Страница 14 из 28
Zwykła zła passa natomiast żyje w zgodzie z dobrą i wymieniają się wzajemnie. Zakładamy zatem te zwykłą, przegrana leci, nie zniechęcać się, przebić przez pokłady szaleństwa i wydłubać z siebie okruch myśli, pograć inaczej, na kornery może, na splity, zmienić stół, zmienić obstawiane numery, spróbować tych nie bardzo lubianych i lekceważonych, w każdym razie grać niedrogo. Upragniona chwila nadbiegnie. Jeśli wówczas wykorzysta się dobrą passę, zysk nam wyrośnie błyskawicznie, staniemy się wygrani i mamy szansę przy wygranej pozostać, ponieważ pierwsze trudne chwile już nas zdążyły zaniepokoić. Nie tak od razu ogarnie nas szaleństwo, niepowodzenie wierci się w pamięci niczym owsiki i nakazuje umiar, koniec dobrej passy umiemy już przewidzieć. Odbiwszy się i wyszedłszy na plus, zdołamy podnieść się od stołu i zrobić krótką przerwę.
Kliniczny przykład działania owej passy spadł na mnie osobiście w Krakowie, w hotelu Forum.
Kasyno spodobało mi się ogromnie. Odkryłam tam automaty owocowe, wyrzucone z Grandu, i ogarnęła mnie wręcz tkliwość. Umówiona byłam tak, że miałam ze dwie godziny czasu. Dopadłam automatu połowicznie owocowego, działającego na podobnej zasadzie, i zaczęło mi na nim iść. Znaczy, ruszyła szczęśliwa passa. Byłam już całkiem nieźle wygrana i najwyraźniej w świecie leciałam do góry, kiedy oderwały mnie od przyjemności umówione osoby. No dobrze, wzięłam pieniądze (przypominam uprzejmie, że w kasynach wygrywa się żywe pieniądze), poszłam sobie, odpracowałam co należy, w tym elegancką kolację, po czym w rozterce wróciłam do kasyna.
Rozterka polegała na kolizji wiedzy z namiętnością.
Przerwana szczęśliwa passa nie wraca nigdy. Wiedziałam o tym doskonale, ale miałam straszliwą ochotę grać na tym automacie dalej, podobał mi się, wmówiłam zatem sama w siebie, że pojawi się tu jakiś wyjątek albo cud. Cudu, niestety, nie było, wyszłam z tego interesu przegrana. A mogłam, nikt mi nie zabraniał, pograć sobie na czymś i
Na tym dowcip polega. Przerwać pod przymusem złą passę, sama radość. Przerwać dobrą...
Może lepiej idźmy spać, a do gry powrócimy jutro.
Osobę postro
Chciwość gubi każdego i jest to reguła, od której nawet nie ma wyjątków.
Załamanie jest szkodliwe.
Jeśli upatrzyliśmy sobie jakiś ulubiony numer i obstawiamy go uporczywie i wysoko, on zaś z jeszcze większym uporem nie wychodzi, tylko spróbujmy się zniechęcić. Dajemy mu spokój albo zamiast ośmiu żetonów stawiamy jeden, czy nawet pół, i zanim się zdążymy obejrzeć, proszę! Już jest! I też nas wtedy szlag trafi.
Ostrzegam: jeśli będziemy się go trzymać konsekwentnie, może nie wyjść nawet przez tydzień.
Podstawą sukcesu jest natchnienie.
Rzecz jasna, musi to być natchnienie dobrego gatunku. Nie takie, które każe nam nagle kupować akcje stojące na ostatnich nogach, wsiadać do pierwszego autobusu, który nam wpadnie pod rękę i który jedzie w nie znane nam bliżej okolice, całkiem gdzie indziej, niż chcemy, zjeżdżać z obcej autostrady w nieodpowiednim miejscu, grać na konia, który przyjdzie ostatni, i tak dalej i dalej. Mamy tu na myśli prawdziwe natchnienie.
Prawdziwe natchnienie objawia się w jednym błysku. Wpada nam w oko coś, jeden numer, nie dość że wpada w oko, to jeszcze zagnieżdża się w duszy. Pomyśleć nie zdążymy, a zresztą nie warto. Na rozum nie wierzymy w ten numer, nie ma on żadnego sensu ani też powodu, żeby wyjść, nie podoba się nam, nie grywamy na niego. Nie szkodzi, natchnienie wie lepiej. Jeśli tego numeru nie obstawimy błyskawicznie i grubo, naplujemy sobie potem w brodę i na buty.
Natchnienie każe nagle obstawić trzydziestkę, jedenastkę, czy tam coś i
Prawdziwe natchnienie działa rzadko, ale za to wygrywa się na nie najwięcej.
Także traci...
