważnie automat mu płacił i stąd niewątpliwie niezwykła ugodowość społeczeństwa, rezygnującego z rozrywki własnoręcznej. Automaty zresztą już po krótkim czasie stały się nieźle rozregulowane, ponieważ niedoświadczeni, a za to roznamiętnieni hazardziści wkładali w szarpnięcie wszystkie siły, trzęsąc całym urządzeniem, a bicepsy mieli. Później dopiero takim rozregulowanym należało szarpać z czuciem i to właśnie umiał jeden czy drugi wodzirej.
Automaty w Stylowej należą już do historii. Możliwe, iż stanowiły pierwszą jaskółkę zmian ustrojowych, bo zainstalowano je jeszcze w czasach uporczywych błędów i wypaczeń. Jakim cudem to mogło nastąpić, nie mam pojęcia. Nie znam się na polityce.
Pierwsze rodzime poważne kasyno - Salon Gier Automatycznych - ujrzałam w Grandzie.
Do własnej książki powi
Na początku był chaos...
Nie, co ja piszę, jaki znowu chaos, pomyliło mi się ze stworzeniem świata. Na początku było tak, że primo: zamieniało się w kasie pieniądze na żetony, żetony były po tysiąc złotych na stare pieniądze... a otóż proszę, jak zawodna jest pamięć ludzka, szczególnie skażona sklerozą. Nie wykluczam, że do jednych były po tysiąc, do i
Automaty bowiem są nader rozmaite. Różnorodność wcale nie polega już na tym, czy się szarpie, czy prztyka, bo szarpanie przy elektronicznych uległo całkowitej zagładzie. Rzecz w obrazku, który pokazuje się na ekranie.