Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 59 из 64



– Obywatel H~eron nie chce odstąpić na krok swego więźnia – tłumaczył Chauvelin – a teraz, gdy dojechaliśmy do najważniejszego punktu podróży, spożywa razem z sir Percy'm obiad w powozie.

Zjadł zupę ze smakiem, zwracając się wciąż z ugrzecznieniem do Małgorzaty. Przysuwał jej mięso, chleb, masło i obstalował dla niej leguminę. Zdawał się być w najlepszym humorze.

Po obiedzie wstał i skłonił się przed nią głęboko.

– Wybacz, lady Blakeney, ale muszę rozmówić się z naszym więźniem co do dalszej podróży i udać się na posterunek, który znajduje się po prawej stronie miasta. Zamówię tam nowy oddział żołnierzy z pułku kawalerii, stojącego zwykle w Abbeville. Mieli tu robotę w mieście, które jest przesiąknięte zdradą. Muszę zrobić przegląd oddziału i pomówić z sierżantem, naznaczonym na komendanta. Obywatel H~eron pozostawia mnie te inspekcje, bo nie chce tracić z oczu więźnia. Tymczasem odprowadzę cię do powozu, a gdy powrócę, zmienimy wartę i pojedziemy dalej.

Małgorzata miała niepohamowaną chęć zadać mu kilka pytań, dotyczących męża, ale Chauvelin nie czekał. Wypadł śpiesznie z pokoju; Armand i Małgorzata słyszeli, jak wydawał żołnierzom rozkazy.

Gdy wychodzili z zajazdu, usłyszeli drugi powóz, stojący o pięćdziesiąt metrów dalej. Wyprzężono konie, które wiozły ich z Abbeville, i dwóch żołnierzy w podartych koszulach i czerwonych czapkach, nasuniętych na lewe ucho prowadziło dwa wypoczęte konie. Straż przechadzała się wciąż przed powozami. Małgorzata byłaby oddała dziesięć lat życia, by móc pomówić teraz z mężem, popatrzeć na niego i przekonać się, jak się czuje. Przez chwilę przeszła jej przez głowę szalona myśl przekupienia sierżanta podczas nieobecności Chauvelina. Nie miał on wyglądu człowieka złego, a musiał być bardzo biedny, gdyż lud francuski cierpiał wówczas wielki niedostatek, choć bogatych wyzuto ze wszystkiego, a piękne pałace splądrowano, by pomóc rzekomo biednym.

Miała już przemówić, gdy odpychająca twarz H~erona, wstrętniejsza jeszcze teraz wskutek brudnego bandaża, zakrywającego mu czoło, ukazała się w oknie powozu.

Zaklął siarczyście i wrzasnął:

– Co tam robią ci przeklęci arystokraci?

– Wsiadają właśnie do karety, obywatelu – odparł śpiesznie sierżant.

Wepchnięto Armanda i Małgorzatę czym prędzej do powozu. H~eron pozostał w oknie jeszcze przez chwilę. Trzymał w ręku wykałaczkę, którą posługiwał się po sutym obiedzie.

– Jak długo jeszcze będziemy stać w tej dziurze? – zawołał na sierżanta.

– Jeszcze chwileczkę, obywatelu. Obywatel Chauvelin powróci zaraz ze strażą.

Po upływie kwadransa uwagę Małgorzaty zwrócił tętent kopyt końskich na nierównym bruku. Spuściła szybę karety i spojrzała na ulicę. Był to Chauvelin ze swoją nową eskortą.

Zsiadł z konia przed zajazdem. Widocznie wziął na siebie komendę nad ekspedycją, gdyż prawie zupełnie nie porozumiewał się z H~eronem, który, nie mając nic do roboty, klął na ludzi i pogodę lub leżał na pół upity w swej karecie.

Zmiana warty odbyła się spokojnie i w porządku. Nowa eskorta składała się z dwudziestu ludzi, nie licząc dwóch sierżantów i dwóch woźniców na każdym koźle. Na czele pochodu jako straż przednia miała jechać część jeźdźców, potem kareta z Małgorzatą i Armandem otoczona ko

Chauvelin sam doglądał tych przygotowań i wydawał rozkazy sierżantom i woźnicom. Zbliżył się do okna drugiego powozu widocznie celem porozumienia się z H~eronem lub więźniem, gdyż Małgorzata zobaczyła, jak stanął na stopniu i zapisał kilka słów na kartce, którą trzymał w ręku.

Grupka ludzi w podartych bluzach stała w wąskiej ulicy, patrząc tępym wzrokiem na żołnierzy, powozy i obywateli w trójkolorowych szarfach. Widzieli już nieraz arystokratów, eskortowanych do Paryża i więźniów, wysyłanych do Amiens, toteż blada twarz Małgorzaty nie przejmowała ich zbytnio. Palili tytoń lub rozmawiali między sobą, oparci o drewnianą werandę. Małgorzata zadawała sobie pytanie, czy żaden z nich nie miał żony, siostry, matki lub dziecka i czy wszelka litość w tych biedakach zamarła z nędzy i strachu?

