Страница 20 из 28
Trudności zwiększają emocję.
Jedną taką grę pamiętam doskonale, a w dodatku został mi po niej zapis i bez wielkiego kłopotu mogę ją odtworzyć ze szczegółami. Komu się wyda nudne, niech po prostu nie czyta.
Grało pięć osób: Ewa, Tadeusz, Baśka, Paweł i ja. Dwie pierwsze osoby lubiły hazard łagodny i chętnie grywały w rozmaite gry towarzyskie, nie karciane, trzy pozostałe prezentowały upodobanie do hazardu ostrego bez żadnych ograniczeń. Kości podobały się wszystkim. Kolejność, rzecz jasna losowana, wypadła następująco:
Paweł
Ewa
Baśka
ja
Tadeusz
- Już widzę przed sobą promie
Zważywszy, iż graliśmy po groszu na stare pieniądze, które w owym czasie były jeszcze nieco młodsze, ostateczne bankructwo mu nie groziło. Nikt go nie pocieszał, wręcz przeciwnie.
- Tak gada, a zobaczycie, co będzie wyrzucał - powiedziała Ewa z gniewnym rozgoryczeniem.
Wszyscy dostali herbaty i można było przystąpić do gry, która odbywała się na długim, niskim stole, tak zwanym jamniku. Cztery osoby siedziały przy jego dłuższych bokach, po dwie z każdej strony, a jedna, Tadeusz, przy krótszym, niejako u szczytu. Długość stołu pozwalała umieścić na nim także szklanki i popielniczki.
- Paweł, zaczynaj! - rozkazała Baśka.
Paweł potrząsnął kośćmi w zamkniętych dłoniach (graliśmy z ręki, bo z kubka nam się nie podobało) i rzucił.
-1 co to ma być? - spytał z powątpiewaniem, oglądając jedynkę, dwójkę, dwie czwórki i szóstkę.
- Co chcesz - odparła Baśka niecierpliwie.
- Zapisz jedynkę - poradziłam.
- Parę - podsunął Tadeusz.
- Nie, za mała. Dobrze, niech będzie jedynka. I dwa parkany.
Tadeusz zapisał mu minus 2, bo, jak łatwo obliczyć, do obowiązkowych trzech jedynek dwóch mu brakowało i postawił na dole kartki dwie kreski. Kości zgarnęła Ewa.
- Para - powiedziała stanowczo, widząc dwie piątki. -1 dwa płoty.
Baśka, wpatrzona w sufit, wałkowała kości przez chwilę.
- Ja chcę coś porządnego - oznajmiła stanowczo i rzuciła.
Dwie kostki poturlały się za daleko i zleciały na podłogę. Od razu pojawił się problem, jak je traktować. Przyjąć to, co pokazały, rzucać nimi drugi raz czy uznać rzut za nieważny i rzucać ponownie wszystkimi. Stanęliśmy na tym ostatnim, pod warunkiem, że utrata przyrządów do gry nastąpi w pierwszym rzucie. W razie dorzucania do pokera lub fula, to, co na stole, zostaje, nawet gdyby reszta kości wyleciała za okno. Reguły zostały przyjęte i teraz już Baśka rzuciła nieco ostrożniej.
- Czwórki poproszę. Mam dwie. I dwa płoty.
Na górze miała już minus 4, co było łatwe do odrobienia. Rzuciłam. Wyszły mi dwie dwójki, dwie czwórki i jedynka. Na dwie pary to za mało, nie chciałam takich dwóch par.
- Dwójki mi zapisz - zażądałam i uzyskałam minus 2. Tadeusz odłożył długopis, zebrał kości i rzucił od razu, bez długiego potrząsania. Wyszły trzy szóstki.
- Co by tu... - zaczął w zadumie, ale Ewa przerwała mu natychmiast.
- No głupi czy jaki? Trójkę sobie zapisz i nie zawracaj głowy! Mówiłam wam, że tak będzie! On jeszcze karetę wyrzuci!
Paweł westchnął, potrząsnął raz i rzucił delikatnie.
- Czegoś tu widzę strasznie dużo. Dwójków jak mrówków. Całe dwie. Zapisz.
Na górze miał już minus 4. Ewa rzuciła w zaciętym milczeniu.
- Dwie szóstki, dwie czwórki. Dwie pary proszę, za dwadzieścia.
Baśce zleciała na podłogę tym razem tylko jedna kostka, ale za to poturlała się pod moją szafę biblioteczną. Nie miałam w domu myszy, która by ją wyniosła. Za to miałam zapasy.
- Czekajcie, Paweł, zostaw ten drąg. Mam szóstą, taką samą, tamta niech sobie leży. Ale jeśli za każdym razem będziesz tak rzucać, zaczniemy grać i
- A dużo ich masz?
- Ze cztery. I nawet piąty, ale taki, że trzeba patrzeć przez lupę.
- Ja ją przypilnuję - obiecał Paweł, ogarniając ramionami krawędzie stołu. Baśka rzuciła.
