Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 72 из 91



— Pilnujesz? — zapytał Andrzej z nieuważną dobrodusznością. — Pilnuj, pilnuj, bo jak mnie zza rogu zdzielą czymś ciężkim przez łeb, to co zrobisz?

Złapał się na tym, że przyzwyczaił się rozmawiać z tym dziwnym człowiekiem jak z wielkim psem. Poczuł się głupio. Po przyjacielsku poklepał Niemowę po nagim, chłodnym ramieniu i teraz, już bez pośpiechu, zaczął chodzić po mieszkaniu, świecąc latarką na prawo i lewo. Z tyłu słychać było miękkie kroki Niemowy, który cały czas utrzymywał tę samą odległość.

To mieszkanie wyglądało jeszcze bardziej luksusowo. Mnóstwo pokojów, zapchanych ciężkimi, zabytkowymi meblami, potężne żyrandole, ogromne, pociemniałe obrazy w muzealnych ramach. Prawie wszystkie meble były pomszczone — fotele miały poodrywane poręcze, krzesła walały się bez nóg i bez oparć, szafy stały z wyrwanymi drzwiczkami. Palili tymi meblami czy co? pomyślał Andrzej. W taki upał? Dziwne…

Dom w ogóle był, prawdę powiedziawszy, dość dziwny — mógł zrozumieć żołnierzy. Niektóre mieszkania, otwarte na oścież, były po prostu puste — nic, gołe ściany. I

To wszystko nie miało w ogóle żadnego sensu — nawet Izia Katzman nie umiał wymyślić żadnego logicznego wyjaśnienia, dlaczego jedni mieszkańcy uciekli, zabierając ze sobą wszystko, co mogli unieść, nawet książki, a i

— Rozumiesz, co tu się stało? — zapytał Andrzej Niemowę.

Ten powoli pokręcił głową.

— Byłeś tu już kiedyś?

Niemowa kiwnął.

— Mieszkał tu wtedy ktoś?

Nie — pokazał Niemowa.

— Jasne… — wymamrotał Andrzej, próbując zorientować się, co przedstawia poczerniały obraz. Zdaje się, że to portret. Chyba jakaś kobieta.

— Czy to niebezpieczne miejsce? — zapytał.

Niemowa patrzył na niego znieruchomiałym oczami.

— Rozumiesz pytanie?

Tak.

— Możesz odpowiedzieć?

Nie.

— Dobre i to — powiedział w zadumie Andrzej. — To znaczy, że może nie jest źle. Chodź, idziemy do domu.

Wrócili na pierwsze piętro. Niemowa został w swoim kącie, a Andrzej poszedł do siebie. Koreańczyk Pak już na niego czekał, rozmawiając z Izią. Na widok Andrzeja umilkł i wstał.

— Niech pan siada, Pak — powiedział Andrzej i sam też usiadł. Pak odczekał chwile, i ostrożnie opadł na krzesło, kładąc ręce na kolanach. Jego żółta twarz była spokojna, se

— Nie, panie radco. Jeszcze się nie kładłem.

— Żołądek boli?

— Nie bardziej niż i

— Ale pewnie i nie mniej… — zauważył Andrzej. — A jak tam pańskie nogi?

— Lepiej niż u i

— To dobrze — powiedział Andrzej. — A ogólnie jak się pan czuje? Bardzo zmęczony?





— Wszystko w porządku, dziękuję panu, panie radco.

— To dobrze — powtórzył Andrzej. — Zastanawia się pan zapewne, dlaczego pana niepokoję. Na jutro ogłoszono początek długiego postoju. Ale pojutrze chciałbym z grupą specjalną przeprowadzić rozpoznanie. Jakieś pięćdziesiąt, siedemdziesiąt kilometrów naprzód. Musimy znaleźć wodę, panie Pak. Będziemy szli bez bagażu, ale szybko.

— Rozumiem, panie radco. Proszę o pozwolenie przyłączenia się.

— Dziękuję. Chciałem pana o to prosić. A więc wyruszamy pojutrze, o szóstej rano. Prowiant i wodę dostaniecie od sierżanta. Wszystko jasne? A teraz… Jak pan sądzi, uda nam się znaleźć tu wodę?

