Страница 63 из 88
– Detektywie – powiedziałem. – Wie pan, jaka jest różnica między sumem a adwokatem?
Nie odpowiedział. Patrzył ze złością na tablicę rejestracyjną.
– Jedno to śliskie bydlę żerujące w mętnej wodzie, a drugie to ryba.
Przez chwilę jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Potem pojawił się na niej uśmiech, aż wreszcie detektyw wybuchnął gromkim śmiechem. Sobel, która nie słyszała dowcipu, weszła do garażu.
– O co chodzi? – spytała.
– Potem ci powiem – odrzekł Lankford.
Rozdział 31
Przeszukanie lincolna trwało pół godziny. Następnie detektywi przenieśli się do domu, gdzie zaczęli rewizję od gabinetu. Obserwowałem ich cały czas, odzywając się tylko wówczas, gdy trzeba było coś wyjaśnić w związku z jakimś znalezionym przedmiotem. Prawie ze sobą nie rozmawiali i powoli stawało się jasne, że między partnerami doszło do konfliktu w kwestii kierunku, w jakim postanowił poprowadzić śledztwo Lankford.
W pewnym momencie zadzwoniła komórka Lankforda i detektyw wyszedł na werandę, aby porozmawiać bez świadków. Okna były odsłonięte, tak więc stojąc w korytarzu, miałem na oku i Lankforda stojącego na werandzie, i Sobel w gabinecie.
– Nie jest chyba pani zachwycona tym pomysłem, prawda? – spytałem Sobel, upewniwszy się, że jej partner nie może mnie słyszeć.
– Moje zdanie nie jest ważne. Prowadzimy śledztwo, i tyle.
– Pani partner zawsze się tak zachowuje czy tylko wobec adwokatów?
– W zeszłym roku wydał pięćdziesiąt tysięcy dolarów na adwokata, starając się o przyznanie opieki nad dziećmi. I nie udało mu się.
Wcześniej przegraliśmy dużą sprawę – o morderstwo – przez jakiś formalny kruczek.
Skinąłem głową.
– I obwinił za to adwokata. Ale kto naruszył przepisy?
Nie odpowiedziała, co odczytałem jako potwierdzenie, że uchybień formalnych musiał się dopuścić Lankford.
– Chyba już rozumiem – powiedziałem.
Znów zerknąłem na Lankforda. Gestykulował zniecierpliwiony, jak gdyby coś próbował tłumaczyć jakiemuś idiocie. Być może rozmawiał ze swoim adwokatem. Postanowiłem zmienić temat.
– Nie sądzi pani, że ktoś wami manipuluje w tej sprawie?
– O czym pan mówi?
– Zdjęcia schowane w komodzie, łuska pocisku w kratce nawiewu. Szczęśliwy zbieg okoliczności, nie sądzi pani?
– Co pan sugeruje?
– Niczego nie sugeruję. Zadaję tylko pytania, które wyraźnie nie interesują pani partnera.
Spojrzałem na Lankforda. Wstukiwał numer, dzwoniąc do kogoś.
Odwróciłem się i wszedłem do gabinetu. Sobel przeszukiwała szufladę z aktami. Kiedy nie znalazła pistoletu, zamknęła ją i podeszła do biurka. Zniżyłem głos.
– A wiadomość od Raula? – spytałem. – Ta, w której mówił o wypisce dla Jesusa? Jak pani myśli, co to mogło oznaczać?
– Tego jeszcze nie ustaliliśmy.
– Niedobrze. Wydaje mi się, że to ważne.
– Wszystko jest ważne, dopóki nie stanie się nieważne.
Skinąłem głową, nie bardzo wiedząc, co chciała przez to powiedzieć.
– Ten proces, w którym właśnie występuję, dotyczy ciekawej sprawy. Powi
Uniosła głowę znad biurka. Nasze oczy spotkały się na moment. Sobel patrzyła na mnie podejrzliwie, jak gdyby się zastanawiając, czy podejrzany o morderstwo nie usiłuje jej przypadkiem podrywać.
– Mówi pan serio?
– Owszem, czemu się pani dziwi?
– Po pierwsze, trudno będzie panu bronić klienta, jeżeli trafi pan do aresztu.
– Nie ma broni, nie ma sprawy. Przecież po to przyjechaliście.
Nie odpowiedziała.
– Poza tym to był pomysł pani partnera. Wyraźnie widać, że pani go nie popiera.
– Typowy adwokat. Wydaje się panu, że zna motywy wszystkich zaangażowanych w sprawę.
– Wręcz przeciwnie. Coraz bardziej się przekonuję, że nie znam żadnych.
Sobel zmieniła temat.
– To pańska córka?
Pokazała stojące na biurku zdjęcie.
– Tak. Hayley.
– Ładnie brzmi. Hayley Haller. Imię na cześć komety?
