Страница 21 из 135
Wielki starzec zamilkł dysząc ciężko. Ja zaś podziwiałem żywość pamięci, albowiem pozwoliła mu, choć może od wielu już lat był ślepy, przypomnieć sobie obrazy, o których bezeceństwie mówił. Podejrzewałem nawet, że oczarowały go niemało, kiedy mógł na nie patrzeć, skoro z taką pasją umiał je opisać. Lecz często zdarzało mi się, że najbardziej uwodzicielskie wyobrażenia grzechów znajdowałem właśnie na kartach zapisanych przez tych ludzi o niewzruszonej cnocie, którzy potępiali ich urzekającą siłę i ich skutki. Jest to znak, że porusza tymi ludźmi wielka żarliwość w dawaniu świadectwa prawdzie, nie wahają się bowiem, z miłości do Boga, obdarzyć zło wszystkimi urokami, w jakie potrafi się przystroić —by tym lepiej pouczyć ludzi o wybiegach, których używa szatan chcąc ich olśnić. I rzeczywiście, słowa Jorgego przepoiły mnie wielkim pragnieniem ujrzenia tygrysów i małp, których dotąd jeszcze nie podziwiałem. Lecz Jorge przerwał bieg moich myśli, gdyż ciągnął, teraz już tonem spokojniejszym:
— Nasz Pan nie potrzebował tych głupstw, żeby wskazać nam prostą ścieżkę. W jego przypowieściach nic nie obraca się w śmiech ni bojaźń. Natomiast Adelmus, którego śmierć teraz opłakujecie, tak radował się malowanymi przez siebie potwornościami, że stracił z oczu rzeczy ostateczne, choć owe potworności miały być właśnie tych rzeczy figurą materialną. Przebiegł wszystkie, ja wam to mówię —tu jego głos stał się uroczysty i brzemie
Na obecnych opadła przytłaczająca cisza. Ośmielił się ją przerwać Wenancjusz z Salvemec.
— Czcigodny Jorge —rzekł —twoja cnota czyni cię niesprawiedliwym. Dwa dni przedtem, nim Adelmus poniósł śmierć, byłeś przy uczonej dyspucie, która miała miejsce właśnie tutaj, w skryptorium. Adelmus trapił się, czy jego sztuka, pobłażając wizerunkom dziwacznym lub fantastycznym, służy chwale Boga, czy jest narzędziem wiedzy o sprawach niebieskich. Brat Wilhelm przytoczył dopiero co z Aeropagity słowa o wiedzy poprzez zniekształcenie. Zaś Adelmus cytował owego dnia i
— Nie pamiętam —przerwał oschle Jorge —jestem bardzo stary. Nie pamiętam. Może przesadziłem w surowości. Teraz jest już późno, muszę iść.
— To dziwne, że nie pamiętasz —nalegał Wenancjusz —była to bowiem bardzo uczona i piękna dysputa, a zabrali w niej głos również Bencjusz i Berengar. Chodziło o to, by wyjaśnić, czy metafory, igraszki słowne i zagadki, które są wszak wymyślone przez poetów dla czystej zabawy, nie skłaniają czasem do spekulowania o rzeczach w sposób nowy i zaskakujący, a ja powiedziałem, że także tej cnoty oczekuje się od mędrca… i był też Malachiasz…
— Skoro czcigodny Jorge nie pamięta, miejże szacunek dla jego wieku i dla znużenia jego umysłu… tak zresztą jeszcze żywego —wtrącił się jeden z mnichów, którzy przysłuchiwali się rozmowie. Zdanie zostało wypowiedziane tonem wzburzonym, przynajmniej na początku, albowiem ten, który zabrał głos, spostrzegłszy, że nawołując do szacunku dla starca, w istocie obnaża jego ułomność, osłabił impet swojej mowy i skończył prawie szeptem, w którym brzmiała prośba o wybaczenie. Mówił Berengar z Arundel, pomocnik bibliotekarza. Był to młodzieniec o bladej twarzy, i patrząc nań przypomniałem sobie podane przez Hubertyna określenie Adelmusa: jego oczy przypominały oczy lubieżnej niewiasty. Onieśmielony spojrzeniami, które spoczęły teraz na nim, splótł pałce jak ktoś, kto pragnie powściągnąć wewnętrzne napięcie.
