Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 60 из 88

– Panie Talbot, czy mógłby pan powiedzieć, w jakim stanie fizycznym była pani Campo, kiedy wychodził pan od niej krótko przed dziesiątą wieczorem szóstego marca?

– Była całkowicie zaspokojona.

Na sali gruchnął gromki śmiech, a dumny z siebie Talbot rozpromienił się w uśmiechu. Zerknąłem na człowieka z Biblią, który mocno zaciskał szczęki.

– Panie Talbot – powiedział Minton. – Mam na myśli stan fizyczny. Czy kiedy pan wychodził, była ra

– Nie, miała się doskonale. Kiedy wyszedłem, była zdrowa jak ryba. Wiem, bo miałem ją na haczyku.

Znów się uśmiechnął, zadowolony z wyrażenia. Tym razem nie było słychać śmiechu, a sędzia miała już dosyć jego dwuznacznych uwag. Upomniała go, aby zachował dla siebie bardziej nieprzyzwoite określenia.

– Przepraszam, wysoki sądzie – odrzekł.

– Panie Talbot – ciągnął Minton. – Gdy opuścił pan jej mieszkanie, pani Campo nie miała żadnych ran na ciele?

– Nie. Żadnych.

– Nie krwawiła?

– Nie.

– Nie uderzył pan jej ani nie wyrządził żadnej i

– Nie. To, co zrobiliśmy, odbyło się za obopólną zgodą i było przyjemne. Zero przemocy.

– Dziękuję, panie Talbot.

Zanim wstałem, przez chwilę spoglądałem w notatki. Potrzebowałem przerwy, by wyraźnie oddzielić przesłuchanie prokuratorskie od mojego.

– Panie Haller? – zniecierpliwiła się sędzia. – Chce pan przesłuchać świadka przeciwnej strony?

Wstałem i podszedłem do pulpitu.

– Tak, wysoki sądzie.

Położyłem na blacie notatnik i spojrzałem Talbotowi prosto w oczy. Uśmiechał się do mnie uprzejmie, ale wiedziałem, że jego życzliwość niedługo się skończy.

– Panie Talbot, czy jest pan prawo – czy leworęczny?

– Jestem leworęczny.

– Leworęczny – powtórzyłem jak echo. – Czy to prawda, że wieczorem szóstego marca, zanim opuścił pan mieszkanie Reginy Campo, poprosiła pana, żeby uderzył ją kilkakrotnie w twarz?

Minton zerwał się z krzesła.

– Wysoki sądzie, nie ma żadnych podstaw do zadawania pytań tego rodzaju. Pan Haller stara się jedynie zaciemnić sprawę, składając oburzające oświadczenia i nadając im formę pytań.

Sędzia spojrzała na mnie, czekając na odpowiedź.

– Wysoki sądzie, pytanie mieści się w przyjętej przez obronę hipotezie, którą nakreśliłem w mowie wstępnej.

– Zezwalam na pytanie. Proszę jednak o zwięzłość.

Pytanie zostało odczytane z protokołu, a Talbot z uśmiechem wyższości potrząsnął głową.

– To nieprawda. Nigdy w życiu nie skrzywdziłem kobiety.

– Uderzył ją pan trzykrotnie pięścią, prawda, panie Talbot?

– Nie, nie uderzyłem. To kłamstwo.

– Twierdzi pan, że nigdy w życiu nie skrzywdził kobiety.

– Zgadza się. Nigdy.

– Zna pan prostytutkę Shaquillę Barton?

Talbot zastanowił się przed odpowiedzią.

– Nic mi to nie mówi.

– Na stronie internetowej, gdzie reklamuje swoje usługi, występuje jako Okrutna Shaquilla. Może to coś panu mówi?

– Tak, chyba tak.

– Czy kiedykolwiek uprawiał pan z nią płatny seks?

– Tak, raz.

– Kiedy to było?

– Co najmniej rok temu. Może dawniej.

– I nie skrzywdził jej pan wówczas?

– Nie.

– A gdyby weszła na tę salę i powiedziała, że uderzył ją pan lewą ręką, czy byłoby to kłamstwo?

– Bezczelne kłamstwo. Spróbowałem raz i nie spodobała mi się ta ostra jazda. Wolę klasyczne sytuacje. Nawet jej nie dotknąłem.

– Nie dotknął jej pan?

– To znaczy, nie biłem jej i nie zrobiłem żadnej krzywdy.

– Dziękuję, panie Talbot.

Usiadłem. Minton nie kwapił się do pytań uzupełniających. Talbotowi pozwolono odejść, a Minton poinformował sędzię, że chciałby wezwać jeszcze tylko dwóch świadków, ale ich zeznania mogą być dłuższe. Sędzia Fullbright spojrzała na zegar i odroczyła rozprawę do następnego dnia.

