Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 38 из 64

Małgorzata siedziała bez ruchu przez cały czas tego długiego opowiadania; nawet teraz nie poruszyła się. Głęboka bruzda wyryła się na jej czole, a oczy, zwykle niebieskie jak lazur nieba, były prawie czarne.

Starała się wywołać w swej wyobraźni obraz, który Chauvelin postawił jej przed oczy: obraz człowieka nękanego dniem i nocą, bez przerwy i odpoczynku jednym pytaniem, człowieka, któremu nie pozwalano ani spać, ani jeść, dopóki umysł, ciało i dusza nie poddadzą się, nie ugną pod wpływem okrutniejszej tortury niż ta, którą ludzkie potwory wymyśliły w barbarzyńskich czasach.

A ten męcze

Małgorzata patrzyła na Chauvelina, jak na strasznego zagadkowego sfinksa, zastanawiając się, czy rzeczywiście Bóg nawet w swym gniewie mógł stworzyć takiego potwora, a jeżeli go stworzył, czy powoli, by podobna podłość wzięła górę?

Czuła, że nawet w tej chwili przypatrywał się z zadowoleniem moralnej męce, którą jej zadawał.

– A więc przyszedłeś dziś wieczorem, aby mi to wszystko opowiedzieć? – spytała, gdy odzyskała mowę.

W pierwszym odruchu oburzenia chciała rzucić mu w twarz obelgę i ściągnąć na niego przekleństwo Boże, ale wstrzymała się instynktownie. Jej rozpacz i gniew przyczyniłyby się jeszcze do jego triumfu.

– Dopiąłeś, czego chciałeś – dodała zimno – a teraz proszę cię, odejdź.

– Przepraszam cię, lady Blakeney – odparł żywo – cel moich odwiedzin był dwojaki: jako przyjaciel, przyniosłem ci wiadomości najwiarygodniejsze o sir Percym, a przy tym chciałem zaproponować ci, byś dopomogła nam w przekonaniu męża.

– W przekonaniu męża! Myślisz, że ja…

– Pragnęłabyś zapewne widzieć się z nim, czy nie, lady Blakeney?

– Tak.

– Zatem wystaram się dla ciebie o pozwolenie, jeżeli chcesz.

– Masz nadzieję, obywatelu, że uczynię wszelkie usiłowania, by złamać wolę mego męża płaczem lub prośbą?

– Niekoniecznie – odrzekł sarkastycznie – zapewniam cię, że sami damy sobie z czasem radę.

– Ty szatanie! – Krzyk oburzenia i bólu wyrwał się z głębi jej duszy zupełnie mimo woli. – Czy nie boisz się, by ręka Boża ciebie dosięgła?

– Nie – odparł swobodnie – nie boję się, lady Blakeney. Jak wiesz, nie wierzę w Boga. A teraz – dodał poważnie – czy nie przekonałem cię jeszcze, że moja propozycja jest bezinteresowna? Powtarzam ci jeszcze raz: jeżeli pragniesz odwiedzić sir Percy'ego w więzieniu, rozkazuj tylko, a drzwi otworzą się przed tobą.

Zastanowiła się chwilkę, patrząc mu prosto w twarz, i dodała zimno:

– Dobrze, pójdę.

– Kiedy?

– Dziś wieczorem.

– Jak chcesz. Porozumiem się zaraz z mym przyjacielem H~eronem co do tej wizyty.

– Za pół godziny wyjdę z domu.

– Doskonale. Czekaj przy głównej bramie Conciergerie o pół dziewiątej. Wiesz może, gdzie się ona znajduje? Przy ulicy de la Berillerie, na prawo od wielkich schodów Pałacu Sprawiedliwości.





– Pałacu Sprawiedliwości! – zawołała mimo woli z goryczą, a potem dodała spokojniej: – Dobrze, obywatelu, o pół do dziewiątej będę czekała przy bramie, którą wymieniłeś.

– Zastaniesz mnie przy drzwiach, gdyż chcę sam wskazać ci drogę do więzienia.

Wziął kapelusz i płaszcz i skłoniwszy się ceremonialnie, zwrócił się ku wyjściu. Zatrzymała go jeszcze.

– Moja rozmowa z więźniem odbędzie się bez świadków? – spytała, starając się daremnie o stłumienie drżenia w głosie.