Osobliwa była reakcja Wenancjusza. Spojrzał na Berengara w taki sposób, że ten opuścił wzrok.
— No dobrze, braciszku —rzekł —skoro pamięć jest darem Bożym, także zdolność zapominania może być czymś nader dobrym i zasługującym na szacunek. Lecz szanuję ją w starym współbracie, do którego mówiłem. Po tobie oczekiwałem pamięci żywszej co do rzeczy, które zdarzyły się, kiedy byliśmy tutaj, razem z twoim umiłowanym przyjacielem…
Nie umiałbym powiedzieć, czy Wenancjusz położył nacisk na słowie „umiłowany”. Tak czy siak wśród obecnych zapanowało zakłopotanie. Odwrócili wzrok w i
— Chodź, bracie Wilhelmie, pokażę ci i
Grupka rozeszła się. Spostrzegłem, że Berengar obrzucił Wenancjusza spojrzeniem pełnym urazy, Wenancjusz zaś odwzajemnił mu się tym samym, z niemym wyzwaniem w oczach. Ja, widząc, że stary Jorge ma się oddalić, pochyliłem się, pchany poczuciem szacunku, by ucałować jego dłoń. Starzec przyjął pocałunek, położył mi dłoń na głowie i spytał, kim jestem. Kiedy wyjawiłem mu swoje imię, twarz mu pojaśniała.
— Nosisz imię wielkie i piękne rzekł. —Czy wiesz, kim był Adso z Montier-en-Der? —spytał. Wyznaję, nie wiedziałem. Zatem Jorge ciągnął: —To autor księgi wielkiej i strasznej, Libellus de Antichristo,w której ujrzał rzeczy mające nastąpić, lecz nie został dosyć wysłuchany.
— Księga napisana była jeszcze przed milenium —rzekł Wilhelm —i owe rzeczy nie sprawdziły się…
— Dla tego, kto ma oczy, a nie widzi —powiedział ślepiec. —Drogi Antychrysta są niespieszne i kręte. Przybywa, kiedy się go nie spodziewamy i nie dlatego, że rachunek podsunięty nam przez apostoła był błędny, lecz dlatego, że nie posiedliśmy jego sztuki. Potem wykrzyknął głośno z twarzą zwróconą do sali, tak że odpowiedziały mu echem sklepienia skryptorium: —Przybywa! Nie traćcie ostatnich dni, trzęsąc się ze śmiechu nad potworkami o cętkowanej skórze i skręconym ogonie! Nie roztrwońcie siedmiu ostatnich dni!
NIESZPÓR
W tym momencie zadzwoniono na nieszpór i mnisi zaczęli wstawać od stołów. Malachiasz dał nam do zrozumienia, że wi
— Nie ma nijakich drzwi, które broniłyby dostępu do skryptorium z kuchni lub refektarza ni do biblioteki ze skryptorium. Silniejszy od wszelkich drzwi winien być zakaz wydany przez opata. Mnisi zaś mają opuścić i kuchnię, i refektarz aż do komplety. Wszelako ludzie obcy i zwierzęta nie liczą się przecież z zakazem, więc aby nie mogli wejść do Gmachu, ja sam zamykam dolne drzwi, które prowadzą i do kuchni, i do refektarza, i od tej pory Gmach jest odcięty.
Zeszliśmy. Kiedy mnisi kierowali się w stronę chóru, mój mistrz doszedł do wniosku, że Pan wybaczy nam, jeśli nie będziemy uczestniczyli w Boskim oficjum (Pan nieraz musiał nam wybaczać w dniach następnych), i zaproponował mi, bym przeszedł się z nim po równi, abyśmy oswoili się z miejscem.