– Mniej więcej. Inaczej się pisze. Wymyśliła je moja była żona.
Wszedł Lankford, informując głośno Sobel o telefonie. Dzwonił ich przełożony z wiadomością, że dostali nową sprawę zabójstwa w Glendale i mają ją prowadzić bez względu na to, czy sprawa Levina pozostanie otwarta. Ani słowem nie wspomniał, do kogo dzwonił później.
Sobel powiedziała mu, że skończyła przeszukiwać gabinet i nie znalazła broni.
– Powtarzam, że jej tu nie ma – rzekłem. – Marnujecie tylko swój czas. I przy okazji mój. Mam jutro rozprawę i muszę się przygotować do przesłuchania świadków.
– Idziemy do sypialni – zarządził Lankford, nie zwracając uwagi na mój protest.
Wycofałem się do korytarza, żeby ich przepuścić. Podeszli do szafek nocnych stojących po obu stronach łóżka. Lankford otworzył górną szufladę i wyciągnął płytę CD.
– „Req – Wiem dla Lila Demona” – przeczytał. – Chyba jaja pan sobie ze mnie robisz.
Nie odpowiedziałem. Sobel szybko otworzyła obie szuflady drugiej szafki, ale nie znalazła w nich nic poza paczką prezerwatyw.
Odwróciłem wzrok.
– Sprawdzę w szafie – powiedział Lankford. Skończywszy rewizję nocnej szafki, w typowym dla policji stylu zostawił otwarte szuflady. Podszedł do szafy i wkrótce usłyszeliśmy dobiegający ze środka głos:
– Proszę, proszę.
Odwrócił się, trzymając drewnianą kasetkę na pistolet.
– Bingo – powiedziałem. – Znalazł pan pustą kasetkę. Musi pan chyba być detektywem.
Lankford potrząsnął kasetką, po czym postawił ją na łóżku. Albo usiłował się ze mną drażnić, albo rzeczywiście była ciężka. Poczułem ciarki na plecach, uświadamiając sobie, że Roulet mógł jeszcze raz wśliznąć się do domu i podrzucić pistolet z powrotem. Byłaby to idealna skrytka. Ostatnie miejsce, jakie postanowiłbym sprawdzić, kiedy się już zorientowałem, że broń zniknęła. Przypomniałem sobie dziwny uśmieszek Rouleta, kiedy mu powiedziałem, że chcę dostać pistolet z powrotem. Czyżby się uśmiechał, bo już spełnił moje żądanie?
Lankford otworzył zamek i uniósł wieczko. Zdjął ceratową osłonę. Korkowa wytłoczka, w której wcześniej spoczywał pistolet Mickeya Cohena, była pusta. Odetchnąłem głośno i zabrzmiało to prawie jak westchnienie ulgi.
– Nie mówiłem? – spytałem pospiesznie, chcąc zatuszować to wrażenie.
– Tak, coś pan mówił – odparł Lankford. – Heidi, masz torbę?
Trzeba zabrać kasetkę.
Spojrzałem na Sobel. Nie wyglądała mi na Heidi. Pomyślałem, że to jakiś przydomek nadany przez kolegów z wydziału. A może nie umieściła na wizytówce swojego imienia, bo nie za bardzo pasowało do twardego detektywa z wydziału zabójstw.
– Jest w samochodzie – odrzekła.
– Przynieś – polecił Lankford.
– Chcecie zabrać pustą kasetkę? – zdziwiłem się. – Po co?
– Jako część łańcucha dowodów, mecenasie. Powinien pan o tym wiedzieć. Poza tym przyda się, bo mam przeczucie, że nigdy nie znajdziemy tego pistoletu.
Pokręciłem głową.
– Akurat się przyda. Kasetka niczego nie dowodzi.
– Dowodzi, że miał pan broń należącą do Mickeya Cohena. Wyraźnie wskazuje na to ta mosiężna tabliczka, którą zrobił pański tatuś albo ktoś i
– No i gówno z tego wynika.
– Kiedy stałem na werandzie, do kogoś zadzwoniłem, Haller. Widzi pan, właśnie teraz ktoś zagląda do akt Mickeya Cohena. Okazało się, że w archiwum departamentu zachowały się wszystkie raporty z analiz balistycznych tamtej sprawy. Szczęśliwy zbieg okoliczności, prawda? Sprawa sprzed jakichś pięćdziesięciu lat i wszystko jest.
Natychmiast zrozumiałem. Zamierzali porównać pociski i łuski ze sprawy Cohena z dowodami ze sprawy Levina. Jeśli uda się im połączyć morderstwo Levina z bronią Mickeya Cohena, wystarczy kasetka i informacja z bazy danych AFS, żeby mnie przyskrzynić.
Miałem wątpliwości, czy układając swój plan, Roulet zdawał sobie sprawę, jak sprawnie policja będzie mogła zebrać dowody przeciw mnie.