Страница 18 из 32
28
Nazajutrz w biurze oparłem nogi o biurko i zapaliłem dobre cygaro. Byłem zadowolony z siebie. Rozwiązałem sprawę. Straciłem dwoje klientów, ale rozwiązałem sprawę. No, czekało mnie jeszcze trochę pracy. Musiałem odszukać Czerwonego Wróbla. I przyłapać Cindy Upek na gorącym uczynku. Miałem też na głowie Hala Groversa i tę jego kosmitkę, Jea
Zacząłem się zastanawiać, co jest niezbędne, żeby znaleźć rozwiązanie. Przede wszystkim wytrwałość, no i odrobina szczęścia. Jeśli ktoś jest dostatecznie wytrwały, szczęście wreszcie uśmiecha się do niego. Większość ludzi nie może się doczekać i daje za wygraną. Ale nie Belane. Ten się nigdy nie poddaje. Zuch. Spryciula. Może trochę leniwy. Ale w sumie łebski chłop.
Otworzyłem prawą górną szufladę, wyjąłem butelkę wódki i pociągnąłem haust. Za sukces. O bohaterach pisze się księgi, otaczają ich tłumy urodziwych dziewic…
Zadzwonił telefon.
– Tu Belane – powiedziałem.
– Jeszcze się spotkamy – oznajmił kobiecy głos. Dzwoniła Pani Śmierć.
– A nie mógłbym się jakoś z panią dogadać?
– Jeszcze nikomu się to nie udało, Belane.
– Więc niech to będzie pierwszy i ostatni raz.
– Nic z tego, Belane.
– Trudno. Nie mogłaby mi pani chociaż podać DZ?
– DZ?
– Daty zgonu.
– Na co ci to?
– Miałbym przynajmniej czas się przygotować, proszę pani.
– Każdy człowiek i tak powinien być przygotowany, Belane.
– Ale ludzie nie są; albo zapominają, albo starają się o tym nie myśleć, najczęściej z głupoty.
– To mnie nie obchodzi, Belane.
– A co panią obchodzi?
– Moja praca.
– To tak jak mnie, mnie też obchodzi moja praca.
– To ci się chwali, grubasie. Dzwonię tylko po to, żeby ci powiedzieć, że o tobie nie zapomniałam…
– Ach, ogromnie jestem pani wdzięczny, od razu poprawił mi się humor…
– Do zobaczenia, Belane.
Rozłączyła się.
Zawsze znajdzie się ktoś, kto zepsuje ci dzień, a czasem całe życie. Zgasiłem cygaro, włożyłem melonik, wyszedłem z biura, zamknąłem drzwi na klucz, wsiadłem do windy i zjechałem na dół. Na ulicy przez chwilę po prostu stałem i patrzyłem na przechodniów. Poczułem, że burczy mi w brzuchu, więc ruszyłem w stronę pobliskiego baru. Nazywał się ZAĆMIENIE. Wszedłem do środka i usiadłem na stołku. Musiałem się zastanowić. Miałem jeszcze kilka spraw do rozwiązania i nie wiedziałem, od czego zacząć. Zamówiłem whisky z cytryną i piwo na popitkę. Najchętniej walnąłbym się do wyra i kimał przez najbliższe 2 tygodnie. Zaczynałem mieć wszystkiego dość. Kiedyś w moim życiu przynajmniej coś się działo. Nie tak znowu wiele, ale zawsze. Nie będę was zanudzał szczegółami. 3 małżeństwa, 3 rozwody. Urodziłem się, a teraz szykowałem na śmierć. Nie miałem nic i
Facet na końcu baru co rusz na mnie zerkał. Czułem na sobie jego wzrok. Poza nim, mną i barmanem w knajpie nie było nikogo. Opróżniłem szklankę i skinąłem na barmana. Miał kudły na całej gębie.
– Jeszcze raz to samo, hę? – spytał.
– Tak – potwierdziłem. – Tylko mocniejsze.
– Za tą samą cenę? – spytał.
– Jeśli to możliwe.
– Co to niby ma znaczyć?
– Nie rozumiesz?
– Nie…
– No to się zastanów, jak mi będziesz przyrządzał drinka.
Odszedł.
Facet na końcu baru przechwycił moje spojrzenie i pomachał, wołając:
– Hej, Eddie, jak leci?
