Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 33 из 42



–  Chłopczyk, obsraj te trzy klasy szkoły podstawowej i powiedz nam, kto był najlepszym na świecie graczem na polu zewnętrznym?

– Powiedziałbym, że Willie Mays, Ted Williams, Cobb.

– Co? Co?

– To jest jasne, jak dwieście jest trzysta, nie!

– A Babe Ruth? Tego już olewacie bokiem, tak!

– Okay, okay! A ty kogo typujesz, macherku!

– Bez żadnych zgrzytów Mays, Ruth i Di Maggio.

– Wam już wszystkim trzepnęło zdrowo w manianę! A Hank Aaron! Czy któryś z was słyszał to nazwisko?

Pewnego dnia ukazały się anonsy rekrutujące nowych ludzi do prac dotychczas wykonywanych przez tę kolorowo mieszaną drużynę. Wszystkie anonsy, plakaty i afisze znikały błyskawicznie ze ścian i tablic ogłoszeniowych. Kolorowo mieszana drużyna wysyłała swoje bojówki z zadaniem mszczenia wszelkich inicjatyw dyrekcji, mogących zaszkodzić żywotnym interesom ugrupowania. Informacje wywieszano wielokrotnie, a one znikały też wielokrotnie w najbardziej tajemniczy sposób. Dyrekcja nabierała wody w usta i przestała werbować. Wszyscy dobrze wiedzieli, że droga z budynku na parking samochodowy była długa i ciemna. Szczególnie w nocy.

10

Zawroty głowy wracały regularnie. Czułem, jak nadchodzą. Stół zaczynał się wtedy kręcić. Trwało to minutę albo trochę dłużej. Listy stawały się jakoś ciężkie i nieporęczne. Ludzie wyglądali blado, szaro, coraz siniej. Ciągle spadałem ze stołka. Nogi odmawiały posłuszeństwa. Ta kurewska praca zabijała mnie. Ponieważ przestałem kapować, co jest grane, poszedłem do lekarza i opowiedziałem mu wszystko. Postanowił zmierzyć ciśnienie krwi. I zmierzył.

– Nie. Nie. Ciśnienie jest w normie.

Przystawił też stetoskop do moich piersi.

– Nic godnego uwagi nie mogę znaleźć.

Postanowił wykonać specjalne badanie krwi. Polegać to miało na tym, że pobierano krew trzy razy w powiększających się odstępach czasu.

– Chce pan poczekać w poczekalni?

– Nie, nie. Nigdy! Wolę rozruszać trochę moje nogi. Zjawię się punktualnie.

– Tylko na pewno punktualnie!

Do drugiego badania krwi stawiłem się bardzo punktualnie. Trzecie miało mieć miejsce za dwadzieścia pięć minut. Wyszedłem na ulicę. Pusto. Martwo. Drętwo, Zajrzałem do kiosku i przerzuciłem parę gazet. Odłożyłem je i spojrzałem na zegarek. Przechodząc obok przystanku autobusowego zarejestrowałem kobietę siedzącą na ławce. Dziwne to było zjawisko i jakie niecodzie

Lekarz czekał.

– Dlaczego spóźnia się pan aż pięć minut.

– Nie wiem. Mój zegarek nawala.

– TO BADANIE KRWI WYMAGA NIEZWYKŁEJ DOKŁADNOŚCI I PRECYZJI.

– Nie mam nic przeciwko temu. A teraz niech już się pan dobiera do moich żył.

Dobrał się.



Kilka dni później dowiedziałem się, że test niczego nie wykazał. Nie wiedziałem, czy mam winić siebie za to pięciominutowe spóźnienie czy nie. Tak czy owak napady zawrotów głowy nachodziły mnie coraz częściej, a ich przebieg przyprawiał mnie o dodatkowy, bardzo silny ból głowy. Po czterech godzinach pracy miałem wszystkiego po dziurki w nosie, stemplowałem kartkę i wychodziłem, zaniedbując wielu czy

– Co się stało?

– Nie wytrzymuję – powiedziałem – chyba jestem… za wrażliwy i za delikatny.

11

Chłopaki z urzędu pocztowego w Dorscy nie mieli naturalnie pojęcia, że ze mną nie było zbyt tęgo. Wchodziłem tylnym wejściem, chowałem sweter w urzędowym koszu do transportowania przesyłek i tak „zamaskowany” przesuwałem się możliwie najciszej do głównego wejścia, żeby ostemplować kartę.

– Bracia i siostry – darłem się do każdego spotkanego na korytarzu.

– Bracie Hank – odpowiadano mi.

Czasami też nie odpowiadano.

– Dobrej nocy w pracy!, bracie Hank – padało jakby przez przypadek.

Często graliśmy ze sobą w takie gierki. Czarni z białymi i odwrotnie. Musiało nas to bawić. Boyer podchodził do mnie, chwytał za łokieć i powtarzał ciągle to samo:

– Stary, gdyby mnie przemalowano na biało, dawno już byłbym milionerem i to bez długów w bankach.

– Jasne, Boyer, to, co jest rzeczywiście niezbędne, żeby móc rozrzucać banknoty przez okno samochodu, to jest biała skóra. Wszystko i

Hasła Boyera przyciągały zawsze małego, przysadzistego Hadleya. Opowiadał wtedy dowcipy: „Na statku mieli czarnego kucharza. To był jedyny czarnuch na pokładzie. Dwa czy trzy razy w tygodniu gotował na deser budyń z tapioki, a potem leciał ostro w konia nad garnkiem. Biała załoga jadła desery z tapioki bardzo chętnie chi, chi, chi. Pytali się go, jak on to gotuje, a on im opowiadał, że ma swój własny, okryty tajemnicą przepis chi, chi chi!!!.” Wszyscy śmieli się. Nie pamiętam już, ile razy musieli tego słuchać…

– Hej, ty tam… biała mętna szumowino… chłopaczku ujebliwy!

– Słuchaj człowieku, gdybym ja przemówił do ciebie „chłopaczku,” miałbym już dawno nóż w jelitach. Więc nie wal tej piany i oszczędź sobie i mnie tych tytułów, kumasz!

– Biały człowieku, czy nie mamy ochoty pospacerować sobie troszkę w sobotę. Jakaś biała, z blond włosami, wisi mi na pasku od tygodnia, i co ty na to!

– Na mnie leci czarna, też w porządku kobietka. Nie muszę ci nic opowiadać o jej zaroście, nie?

– Ty zdajesz sobie sprawę z tego, że ci twoi biali kolesie rżnęli nasze kobiety od samego początku historii naszej rasy na tym kontynencie. Teraz my stajemy w zawody, z wami, o wasze białe i wilgotne dupy, trzeba wreszcie nadrobić i powetować sobie straty. Nie masz chyba obciachu, że ja pukać będę te wasze białe dziewczyny swoim grubym i czarnym narzędziem?

– Jak chce być pukana, to se pukaj, ile wlezie!

– Wypędziliście i wytrzebiliście wszystkich Indian.

– Jasne, że i w tym brałem udział!

– Nie zapraszacie nas nigdy do waszych domów, a jeśli nawet tak się już stanie, musimy wychodzić tylnym wejściem, żeby nikt nie dostrzegł koloru naszej skóry.

– Rzucę ci świeczkę, żebyś nie rozwalił sobie własnych jaj!

Z czasem stało się to nudne, nikt się więcej nie śmiał, ale nikt też nie odważył się powiedzieć, że ten „intelektualno – historyczny” boks ma głęboko w dupie.