Ukończono wreszcie wszystkie przygotowania.

– Czy który z was wie, gdzie się znajduje kaplica Grobu koło parku pałacu d'Ourde? – spytał Chauvelin, zwracając się do przyglądającej się gromadki gapiów.



Ludzie wzruszyli ramionami. Niektórzy z nich słyszeli o pałacu d'Ourde. Znajdował się hen, w głębi lasku Bulońskiego, ale nikt nie wiedział nic o kaplicy. Ludzie nie troszczyli się zbytnio o kaplicę w owych czasach i z obojętnością, tak charakterystyczną u chłopów, nie zajmowali się dalszą okolicą małego, zapadłego miasteczka.

Jeden z żołnierzy, należący do przedniej straży, obrócił się na siodle.

– Zdaje mi się, że znam dobrze drogę, obywatelu – rzekł do Chauvelina – a w każdym razie trafię z pewnością do lasku Bulońskiego.

– Dobrze – odpowiedział Chauvelin, przeglądając swoje notatki. – Gdy dojedziesz do kamienia milowego, który stoi na końcu lasu, skręć na prawo i jedź dalej, póki nie zobaczysz przysiółka Le Crocq, leżącego w dolinie poniżej.

– Znam Le Crocq, obywatelu.

– Dobrze, bardzo dobrze. W tym miejscu podobno gościniec skręca w głąb lasu. Jadąc dalej, napotkasz po lewej stronie kamie

Widocznie odpowiedź była zadowalająca, gdyż wydał słowo komendy i wsiadł do karety.

– Czy znasz pałac d'Ourde, obywatelu St. Just? – spytał nagle, gdy konie ruszyły z miejsca.

Armand zbudził się jakby ze snu.

– Tak jest, obywatelu – odparł – znam go.

– I kaplicę Grobu?

– Tak.

W rzeczy samej znał dobrze ten pałac, również jak i kaplicę w lesie, do której rybacy z Portel i Boulogne przychodzili z pielgrzymką raz do roku, by złożyć swe sieci na cudownych relikwiach. Kaplica była obecnie pusta. Od czasu, gdy właściciele opuścili pałac, nikt o nią nie dbał, rybacy zaprzestali swych pielgrzymek ze strachu przed władzami, które obaliły kult religijny.

Osiemnaście miesięcy temu Armand schronił się w jej murach po drodze do Calais, gdy Percy naraził własne życie, by ratować go od śmierci. Na to wspomnienie ból ścisnął mu serce.

Małgorzata zaś drgnęła na dźwięk tej nazwy. Pałac d'Ourde! Kaplica Grobu! Owe nazwy wymienił Percy w swym liście i tu miał spotkać się z de Batzem. Sir Andrew powiedział jej, że delfina tam nie było. Czemuż zatem Percy prowadził ekspedycję w tę stronę i dał sobie rendez_vous z de Batzem przy kaplicy Grobu? Widocznie wszystkie plany „Szkarłatnego Kwiatu”, ułożone w Conciergerie, zostały obrócone wniwecz przez Chauvelina i H~erona.

„Przy najlżejszym podejrzeniu, że nas zwodzisz i prowadzisz w zasadzkę, lub gdy nasze nadzieje odzyskania Kapeta na końcu podróży nie zostaną urzeczywistnione, życie twojej żony i przyjaciela należeć będzie do nas: zostaną rozstrzelani na twoich oczach…”

Tymi słowami wrogowie nie tylko związali więźniowi ręce, ale jeszcze zmusili go do wydania dziecka lub poświęcenia żony i przyjaciela. Położenie było tak okropne, że Małgorzata nie mogła już doczekać kresu tej męki, chociaż koniec podróży miał przynieść jej śmierć. Trawiła ją wewnętrzna gorączka, ręce miała lodowate. Może Percy stracił wszelką nadzieję? Długo poświęcał się dla swoich ideałów, ale był fatalistą: może poddał się wyrokom przeznaczenia i jedynym jego pragnieniem było obecnie umrzeć, jak sam pisał, pod Bożym niebem, by drzewa zaszumiały mu do wiecznego snu?

Cr~ecy ginęło w oddali, spowite w płaszcz wilgoci i mgły. Przez dłuższy czas Małgorzata widziała szare dachy, błyszczące jak stal w świetle zachodu, i cichą wieżę kościelną z wysmukłą dzwo

A potem nagły zakręt zakrył miasto przed ich oczyma, tylko oddalony cmentarz widniał jeszcze z białymi grobowcami i granitowymi krzyżami, nad którymi ciemne cisy, ciężkie od deszczu i szarpane wichurą, rozsypywały iskrzące się diamenty szronu.