Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 76 из 91



Umówiliśmy się przecież, że będziemy szli do końca. I rozkaz brzmiał: iść do końca. Tak? Tak. A teraz: możesz dalej iść? Mogę. Żarcie jest, paliwo jest, broń w porządku… Ludzie są oczywiście zmęczeni, ale nikt nie zginął i nie ma żadnych ra

Tę ostatnią myśl Andrzej starał się jak najszybciej odpędzić, ale było za późno. Z przerażeniem zdał sobie sprawę, że pozycja pana radcy nie jest dla niego bez znaczenia i że wcale mu się nie podoba perspektywa gwałtownych zmian.

A niechby nawet, bronił się w myśli. Czyja z głodu zdechnę bez tej pozycji? Proszę bardzo! Niech pan Kechada zajmuje moje miejsce, a ja zajmę jego. Sprawa od tego ucierpi, czy co?… Mój Boże, pomyślał nagle. Jaka właściwie sprawa? Co ja w ogóle gadam? Już nie jesteś szarym człowieczkiem, teraz o losach świata masz decydować. A świat obejdzie się i beze mnie, i bez Heigera… Każdy powinien wypełniać swoje-obowiązki na swoim stanowisku? Proszę bardzo, nie przeczę. Jestem gotowy spełniać swoje obowiązki na swoim stanowisku. Na swoim. Na tym samym. Na stanowisku posiadającego władzę. Otóż właśnie, panie radco!… A dlaczego nie? Dlaczego były podoficer zwyciężonej armii ma prawo rządzić milionowym miastem, a ja, bez pięciu minut kandydat nauk, człowiek z wyższym wykształceniem, komsomolec — nie mam prawa kierować działem naukowym? Co — gorzej mi to wychodzi niż jemu? O co tu chodzi?…

To wszystko brednie — „mam prawo, nie mam prawa”… Prawo do władzy ma ten, kto ma władzę. A jeśli sobie życzycie, jeszcze dokładniej — prawo do władzy ma ten, kto tę władzę realizuje. Umiesz podporządkować sobie i

Już wy będziecie szli, łajzy! — pogroził śpiącej ekspedycji. I to nie dlatego, że ja sam się wyrywam, jak ten brodaty pawian, w dale niezmierzone, ale dlatego że taki dostaniecie rozkaz. A ja wam rozkażę iść, sukinsyny, niedbaluchy, landsknechci parszywi, nie z poczucia obowiązku przed Miastem ani, nie daj Boże, przed Heigerem, ale dlatego że mam władzę i że muszę tę władzę przez cały czas potwierdzać, i przed wami, kanalie, i przed samym sobą. I przed Heigerem… Przed wami, bo inaczej byście mnie zjedli. Przed Heigerem — bo w przeciwnym razie mnie wygoni i będzie miał rację. A przed sobą… Cóż, królowie i i

Ale nakombinowałem, pomyślał z niechęcią. Przewrócił się na drugi bok, i żeby było wygodniej, wsunął rękę pod poduszkę, tam było trochę chłodniej. Jego palce wymacały pistolet.

…No i jak ma pan zamiar wprowadzić w życie te swoje plany, panie radco? Tam przecież strzelać trzeba będzie! I to nie w wyobraźni („Szeregowy Chnojpek wystąp!…”), nie zajmować się myślowym onanizmem, lecz wziąć i strzelić żywemu, może nie uzbrojonemu, może niczego nie podejrzewającemu, może nawet niewi

No dobrze, pomyślał. No dobrze — humanizm, brak nawyku i takie tam… A jeśli oni mimo wszystko nie pójdą? Ja wydam rozkaz, a oni do mnie: idź, bracie, w cholerę, idź sam, jeśli cię tak swędzi…

A gdyby tak, pomyślał, wydać tym kanaliom trochę wody, trochę żarcia na drogę powrotną i niech reperują zepsuty traktor… Idźcie, idźcie, obejdziemy się bez was. Jak by to było cudownie — za jednym zamachem uwolnić się od tego całego gówna! Od razu wyobraził sobie twarz pułkownika słuchającego tej propozycji. Taak, pułkownik tego nie zrozumie. To człowiek i

