Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 42 из 64

– Tak, Percy, obiecuję.

Radość zabłysła na jego twarzy, a oczy wyraziły głęboką wdzięczność.

– Jeszcze jedna rzecz – dodał. – Są w Paryżu osoby, które czekają na moją pomoc i których opuścić nie mogę, mianowicie Maria de Marmontel i jej brat, wierni słudzy zmarłej królowej. Chcieli ich aresztować, ale ukryłem ich tymczasem w bezpiecznym miejscu i miałem przeprowadzić ich do Anglii. Musisz, kochanie, dać im wiadomości o mnie. Czy obiecujesz, że to uczynisz?

– Obiecuję, Percy – powtórzyła.

– W takim razie idź jutro wieczorem na ulicę de Charo

– U tego robotnika ukrywa się Maria de Marmontel, jej brat i kilku i

I po raz trzeci powtórzyła:

– Zrozumiałam każde słowo, które mi powiedziałeś, Percy, i obiecuję ci na twe drogie życie, że wypełnię wszystko, co mi poleciłeś.

Westchnął z ulgą. Prawie równocześnie doszedł ich ostry głos: – Pół godziny już mija, sierżancie, przestrzeż ich.

– Jeszcze trzy minuty, obywatelu! – brzmiała krótka odpowiedź.

– Trzy minuty, łotry! – syknął Blakeney przez zęby, a oczy jego błysnęły złowrogo. Wcisnął do jej rąk trzeci list.

I znów utkwił w niej głębokie badawcze wejrzenie.

– Schowaj ten zwitek na piersiach, Małgorzato – szepnął. – Niech tam spoczywa aż do ostatniej godziny, czyli do chwili, gdy nic i

Głos jego stawał się coraz słabszy, coraz bardziej urywany, ale jasność umysłu pozostawała niezmieniona.

– Nie patrz na mnie, droga, z takim lękiem, niech cię moje słowa nie dziwią. Pamiętaj, że mój honor związany jest z losem delfina, a co ze mną będzie, mniejsza o to.





Westchnął głęboko. Zmęczenie znikło z jego twarzy, oczy zabłysły jakby pod wpływem wewnętrznego światła, a niespożyta fantazja i wesołość rozjaśniły całą jego postać.

– Nie przybieraj tak tragicznej miny, droga Małgorzato – rzekł z dziwnym i nagłym wzrostem siły – te łotry nie mają mnie jeszcze.

Ale w tej chwili upadł na ziemię, jak podcięty dąb. Wysiłek był za wielki, przeciągnięto strunę, i osłabiona natura dopominała się o swe prawa – stracił przytomność. Bezradna Małgorzata miała dość panowania nad sobą, by nie wołać o pomoc. Wsparła ukochaną głowę na piersi, całując drogie znękane oczy i pulsujące skronie. Tragiczny widok tego człowieka, który był zawsze w jej oczach uosobieniem siły, energii i odwagi, był może najboleśniejszą chwilą w tym okropnym dniu. A teraz spoczywał w jej ramionach, jak zmęczone dziecko.

Ale ani na chwilę nie zachwiała się jej wiara w niego i słowo hańba, które wyszło z jego ust, nie wywołało w niej nawet cienia strachu.

Wypełni najskrupulatniej jego rozkazy; wiedziała, że Ffoulkes uczyni to samo.

Gdyby mogła się choć wypłakać, ale nie dla niej były kojące łzy. Gdy Percy powróci do przytomności, musi wyczytać w jej twarzy tylko odwagę i siłę.

W małej celi zapadło milczenie. Żołdactwo, posłuszne swemu wstrętnemu zadaniu, osądziło, że nadszedł czas, by przerwać rozmowę. Podniesiono żelazną sztabę i rzucono ją na bok z głośnym brzękiem. Muszkiety zastukały o podłogę i dwóch żołnierzy weszło z hałasem do celi.

– Hola, obywatelu, obudź się! – wrzasnął jeden z nich. – Nie powiedziałeś nam jeszcze dotąd co zrobiłeś z Kapetem.

Małgorzata krzyknęła z oburzenia. Instynktownie po macierzyńsku zasłoniła nieprzytomnego męża.

– Zemdlał – rzekła drżącym głosem. – Mój Boże, czy jesteście szatanami, że nie macie iskry litości?

Żołnierze wzruszyli ramionami i zaśmiali się brutalnie. Widzieli gorsze rzeczy od czasu, gdy służyli republice i nie ustępowali w swym okrucieństwie żołnierzom, którzy w tym samym miejscu naigrawali się niedawno z męki królowej, lub tym, którzy wtargnęli do więzienia Abbaye w okropnych dniach wrześniowych i na jedno słowo swego bezecnego wodza wymordowali osiemdziesięciu bezbro

– Powiedz mu, aby nam wskazał miejsce pobytu Kapeta – odezwał się znów jeden ze straży. Słowom tym towarzyszył tak gruby żart, że krew nabiegła do bladych policzków lady Blakeney.

Brutalny śmiech, prostackie słowa, obelga rzucona w twarz Małgorzaty doszły do powracającej z wolna świadomości Blakeney'a. Z nagłą siłą, która zdawała się wprost nadprzyrodzoną, zerwał się na równe nogi i zanim zdołano temu zapobiec, uderzył żołnierza w twarz potężną pięścią.

Człowiek zachwiał się, tamci rzucili mu się z pomocą. W jednej chwili zaroiło się od żołnierzy. Odepchnięto Małgorzatę w najodleglejszy kąt celi, ale pomimo tego widziała ponad zbitą masą niebieskich bluz i białych pasów, ponad tym całym morzem głów bladą twarz Percy'ego z szeroko rozwartymi oczyma, które szukały jej w ciemnościach.

– Pamiętaj! – krzyknął silnym i jędrnym głosem – pamiętaj!

A potem zniknął za ścianą lśniących bagnetów i wzniesionych pięści.

Małgorzata była na pół przytomna. Wyprowadzono ją z celi i ciężka żelazna sztaba zapadła znów z głośnym brzękiem. W tej półświadomości usłyszała jeszcze zgrzyt klucza w zamku i nic więcej.

Prąd świeżego powietrza przywołał ją do przytomności.