– Nie jestem Eddie – powiedziałem.
– Nie? Wyglądasz jak Eddie.
– Gówno mnie obchodzi, czy wyglądam jak Eddie czy nie.
– Szukasz guza? – zapytał.
– Tak. Nabijesz mi go?
Barman przyniósł mojego drinka, wziął pieniądze, które położyłem na kontuarze, i rzekł:
– Chyba nie jest pan sympatycznym człowiekiem.
– Pytał cię ktoś o zdanie?
– Nie muszę pana obsługiwać.
– Nie chcesz mojej forsy, nie będę jej tu wydawał.
– Aż tak bardzo mi na niej nie zależy…
– A jak bardzo ci zależy, co? – zapytałem.
– NIE OBSŁUGUJ WIĘCEJ TEGO GOŚCIA! – wrzasnął facet na końcu baru.
– Piśniesz jeszcze jedno słowo, mądralo, a tak cię kopnę w dupę, że mój but wyjdzie ci gębą! Nie będziesz wiedział, czy iść na pogotowie, czy do szewca!
Facet uśmiechnął się niepewnie. Barman wciąż stał naprzeciwko mnie.
– Cholera jasna – powiedziałem – wszedłem się napić w spokoju, a tu nagle awantura na 4 fajerki! Nie widziałeś przypadkiem Czerwonego Wróbla?
– Czerwonego Wróbla? Co to takiego?
– Nieważne. Przekonasz się, jak go zobaczysz.
Dopiłem drinka i wyniosłem się stamtąd. Wolałem już być na ulicy. Szedłem przed siebie. Niech szlag trafi wszystkich, byle nie mnie. Zacząłem liczyć durni, którzy mnie mijali. W ciągu 2 i pół minuty naliczyłem 50, po czym skręciłem do najbliższego baru.
29
Wszedłem do środka i usiadłem na stołku. Podszedł barman.
– Cześć, Eddie – powiedział.
– Nie jestem Eddie – oznajmiłem.
– Ja jestem Eddie – rzekł.
– Nie chcesz mnie chyba wpieprzyć? – zapytałem.
– Nie. Nie wyglądasz pan apetycznie.
– Słuchaj, koleś, jestem spokojny gość. I w miarę normalny.
Nie wącham niczyich pach i nie noszę damskiej bielizny. Ale gdziekolwiek dziś wejdę, zaraz ktoś się mnie czepia. Wiesz może dlaczego?
– Myślę, że ma pan zły dzień.
– Lepiej przestań myśleć, Eddie, tylko przyrządź mi podwójną wódkę z tonikiem i kawałkiem limony.
– Nie mamy ani jednej limony.
– A właśnie że macie. Widzę ją stąd.
– Tej nie mogę panu dać.
– Tak? A dlaczego? Trzymasz ją może dla Elizabeth Taylor?
Jeśli chcesz spędzić najbliższą noc w swoim własnym łóżku, wrzucisz mi do drinka kawałek tej limony. I to szybko.
– Taa? A bo co? Załatwisz mnie sam, czy zawołasz brata?
– Jeszcze jedno słowo, koleś, a będziesz miał trudności z oddychaniem.
Patrzył na mnie zastanawiając się, czy blefuję czy nie. Wreszcie rozsądek zwyciężył. Barman zamrugał, odszedł i zabrał się za przyrządzanie mi drinka. Obserwowałem go uważnie. Żadnych kawałów. Po chwili przyniósł szklankę.
– Tylko żartowałem, proszę pana. Nie zna się pan na żartach?
– Zależy, czy są zabawne.
Odmaszerował i stanął na końcu baru, jak najdalej ode mnie. Podniosłem szklankę i opróżniłem jednym haustem. Wyciągnąłem z portfela banknot. Wyjąłem ze szklanki ćwiartkę limony, wycisnąłem na banknot. Po czym owinąłem ją banknotem i poturlałem w stronę barmana. Zatrzymała się przed nim. Spojrzał na nią. Wstałem wolno, pokręciłem głową, żeby rozluźnić mięśnie karku, i ruszyłem do wyjścia. Postanowiłem wrócić do biura. Czekała mnie kupa roboty. Miałem błękitne oczy i nikt mnie nie kochał. Oprócz mnie samego. Szedłem ulicą nucąc ulubioną melodię z Carmen.