— Myślę, że tak — powiedział Pak. — Słyszałem coś niecoś o tych rejonach. Gdzieś tutaj powi

— A może ono zupełnie wyschło? Pak pokręcił głową.

— To możliwe, ale bardzo mało prawdopodobne. Nigdy nie słyszałem o źródłach, które zupełnie wysychają. Ujście wody może się zmniejszyć, i to nawet dość poważnie, ale nie wyschnąć.

— W dokumentach nie znalazłem na razie nic pożytecznego — wtrącił się Izia. — Wodę do miasta dostarczano akweduktem, a teraz ten akwedukt jest suchy jak… jak nie wiem co.

Pak nic nie powiedział.

— A co pan jeszcze słyszał o tych terenach?

— Różne mniej lub bardziej przerażające rzeczy — powiedział Pak. — Część z nich to oczywiście wymysły. Co się zaś tyczy pozostałych pogłosek… — wzruszył ramionami.

— No, na przykład? — zapytał dobrodusznie Andrzej.

— Właściwie już panu to wszystko opowiadałem, panie radco. Na przykład to, że gdzieś niedaleko stąd jest tak zwane miasto Żelaznogłowych. Ale kim są ci Żelaznogłowi, nie zrozumiałem… Krwawy wodospad — ale do niego jest jeszcze, zdaje się, dość daleko. Najprawdopodobniej chodzi o potok, który rozmywa jakąś czerwoną skałę. W każdym razie będzie tam dużo wody… Słyszałem legendy o mówiących zwierzętach — ale to już na pograniczu bajek. A o tym, co znajduje się poza tym pograniczem, nie ma nawet co mówić… Zresztą, Eksperyment to Eksperyment.

— Zapewne ma pan dość tego typu pytań — uśmiechnął się Andrzej. — Wyobrażam sobie, jakie to musi być dla pana nudne, powtarzać w kółko to samo. Ale niech nam pan wybaczy, panie Pak. Z nas wszystkich pan jest najlepiej poinformowany.

Pak znowu wzruszył ramionami.

— Niestety, moje informacje nie są wiele warte — powiedział sucho. — Większość plotek nie znajduje potwierdzenia. I na odwrót — spotykamy się z rzeczami, o których nigdy nie słyszałem… Jeżeli zaś chodzi o wypytywanie — to nie wydaje się panu, panie radco, że szeregowi uczestnicy ekspedycji znają za dużo plotek? Ja odpowiadam tylko na pytania dowódców. Uważam, panie radco, za niesłuszne, że żołnierze i i

— Zgadzam się z panem w zupełności. — Andrzej starał się nie odwracać wzroku. — I wolałbym, żeby krążyło więcej plotek o rzekach płynących miodem i mlekiem.

— Tak — powiedział Pak. — Dlatego, gdy żołnierze mnie o coś pytają, staram się pomijać nieprzyjemne tematy i głosić przede wszystkim legendę o Kryształowym Pałacu… Co prawda, ostatnio nie chcą już o nim słuchać. Wszyscy bardzo się boją i chcą wracać do domu.

— Pan też? — zapytał Andrzej ze współczuciem.

— Ja nie mam domu — odparł spokojnie Pak. Jego twarz była nieprzenikniona, oczy zrobiły się bardzo se

— Taak… — Andrzej zabębnił palcami po stole. — No cóż, panie Pak. Jeszcze raz dziękuję. Teraz proszę odpocząć. Dobrej nocy.

Odprowadził wzrokiem opięte wyblakłą błękitną serżą plecy, poczekał, aż zamkną się drzwi, i powiedział:

— Chciałbym wiedzieć, dlaczego on poszedł z nami?

— Jak to dlaczego? — drgnął Izia. — Sami nie mogli zorganizować zwiadu, to przyłączyli się do ciebie…

— A po co im właściwie zwiad?

— Cóż, mój drogi, nie każdemu podoba się panowanie Heigera tak jak tobie! Przedtem nie chcieli panowania mera — to cię nie dziwi? A teraz nie chcą panowania prezydenta. Chcą żyć sami dla siebie, rozumiesz?

— Rozumiem. Tylko że moim zdaniem nikt im tego nie zabrania.