Dwóch świadków. Wiedziałem, że chodzi o detektywa Bookera i Reggie Campo. Wyglądało na to, że Minton postanowił zrezygnować z powoływania na świadka kapusia, którego ukrył w szpitalu okręgowym – USC w ramach przedprocesowego programu terapeutycznego. Nazwisko Dwayne'a Corlissa nie figurowało na żadnej liście świadków ani w i

Zbierając papiery i dokumenty, zebrałem się w sobie i postanowiłem porozmawiać z Rouletem. Spojrzałem na niego. Siedział, czekając na sygnał do wyjścia.

– Co o tym myślisz? – zapytałem.

– Myślę, że dobrze ci poszło. Było parę momentów uzasadnionych wątpliwości.

Zatrzasnąłem zamki aktówki.

– Dzisiaj tylko zasiałem ziarno. Jutro zacznie kiełkować, a w środę zakwitnie. Jeszcze nie widziałeś najlepszego.

Wstałem, zdejmując ze stołu aktówkę. Była ciężka od dokumentów i laptopa.

– Do jutra.

Wyszedłem przez bramkę w barierce. W korytarzu przed drzwiami sali czekali na Rouleta Cecil Dobbs i Mary Windsor. Kiedy wyszedłem, chcieli ze mną porozmawiać, ale minąłem ich.

– Do jutra – powiedziałem.

– Zaraz, zaraz – zawołał za mną Dobbs.

Odwróciłem się.

– Tkwimy na korytarzu i nic nie wiemy – rzekł, podchodząc do mnie z Mary Windsor. – Jak idzie?

Wzruszyłem ramionami.

– Na razie oskarżenie przedstawia materiał – odparłem. – Robię uniki, nie opuszczam gardy i uchylam się od ciosów. Myślę, że jutrzejsza runda będzie nasza. A w środę przyjdzie pora na nokaut.

Muszę się do tego przygotować.

Zmierzając do windy, zobaczyłem grupkę przysięgłych, którzy mnie ubiegli i czekali już w kolejce. Była wśród nich kronikarka.

Skręciłem do toalety obok wind, aby uniknąć wspólnej jazdy z nimi. Postawiłem aktówkę między umywalkami i umyłem twarz i ręce. Patrząc w swoje odbicie w lustrze, szukałem oznak stresu i śladów, jakie mogła pozostawić sprawa. Wyglądałem jednak normalnie i spokojnie jak na adwokata, który równocześnie gra po stronie klienta i oskarżenia.

Zimna woda orzeźwiła mnie i odświeżony wyszedłem z toalety, mając nadzieję, że przysięgli już zjechali na dół.

W korytarzu ich nie było. Ale przy drzwiach windy stali Lankford i Sobel. Lankford trzymał w ręku złożony plik dokumentów.

– A, jest pan – powiedział. – Właśnie pana szukamy.

Rozdział 30

Dokument, jaki wręczył mi Lankford, był nakazem rewizji dającym policji prawo przeszukania mojego domu, biura i samochodu w celu znalezienia pistoletu Colt Woodsman Sport Model kalibru 22 o numerze seryjnym 656300081 – 52. Według upoważnienia wymieniona w nim broń miała rzekomo zostać użyta do dokonania zabójstwa Raula A. Levina dwunastego kwietnia. Lankford z dumą podał mi nakaz, uśmiechając się z wyższością. Czytałem pismo z obojętną miną, jak gdybym załatwiał podobne sprawy co drugi dzień, a w piątki nawet i dwa razy. Ale prawdę mówiąc, nogi się pode mną ugięły.

– Jak to zdobyliście?

Było to niedorzeczne pytanie zadane w niedorzecznym momencie.

– Podpisano, opieczętowano, doręczono – odparł Lankford. – To od czego zaczynamy? Ma pan tutaj samochód, prawda? Tego lincolna, którym się pan wozi jak luksusowa panienka?

Spojrzałem na podpis na ostatniej stronie nakazu. Zgodę na rewizję wydał sędzia sądu miejskiego z Glendale, o którym nigdy nie słyszałem. Detektywi zwrócili się do lokalnego urzędnika, któremu zapewne zależało na poparciu policji w najbliższych wyborach. Powoli otrząsnąłem się z szoku. Może ta cała rewizja to jakiś blef.

– To kompletna bzdura – oświadczyłem. – Nie ma uzasadnionej przyczyny. Mógłbym unieważnić ten świstek w dziesięć minut.

– Sędzia Fullbright nie miała do dokumentu żadnych zastrzeżeń – rzekł Lankford.

– Fullbright? Co ona ma z tym wspólnego?

– Wiedzieliśmy, że uczestniczy pan w procesie, więc pomyśleliśmy sobie, że powi