Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 29 из 79

5. Koń na dnie morskim

Ciepłe i przezroczyste morze lekko kołysało swoje zadziwiająco jaskrawe, zielonobłękitne fale. Dar Wiatr z wolna wszedł w wodę sięgającą mu po szyję i rozpostarł ręce starając się utrzymać na pochyłym dnie. Wpatrując się migotliwą dal, czuł się jedną z niezliczonych cząstek tego nieogarnionego żywiołu. Tu, do morza, przyniósł swój od dawna nurtujący go smutek. Był to smutek rozłąki z porywającą wielkością kosmosu, z bezgranicznym oceanem poznania i myśli, z surową samotnością każdego dnia życia. Jego istota uległa teraz całkowitej przemianie. Wzmagająca się miłość do Vedy upiększała dni pracy, do której nie był przyzwyczajony, i była osłodą wśród smutnych rozmyślań. Z entuzjazmem ucznia poświęcił się badaniom historycznym. Rzeka czasu odzwierciedlająca się w jego umyśle pomogła mu zrozumieć przemiany życia. Był wdzięczny Vedzie Kong za to, że z właściwą sobie subtelnością zorganizowała podróż po kraju przeobrażonym pracą człowieka. Wobec ogromu morza i w porównaniu z wielkością dokonanych na ziemi prac, własne straty malały. Dar Wiatr zaczynał się godzić z tym, co było już nieodwołalne, choć mu to bardzo trudno przychodziło.

Usłyszał, że nawołuje go jakiś cichy, na pół dzieci

— Miiko, pani pływa wspaniale! — z zachwytem zawołał Dar Wiatr. Nabrał w płuca powietrza i wstrzymał oddech.

— Pływam gorzej niż nurkuję — powiedziała dziewczyna i Dar Wiatr zdziwił się ponownie. — Moimi przodkami byli Japończycy — ciągnęła Miiko. — Niegdyś istniało całe plemię, którego kobiety, wszystkie kobiety, były nurkami, wyławiały perły, poszukiwały jadalnych wodorostów. Nabrały niebywałej wprawy, bo w ciągu tysiąclecia zawód ten przechodził z pokolenia w pokolenie. Przypadkowo wyszło to teraz i u mnie na jaw.

— Nigdy bym nie przypuszczał…

– Że potomek nurkujących kobiet zostanie historykiem? W naszej rodzinie istniała kiedyś legenda. Ponad tysiąc lat temu żył malarz japoński — Yanagihara Eygoro.

— Eygoro? To przecie pani imię?

— Rzadki wypadek w naszych czasach, w których zwykle nadaje się imiona zestawiając wedle upodobania różne dźwięki. Zresztą wszyscy starają się dobierać zgłoski z języka narodów, z których pochodzą. Pańskie imię i nazwisko, jeśli się nie mylę, mają rdzenie zapożyczone z języka rosyjskiego?

— Tak jest. Nawet nie rdzenie, lecz całe słowa. Pierwsze oznacza podarunek, a drugie wiatr, wicher…

— Nie wiem, co oznacza moje imię. Ale malarz istniał rzeczywiście. Mój pradziadek odnalazł jego obraz w jakimś skarbcu. Duże płótno, może je pan u mnie obejrzeć, dla historyka powi

— Jeszcze chwilę, Miiko! Jakże było z tymi kobietami-nurkami?

— Malarz zakochał się w kobiecie-nurku i osiadł na zawsze wśród jej plemienia. Córki jego także zostały nurkami, także uprawiały podwodne łowy przez całe życie. Proszę spojrzeć, co za okrągła, dziwaczna wyspa, jak zbiornik lub niska wieża dla produkcji cukru.

— Cukru! — Dar Wiatr odruchowo prychnął. — Dla mnie w dzieciństwie takie puste wyspy stanowiły przynętę. Stoją samotne, otoczone morzem. Skały i zarośla kryją przedziwne tajemnice. Na takiej wyspie można znaleźć wszystko, czego się zapragnie w marzeniach.