Ośli upór jest jeszcze bardziej szkodliwy niż załamanie.
Widać jak byk, że na tym stole chodzi siedemnastka i okolice, a w charakterze odmiany występuje 23. Choćbyśmy się skichali na śmierć, czegoś takiego jak zero, 20 albo 32 nie osiągniemy. Ośli upór każe nam obstawiać swoje i tracić fortunę i rzeczywiście tę fortunę stracimy, jeśli nie zdołamy się opanować.
Co i
Istnieje pogląd, jakoby wszystko w ruletce zależało od krupiera, taki numer rzuci, jaki zechce. Możliwe. Grałam, i to nieraz, przy stole, gdzie antypatyczny i agresywny bucefał, nie wciąż ten sam, cóż znowu, powiedzmy - kilku różnych bucefałow - zarzucało krupierowi lub też krupier-ce świadomą złośliwość i wyrzucanie numerów dla nich niewłaściwych, gwałtownie domagając się poprawy. Tacy byli przyjemni, że na miejscu owych krupierów dołożyłabym wszelkich wysiłków, żeby przypadkiem nic na ich numery nie padło i niewykluczone, że oni byli podobnego zdania.
Krupier jednakże to też człowiek, a nie komputer. Nie wierzę w jego idealne trafianie pożądanego numeru, w okolicy to jeszcze, niewątpliwie jakąś określoną część koła potrafią osiągać, ale nie dokładnie upatrzone miejsce, przy głupio skaczącej kulce. Palec się takiemu opśnie, najdrobniejsze wahanie, drgnięcie i już ta zaraza leci gdzie indziej. Co nie przeszkadza, że przy dużej rutynie...
A diabli wiedzą, może tę zera sześć razy wyrzucili specjalnie dla mojej przyjemności? Żebym jeszcze miała za co trochę pograć? Nie ma przepisu, że wszyscy muszą mnie nie lubić!
Jednakże trzeba przyznać, że zdarzają się w tej ruletce zjawiska niepojęte. Jakiś czas temu „Twój Styl" postanowił zrobić reportaż z kasyna, posługując się przy tym autorką niniejszego. Autorka, jak widać, była w te klocki nieźle oblatana i bez trudu mogła symulować grę.
Symulować zaś należało, ponieważ zdjęcia można było robić tylko w chwilach przestoju kasyna, przed otwarciem, o świeżym poranku. Jeden krupier przyszedł wcześniej, obie z panią redaktor dostałyśmy dowolną ilość żetonów i kulka ruszyła.
Żywiłam głębokie przekonanie, że będziemy trafiać raz za razem, skoro nic nam z tego nie przyjdzie, tymczasem wręcz przeciwnie. Krupierowi, zważywszy pełen brak strat i zysków, było idealnie wszystko jedno i rzucał jak popadnie, my obie obstawiałyśmy przeszło pół tablicy, bo co nam szkodziło, a mimo to nie trafiłyśmy ani razu. Żadna z nas. Fotoreporter kotłował się długo, gra leciała ostro i nic. Ani cienia sukcesu!
Zdumiało mnie to niezmiernie. Jak wiadomo, można odgadnąć nawet sześć numerów toto-lotka, pod warunkiem, że się na nie wcale nie zagra. Jeśli gra jest symulowana, wygrana powi
Może po prostu ruletka jest całkowicie nieobliczalna...?
* * *
Ogólnie biorąc, emocje są meczące i sam nasz organizm niekiedy pragnie odpoczynku. Może mu go dostarczyć
BLACK-JACK
Black-jack...
Kto nigdy w życiu nie grał w oko?
Jednostki jakieś dziwne, może z tych rodzin, które w zaraniu zajęły się brydżem, co może je jako tako usprawiedliwić. Reszta dziwi mnie ogromnie.
Na czym black-jack, czyli 21, czyli oko, polega, wszyscy wiedzą. Tu bankier, tu my. Dostajemy kartę i natchnieniem wiedzeni (wydaje nam się, że rozumem, ale to złudzenie), deklarujemy stawkę. Bankier też dostaje kartę. Prosimy o następną, a celem naszym jest uzyskanie sumy punktów, zbliżonej do liczby 21.
Dwa to dwa, siedem to siedem, a każda figura oznacza dziesięć. Posiadamy zatem piątkę, szóstkę, razem jedenaście i strasznie chcemy dziesiątkę, damę, waleta, zdobędziemy te 21, tymczasem przychodzi czwórka. Mamy piętnaście. Rany boskie, co robić?! Zostać na tych piętnastu? Idiotyzm, możemy liczyć tylko na furę u bankiera, przekroczone 21 oczywiście przegrywa, ale on sobie uzbiera bodaj 17 i jak wyglądamy? Jak pół tego... jak mu tam... no, pośladka... lufcikiem.