Страница 11 из 135
Pojąłem, że nic i
Zadrżałem, jakby skąpała mnie lodowata zimowa ulewa. I usłyszałem jeszcze jeden głos, ale tym razem dobiegł od tyłu i był to głos odmie
Istota za naszymi plecami zdawała się mnichem, aczkolwiek plugawy i obszarpany habit czynił ją podobną raczej do włóczęgi, zaś twarz nie różniła się zbytnio od pysków potworów, które widziałem przed chwilą na kapitelach. Nigdy w życiu, acz zdarza się przecież to licznym moim konfratrom, nie nawiedził mnie diabeł, lecz myślę, że gdyby miał mi się kiedy ukazać, niezdolny z Bożego rozporządzenia ukryć całkowicie swojej natury, choćby i nawet zechciał uczynić się podobnym do człowieka, nie i
Mąż ów uśmiechnął się (a przynajmniej tak mi się zdało) i unosząc palec, jakby chciał nas napomnieć, rzekł:
— Penitenziagite! Vide quando draco venturus estwgryza się w anima tua! La morta est super nos!Módl się, by przybył święty ojciec i uwolnił nas a malo de todas le peccata!Ach, ach, ve piase istanekromancja Domini Nostri Iesu Christi! Et anco jois m’es dols e plazer m’est dolors… Cave el diabolo? Semper m’aguaitaw jakąś pieśń, by ukąsać mnie w kark. Ale Salwator non est insipiens! Bonum monasterium ettutaj se magna et se priega dominum nostrum.Zasię reszta valet estwyschłej figi. Et amen. Czyżnie?
Ciągnąc tę opowieść, przyjdzie mi jeszcze mówić, i to nie raz, o tym stworzeniu i przytaczać jego słowa. Wyznaję, że nie będzie to łatwe, nie umiem bowiem powiedzieć dzisiaj, podobnie jak nie pojmowałem wtenczas, jakim językiem mówiło. Nie była to łacina, którą posługiwali się wykształceni mieszkańcy opactwa, nie był to język pospólstwa z tych albo i
— Czemu rzekłeś penitenziagite!
— Domine frate magnificentisimo —odparł Salwator składając jakby ukłon. —Jezus venturus est et li homini debentczynić pokutę. Nie?
Wilhelm przyjrzał mu się bacznie.
— Przybyłeś tutaj z klasztoru minorytów?
— No intendo.
— Pytam, czy żyłeś pośród braci świętego Franciszka, pytam, czy znałeś owych, których zwano apostołami…
Salwator pobladł, a raczej jego ogorzałe i zwierzęce oblicze stało się szare. Wykonał głęboki skłon, ledwie poruszając wargami, oznajmił: „vade retro”,przeżegnał się pobożnie i umknął, zerkając co jakiś czas za siebie.
— O co go pytałeś? —zagadnąłem Wilhelma. Był przez chwilę jeszcze pogrążony w myślach.
— Nieważne, powiem ci później. Wejdźmy. Chcę znaleźć Hubertyna.
Dopiero co minęła godzina seksty. Blade słońce przenikało do wnętrza kościoła od zachodu, a więc przez niewiele okien, i to wąskich. Delikatna smuga światła muskała jeszcze główny ołtarz, którego antepedium zdawało się jaśnieć złotym blaskiem. Nawy boczne pogrążone były w półmroku.
Koło ostatniej kaplicy przed ołtarzem w lewej nawie wznosiła się cienka kolumna, a na niej Najświętsza Pa
Podeszliśmy bliżej. Tamten, słysząc odgłos naszych kroków, uniósł głowę. Był to starzec o nader gładkim obliczu, łysej czaszce, wielkich niebieskich oczach, ustach delikatnych i czerwonych, białej skórze i kościstej głowie, do której skóra przylegała, jakby był zakonserwowaną w mleku mumią. Dłonie miał białe, palce długie i szczupłe. Wyglądał jak dziewczynka, którą ścięła przedwczesna śmierć. Obrzucił nas spojrzeniem najpierw zagubionym, jakbyśmy przerwali mu ekstatyczną wizję, później jego oblicze rozjaśniło się radością.
— Wilhelm? —wykrzyknął. —Najdroższy sercu bracie! —wstał z trudem i ruszył naprzeciw mojemu mistrzowi, by chwycić go w ramiona i pocałować w usta. —Wilhelm! —powtórzył i oczy mu zwilgotniały od łez. —Ile to lat! Poznaję cię jeszcze! Ile lat, ile wydarzeń! Jakimiż próbami Bóg nas doświadczał! —Zapłakał. Wilhelm odwzajemnił mu uścisk, też wyraźnie wzruszony. Mieliśmy przed sobą Hubertyna z Casale.
21
ad placitum —wedle upodobania
22
si licet magnis componere parva —jeśli można sprawy małe porównywać z wielkimi