Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 48 из 91

— Aha! — wykrzyknął radośnie. — Jesteście!…

Gdy obejmował Selmę, gdy głośno, apetycznie całował ją w usta i policzki, gdy Selma wykrzykiwała z entuzjazmem coś niezrozumiałego i burzyła mu koszmarne włosy, Andrzej podszedł do nich, próbując przezwyciężyć męczące zakłopotanie. Ostre uczucie winy i zdrady, które omal nie zwaliło go z nóg tamtego ranka w piwnicy, a w ciągu ostatniego roku przybladło i niemal się zatarło, teraz przeszyło go z dawną siłą. Podchodząc, wahał się przez kilka sekund, zanim odważył się wyciągnąć rękę. Gdyby Izia nie zauważył tej ręki, albo nawet powiedział coś pogardliwego i miażdżącego, Andrzej zrozumiałby go doskonale — on sam pewnie też by tak postąpił. Ale Izia uwolnił się z objęć Selmy, z zapałem chwycił jego rękę, uścisnął i z ogromnym zaciekawieniem zapytał:

— Gdzie cię tak upiększyli?

— Pobito mnie — odpowiedział krótko Andrzej. Izia go zaskoczył. Miał mu tak wiele do powiedzenia, a zapytał tylko: — Skąd się tu wziąłeś?

Zamiast odpowiedzi Izia przerzucił kilka stron zszywki i przesadnie gestykulując, przeczytał z patosem:

— „…Nie można w żaden rozumny sposób wyjaśnić wściekłości, z jaką prasa prorządowa napada na Partię Radykalnego Odrodzenia. Ale jeśli przypomnimy sobie, że to właśnie erwiści — ta malutka, młoda organizacja — w sposób najbardziej bezkompromisowy występuje przeciwko każdemu przypadkowi korupcji…”

— Przestań — skrzywił się Andrzej, ale Izia tylko podniósł głos:

— „… bezprawia, głupoty i bezbro

— Dobrze już, dobrze… — Andrzej zirytowany spróbował odebrać Izi zszywkę.

— Nie, poczekaj! — krzyknął Izia, grożąc mu palcem i ciągnąc zszywkę do siebie. — Tu jest jeszcze jedna perełka!… Gdzie to było? Mam. „Bogactwem naszego miasta, tak jak i każdego miasta, w którym mieszkają ludzie pracy, są uczciwi obywatele. Jednakże, jeśli mówimy o grupach politycznych, to chyba jedynie Friedrich Heiger może zasługiwać na zaszczytny tytuł…”

— Dosyć! — wrzasnął Andrzej, ale Izia wyrwał mu zszywkę, schował się za rozradowaną Selmę i, sycząc i plując, czytał dalej:

— „… Nie będziemy mówić o słowach, będziemy mówić o czynach! Friedrich Heiger odmówił objęcia stanowiska ministra informacji; Friedrich Heiger głosował przeciwko ustawie przewidującej poważne ulgi dla zasłużonych działaczy prokuratury; Friedrich Heiger był jedynym wybitnym działaczem, sprzeciwiającym się stworzeniu regularnej armii, w której proponowano mu wysokie stanowisko…” — Izia wrzucił zszywkę pod stół i zatarł ręce. — Jeśli chodzi o politykę, to zawsze byłeś skończonym osłem! Ale w ciągu tych ostatnich kilku miesięcy zgłupiałeś doszczętnie. Słusznie zrobili, że dali ci wycisk! Oko przynajmniej całe?

— Całe — odpowiedział powoli Andrzej. Dopiero teraz zauważył, że Izia jakoś niezgrabnie rusza lewą ręką, a trzy palce tej ręki są unieruchomione.

— Wyłącz to wreszcie, do cholery! — wrzasnął Kensi, pojawiając się w drzwiach. — A, Andrzej, jesteś już… to dobrze. Dzień dobry, Selmo. — Pospiesznie przeciął pokój i wyrwał wtyczkę z kontaktu.

— Czemu?! — krzyknął Izia. — Chcę posłuchać przemówień moich wodzów! Niech grzmią marsze bojowe!…

Kensi tylko spojrzał na niego z wściekłością.

— Chodź, Andrzej, opowiem ci, co zdziałaliśmy — powiedział. — I trzeba jeszcze pomyśleć, co robić dalej.

Ręce i twarz miał wysmarowane sadzą. Poszedł w głąb redakcji i Andrzej podążył za nim. Dopiero teraz poczuł, że w pokojach wyraźnie czuć zapach palonego papieru. Izia z Selmą szli z tyłu.