- Straszne świństwo - oznajmiła ze zgorszeniem. - Czwórki już mam, a takiej pary nie chcę. Jedynka niech będzie.
- To już masz minus sześć - ostrzegł Tadeusz.
- Czymś nadrobię. Joa
Rzuciłam. Na rezultat popatrzyłam ze wstrętem.
- Jedynka. Jedna.
Tadeusz znów stara
- Czy siła przyciągania działa u ciebie jakoś intensywniej? - zainteresowała się Baśka.
- Długopisów też mam parę sztuk - odparłam pocieszająco. - A jakby co, spod kanapy się wymiecie. Tylko szafa niedobra.
- Już go mam - oznajmił Tadeusz, wyłażąc spod stołu i położył długopis w tym samym miejscu, na półeczce pod lampą. Zdążył go złapać, zanim sięgnął podłogi. Podejrzliwie obejrzał półeczkę, położył długopis nieco inaczej i znów go zdążył złapać.
- Czy ktoś może mu to odebrać i potrzymać w ręku, aż on rzuci? - spytała grzecznie Ewa.
Paweł, siedzący najbliżej, spełnił jej życzenie i chwycił spadający ponownie długopis przed Tadeuszem. Tadeusz nie usiłował mu go wyrwać.
- Myślałem, że człowiek potrafi przezwyciężyć prawa fizyki - usprawiedliwił się. - No dobrze, kto rzuca?
-Ty.
- A, ja... Rzucił.
- Dwie dwójki, trzy, cztery, sześć... Dwójki zapiszę. Mam czym?
- Masz.
Paweł oddał mu długopis i, kręcąc nosem, kazał sobie zapisać dwie trójki. Miał minus 7. Odpracowanie tego zaczynało być trudne. Ewa uzyskała dwie szóstki, jedynkę, trójkę i czwórkę. Zaczęła nad tym medytować.
- I po co ja zapisałam parę z piątek...? Jedynkę...? Nie. Rzucę jeszcze.
- Do czego? - zainteresował się Tadeusz.
- A co cię obchodzi? Co wyjdzie, to będzie. Odłożyła na skraj stołu dwie szóstki, rzuciła i zdobyła trzecią.
- Trójkę poproszę. I jeden płot mi ocalał.
Baśka zebrała kości, Paweł rozłożył ręce po jednej stronie stołu, ja po drugiej. Ewa zerwała się nagle, chwyciła z fotela koc, zrolowała go pośpiesznie i utknęła pod szafą biblioteczną.
- Pozwolisz? - powiedziała do mnie. - Tak będzie bezpieczniej.
Baśka z uznaniem kiwnęła głową, wykorzystując ten czas na turlanie kości w dłoniach.
- Jedyna rozumna osoba - pochwaliła i rzuciła. Przez chwilę oglądała rezultat. - Wszyscy widzą, że straszne świństwo mi wyszło. Nie chcę więcej minusów. Ile mam płotów?
- Cztery.
- To rzucam.
Rzuciła, zostawiając na boku jedną szóstkę. Wyszły jej dwie jedynki, trójka i czwórka.
- Cholera - skomentowała pod nosem i rzuciła po raz trzeci. Wyszły dwie dwójki, czwórka i szóstka.
- Masz dwie pary, jakby co - zauważył Paweł.
- Nie chcę. Jak już tracę, to niech wiem po co. Cztery płoty, mówisz? Możecie liczyć.
- Pierwszy - policzyliśmy chórem. Dwie jedynki i czwórka. - Drugi... Masz trzecią szóstkę...
- No to co, że mam? A może ja chcę więcej?
- Trzeci... Czwarty! Koniec!
- Trójkę z szóstek mi zapisz. Nie mam płotów. Już widzę, jak to odrobię!
Rzuciłam. Wyszła mi obrzydliwość. Dwie czwórki, jedynka, piątka i dwójka. Zgniewało mnie.
- Parę mi zapisz. Za osiem.
- Ja bym rzucał do małego - podsunął Paweł. - Tylko ci trójki brakuje.
- Już się rozpędziłam niszczyć płoty na tego parszywca. Wyjdzie sam albo nie wyjdzie wcale. I dwa płoty.
Tadeusz przełożył długopis do lewej ręki, a prawą zgarnął kości. Rzucił.
- Przestał walczyć z prawami fizyki - mruknęła pod nosem Ewa.
-I na złe mi wyszło - westchnął. - Co ja tu mam? Dwa, dwa, trzy, pięć, sześć... Co ja mam z tym zrobić... Wiem! Szansę! Ile to razem...? Osiemnaście. Szansa i dwa płoty.
Paweł pochuchał w dłonie i rzucił delikatnie, bez rozmachu. Wszyscy wpatrzyliśmy się w czarne kropki.
- Co on tu ma...? Jeden, dwa, trzy... Jest! Mały strit!
- Mówiłam, że sam wychodzi albo wcale! - wytknęłam.
- Zapisz mi - poprosił Paweł uroczyście. - Potrójnie, całe czterdzieści pięć. I dwie sztachetki.