Dziewczyna nagrodziła go dźwięcznym śmiechem. Miiko, zazwyczaj milcząca i jakby smutna, zmieniła się teraz nie do poznania. Wesoło i odważnie płynąc naprzód, ku ciężko przewalającym się falom, po dawnemu stanowiła dla Wiatra zagadkę. Różniła się od przezroczystej jak szkło Vedy, której odwaga wynikała raczej z ufności do życia.

Między wielkimi zwałami głazów przy samym brzegu widniały głębokie, prześwietlone słonecznym blaskiem korytarze podwodne. Zasłane ciemnymi wzgórkami gąbek, obramowane frędzlami wodorostów, te podwodne galerie wiodły w kierunku wschodniej strony wysepki, dokąd sięgała niezbadana ciemna głębia. Dar Wiatr żałował, że nie wziął od Vedy dokładnej mapy wybrzeża. Tratwy należące do wyprawy połyskiwały w słońcu przy zachodniej mierzei w odległości kilku kilometrów. Plaża, na której znajdowała się teraz Veda z kolegami, była widoczna. Dziś wymieniano w maszynach akumulatory i cała ekspedycja wypoczywała. A jego opanowała dzieci

Nad pływakami zwisało groźne urwisko skał andezytowych. Załomy kamie





Spłoszone mewy latały tam i z powrotem, fale biły o skały powodując wstrząsy andezytu. Na wyspie nie było nic prócz nagich kamieni i kłujących zarośli. Ani śladu zwierzęcia lub człowieka. Pływacy wdrapali się na szczyt wysepki, spojrzeli na kłębiące się fale i zeszli niżej. Od krzaków rosnących w szczelinach gór szedł cierpki zapach. Dar Wiatr wyciągnął się na ciepłym kamieniu, leniwie spoglądając na wodę.

Miiko kucnęła przy samym skraju skały i usiłowała dojrzeć coś w dole. Nie było tu mielizny przybrzeżnej ani odłamków kamieni. Urwisko iskrzyło się w promieniach słońca oślepiającym blaskiem. Tam, gdzie odcięte przez skałę światło prostopadle padało w wodę, można było dostrzec równe dno pokryte jasnym piaskiem.

— Co pani tam widzi, Miiko?

Zamyślona dziewczyna odwróciła się dopiero po chwili.

— Nic. Pana pociągają wyspy bezludne, a mnie dno morza. Wydaje mi się, że można tam zawsze znaleźć coś ciekawego, dokonać odkrycia.

— Po cóż więc pracuje pani na stepie?

— To nie jest takie proste. Morze to dla mnie tak wielka radość, że nie powi

Dar Wiatr skinął ze zrozumieniem.

— Damy tam nurka? — wskazał na głębię. Miiko uniosła ku górze swe wygięte brwi.

— A czy pan aby potrafi? Tu jest chyba ze dwadzieścia pięć metrów. To tylko dla doświadczonych nurków…

— Spróbuję. A pani?

Zamiast odpowiedzi Miiko wstała, rozejrzała się i przydźwigała wielki kamień na skraj skały.

— Najpierw ja spróbuję, jeśli pan pozwoli. Z kamieniem to wbrew moim zasadom. Ale żeby tam tylko nie było prądu podwodnego… Coś dno jest zbyt czyste…

Dziewczyna uniosła ręce, zrobiła skłon w przód i wyprostowała się wyginając tułów do tyłu. Dar Wiatr obserwował jej ćwiczenia oddechowe, chcąc je sobie przyswoić. Miiko nie odezwała się już ani słowem. Po kilku ćwiczeniach chwyciła kamień i rzuciła się z nim, jak w przepaść, w ciemną głębię.

Kiedy minęła minuta, a Miiko nie wypłynęła, Dar Wiatr zaniepokoił się. Zaczął także szukać odpowiedniego kamienia i pomyślał sobie, że powinien posłużyć się znacznie większym. Ledwie jednak zdążył podnieść czterdziestokilogramowy kawał andezytu, gdy zjawiła się Miiko. Dziewczyna oddychała ciężko i wyglądała na bardzo zmęczoną.