– Ależ naturalnie – odparł z uspokajającym uśmiechem. – Do zobaczenia lady Blakeney, o pół do dziewiątej, pamiętaj.

Nie śmiała spojrzeć na niego; bała się, by osobista godność nie opuściła jej, by nie rzuciła się do nóg tego nieludzkiego potwora, błagając i żebrząc litości.

Czego nie byłaby zdolna uczynić wobec okrutnej rzeczywistości z chwilą, gdyby duma, rozwaga i męstwo ją opuściły!

Dlatego też odwróciła głowę, by nie widzieć tej szatańskiej twarzy i tych rąk, które trzymały los Percy'ego w swych szponach. Słyszała tylko ostatnie słowa pożegnania, zamknięcie drzwi i lekkie kroki na kamie

A gdy pozostała sama, wyrwał się z jej piersi przeciągły jęk i upadłszy na kolana, zakryła twarz rękoma w strasznym paroksyzmie płaczu. Wstrząsało nią gwałtowne łkanie, trwoga rozdzierała serce, a ból rozpierał piersi, ale pomimo łez i rozpaczy przejęta była jedną tylko myślą: okazać się wobec Percy'ego odważną i spokojną, pomóc mu, o ile możności i wypełnić jego polecenia. Nadziei nie miała żadnej. Ostatni promień zgasł ze słowami wroga: „Nie boimy się, by uciekł; wątpię, czy potrafiłby przejść przez pokój”.

Rozdział IV. W Conciergerie

Małgorzata szła w towarzystwie sir Andrewa Ffoulkesa szybkim krokiem, gdyż dziesięć minut brakowało tylko do pół do dziewiątej. Noc była ciemna i mroźna, śnieg padał rzadkimi płatami, pokrywając błyszczącą powłoką poręcze mostów i ponure wieże Ch~atelet.

Nie mówili nic do siebie. Wszystko opowiedzieli już sobie w mieszkaniu, gdzie sir Andrew dowiedział się o wizycie Chauvelina.

– Zabijają go powoli, sir Andrew – jęknęła Małgorzata, skoro tylko jej ręce dotknęły na przywitanie dłoni najlepszego przyjaciela. – Czy nic zrobić dla niego nie możemy?

W rzeczy samej było bardzo mało nadziei. Sir Andrew dał jej dwa cieniutkie zwoje drutu, które schowała w fałdach szala i maleńki sztylet z zatrutym ostrzem. Przez chwilę trzymała go w ręku z oczami pełnymi łez i sercem przepełnionym bezbrzeżnym smutkiem.

A potem wolno, bardzo wolno podniosła małą, śmierć zadającą, broń do ust i ucałowała wąskie ostrze.

– Jeżeli tak być musi – szepnęła – Bóg w swym miłosierdziu przebaczy.

Złożyła sztylet i ukryła go również w fałdach sukni.

– Czy myślisz, że jeszcze może mu się coś przydać? – spytała. – Pieniędzy mam dosyć, w razie gdyby ci żołnierze…

Sir Andrew westchnął. Przez trzy dni starał się wszystkimi możliwymi sposobami, przekupstwem i namową dostać się do więzienia. Ale Chauvelin i jego przyjaciele ubezpieczyli się dobrze. Conciergerie, umieszczona w samym środku labiryntu Ch~atelet i Pałacu Sprawiedliwości, odosobniona od wszystkich i

Pokój dozorcy przepełniony był dniem i nocą żołnierzami, okna cel zaopatrzone w gęste i silne kraty. Dwadzieścia stóp wysokości dzieliło te okna od korytarza, gdzie sir Andrew stał przed dwoma dniami, spoglądając na okno celi, w której jego przyjaciel przeżywał ciężkie chwile. Przekonał się wówczas, że wszelkie próby pomocy z zewnątrz nie miały najmniejszej szansy.

– Odwagi, lady Blakeney – rzekł do Małgorzaty, gdy przechodzili Pont au Change i zbliżali się do ulicy de la Barillerie – przypomnij sobie nasze szlachetne hasło: „Szkarłatny Kwiat” nigdy nie zawodzi! Przy tym pamiętaj, że jakiekolwiek rozkazy lub wskazówki Blakeney nam przez ciebie prześle, jesteśmy gotowi jak jeden mąż sumie