— Ogólna amnestia! — syczał i bulgotał Izia. — Wielki wódz otworzył drzwi więzień! Potrzebne mu było miejsce dla i

— Schudłeś — mówiła z żałością Selma. — Wszystko na tobie wisi, jakiś taki jesteś wyliniały…

— No przecież przez ostatnie trzy dni nie dawali nam żarcia i nie pozwalali się umyć…

— To pewnie jesteś głodny?

— Ale skąd, ni cholery, tu się nażarłem…

Weszli do gabinetu Andrzeja. Panował w nim niesamowity upał. Słońce świeciło prosto w okna, a w dodatku w kominku palił się ogień. Przed kominkiem kucała sekretarka sierota, też wysmarowana, jak Kensi. Stara





Na widok Andrzeja sekretarka zerwała się i, przestraszona, uśmiechnęła się nieśmiało. Nie spodziewałem się, że właśnie ona zostanie, pomyślał Andrzej. Usiadł przy swoim stole i z miną winowajcy pokiwał jej i uśmiechnął się.

— Spisy wszystkich korespondentów specjalnych, spisy i adresy członków kolegium redakcyjnego — wyliczał rzeczowo Kensi. — Oryginały wszystkich artykułów politycznych, oryginały cotygodniowych przeglądów…

— Artykuły Dupaina trzeba spalić — powiedział Andrzej. — Wydaje mi się, że to on był głównym antyewrystą…

— Już spalone — zniecierpliwił się Kensi. — I Dupaina i, na wszelki wypadek, Filimonowa…

— Co wy się tak miotacie? — zapytał wesoło Izia. — Przecież was będą na rękach nosić!

— Jeszcze nie wiadomo. — odpowiedział posępnie Andrzej.

— Jak to „nie wiadomo”! Chcesz się założyć? O sto kopniaków!

— Czekaj, Izia! — zawołał Kensi. — Zamknij się, na litość boską, chociaż na dziesięć minut!… Zniszczyłem całą korespondencję z merostwem, a korespondencję z Heigerem na razie zostawiłem…

— Protokoły kolegium redakcyjnego! — przypomniał sobie Andrzej. — Z zeszłego miesiąca…

Sięgnął pospiesznie do najniższej szuflady biurka, wyjął teczkę i podał ją Kensiemu. Ten, krzywiąc się, przerzucił kilka kartek.

— Taak… — pokręcił głową. — O tym zapomniałem… A tu jak raz wystąpienie Dupaina… — Podszedł do kominka i wrzucił teczkę w ogień. — Niech pani nie przestaje rozgarniać! — powiedział z irytacją do sekretarki, która z otwartymi ustami słuchała rozmowy kierownictwa.

W drzwiach stanął kierownik działu listów, spocony i bardzo wzburzony. W wyciągniętych rękach niósł stertę jakichś teczek, dociskając je z góry podbródkiem.

— Proszę… — wysapał, z trzaskiem zrzucając stertę obok kominka. — Tu są jakieś badania socjologiczne, nawet tego dobrze nie przeglądałem… Widzę, że są nazwiska, adresy… Mój Boże, szefie, co z panem?

— Cześć, Da

— Oko całe? — zapytał Da

— Całe, całe… — uspokoił go Izia. — Przez cały czas niszczycie nie to, co trzeba. Przecież was nikt nie ruszy — jesteście liberalną gazetką opozycyjną. Po prostu przestaniecie być opozycyjni i liberalni…

— Izia — powiedział Kensi. — Ostatni raz cię proszą, przestań pleść byle co. Bo cię wyrzucę.

— Nie plotę! — krzyknął zirytowany Izia. — Daj mi skończyć! Listy, listy musicie zniszczyć! Na pewno pisali do was mądrzy ludzie…

Kensi spojrzał na niego.

— Do licha! zasyczał i wybiegł z gabinetu. Da

— Nic nie rozumiecie! — zawołał Izia. — Przecież wy wszyscy tutaj — to sami kretyni. A niebezpieczeństwo grozi tylko ludziom mądrym.

— Że kretyni, to rzeczywiście… — powiedział Andrzej. — Masz rację.

— Aha! Mądrzejesz! — wykrzyknął Izia, machając kaleką ręką. — Niepotrzebnie. To niebezpieczne! Na tym właśnie polega cały dramat. Mnóstwo ludzi teraz zmądrzeje, ale zmądrzeje niedostatecznie. Nie zdążą zrozumieć, że akurat teraz trzeba udawać głupich…

Andrzej popatrzył na Selmę. Ta wpatrywała się w Izie z zachwytem. Sekretarka też gapiła się na niego z podziwem. A Izia stał rozstawiając szeroko nogi w więzie