Znowu się przekręcił, zwijając pod sobą prześcieradło, i z wysiłkiem wyobraził sobie Selmę. W tym jej lilowym peniuarze — jak schyla się przed łóżkiem i stawia na stoliku tacę z kawą… Dokładnie wyobraził sobie, jak by to było z Selmą, a potem nagle, już bez żadnego wysiłku, znalazł się w pracy, w swoim gabinecie, gdzie w wielkim fotelu siedziała Amalia ze spódnicą podciągniętą do samej brody… Zrozumiał, że posunął się za daleko.

Odrzucił prześcieradło, specjalnie usiadł tak, żeby brzeg łóżka wbijał mu się w tyłek, i przez jakiś czas tak siedział, wpatrując się w słabo oświetlony prostokąt okna. Potem spojrzał na zegarek. Było już po dwunastej. Wstanę, pomyślał. Zejdę na parter… gdzie ona tam śpi, w kuchni? Zawsze przedtem ta myśl wywoływała w nim wstręt. Teraz nie. Wyobraził sobie gołe, brudne nogi Wywłoki, ale nie zatrzymał się na nich, poszedł dalej… Nagle poczuł ciekawość, jak ona wygląda nago. W końcu kobieta to kobieta…

— Boże! — powiedział głośno.





Jednocześnie skrzypnęły drzwi i na progu stanął Niemowa. Czarny cień w ciemnościach. Tylko białka oczu widać.

— No i po co przyszedłeś? — zapytał Andrzej z udręką. — Idź spać.

Niemowa zniknął. Andrzej nerwowo ziewnął i bokiem padł na połówkę.

Obudził się przerażony, cały mokry.

— …Stój, kto idzie?! — krzyknął pod oknem wartownik. Głos miał przenikliwy, rozpaczliwy, brzmiało to tak, jakby wołał pomocy.

W tym samym momencie Andrzej usłyszał ciężkie, chrzęszczące uderzenia, tak jakby jakiś wielkolud miarowo walił młotem w kruszący się kamień.

— Będę strzelać! — zapiszczał przenikliwe wartownik nieludzkim głosem i rozległy się strzały.

Andrzej nie pamiętał, jak znalazł się przy oknie. W ciemności, po prawej stronie, konwulsyjnie drgały płomienie wystrzałów. W ognistych odblaskach czerniało coś masywnego, nieruchomego, o niewyraźnych kształtach. Wylatywały z tego snopy zielonkawych iskier. Andrzej nie zdążył nic zrozumieć. Wartownikowi skończył się magazynek, przez chwilę było cicho, potem wartownik w ciemnościach znowu zaczął dziko kwiczeć, zupełnie jak koń. Zatupał butami i nagle znalazł się w kręgu światła tuż pod oknem — wleciał, zakręcił się w miejscu, wymachując automatem, a potem, nie przestając kwiczeć, rzucił się w stronę traktora, wcisnął się w czarny cień pod gąsienicę. Przez cały czas próbował wyszarpnąć zza pasa zapasowy magazynek i nie mógł… I wtedy znowu dały się słyszeć chrzęszczące uderzenia młota o kamień: bumm — bumm — bumm…

Gdy Andrzej, w samej kurtce, bez spodni, w butach z majtającymi się sznurowadłami i z pistoletem w ręku, wyskoczył na ulicę, był tam już tłum ludzi. Sierżant Vogel wydzierał się:

— Tewosian, Chnojpek! Wprawo! Przygotować się do strzału! Anastasis! Na traktor, za kabinę! Obserwować, przygotować się do strzału! Szybciej! Co się wleczecie jak zdechłe świnie! Wasilienko! W lewo! Padnij… W lewo, ofermo! Padnij, obserwuj!… Palotti! Gdzie, makaroniarzu!