Добавить в цитаты Настройки чтения

Страница 36 из 64

Ale o Armandzie nie mógł się niczego dowiedzieć, gdyż nazwisko St. Justa nie było umieszczone na żadnej liście więzie

Pewnego razu udało mu się spotkać w winiarni głównego agenta komitetu bezpieczeństwa publicznego, którego znał z widzenia, w towarzystwie pewnego zażywnego rumianego pana o ospowatej twarzy i tłustych palcach, okrytych pierścionkami.

Sir Andrew łamał sobie głowę, kto to mógł być. H~eron rozmawiał z nim urywanymi zdaniami i aluzjami, zupełnie niezrozumiałymi dla każdego, kto by nie wiedział o ucieczce delfina i roli ligi w tej sprawie; ale sir Andrew, który przebrany za robotnika, wytężał uszy, jak tylko mógł, domyślił się od razu, że rozmawiają o delfinie i Blakeney'u.

– Nie wytrzyma już długo, obywatelu – mówił główny agent przyciszonym głosem – nasi ludzie są niezrównani. Dwóch stoi nad nim dniem i nocą, nie spuszczając go z oka. Jak tylko próbuje zasnąć, jeden z nich wpada do celi z głośnym szczękiem szabli, krzycząc z całych sił: „A więc gdzie dzieciak? Odpowiedz nam, a będziesz mógł zasnąć spokojnie”. Sam to dla rozrywki robiłem przez jedną noc. Trochę się zmęczyłem, bo trzeba już teraz dość głośno krzyczeć, aby zbudzić Anglika, a czasem nawet silnie nim potrząsnąć. Ta zabawa trwa już całe pięć dni, podczas których nie daliśmy mu zasnąć ani na chwilę. Przy tym pożywienia dostaje tylko tyle, by nie umarł z głodu. To długo potrwać nie może. Obywatel Chauvelin wykombinował doskonały plan. Za dwa, trzy dni ulegnie.

– Nie wiem – mruknął tamten posępnie – ci Anglicy są twardzi…

– Tak – odparł H~eron ze zjadliwym uśmiechem, który uczynił jego twarz wprost wstrętną – byłbyś z pewnością uległ po dwu dniach, przyjacielu de Batz, o tym nie wątpię. Ale też przestrzegałem cię, nieprawdaż, że jeżeli porwiesz się na malca, postaram się, byś w krótkim czasie błagał o litość.

– A ja nawzajem – rzekł de Batz z największą flegmą – przestrzegałem cię, byś nie zajmował się mną, a więcej uważał na Anglika.

– Pomimo tego w dalszym ciągu oczy mam zwrócone na ciebie, przyjacielu. Gdybym przypuszczał, że wiesz, gdzie chłopca ukrywają, to…

– Skazałbyś mnie na te same męki, które wymyśliłeś dla Anglika z twoim nieodstępnym druhem Chauvelinem – domyślam się tego… Ale niestety nie wiem, gdzie znajduje się dziecko, inaczej nie byłoby mnie w Paryżu.

– Oczywiście – zaśmiał się H~eron szyderczo – byłbyś już w Austrii, aby otrzymać obiecaną nagrodę! Ale śledzę cię dniem i nocą, mój drogi. Chodzi ci na równi z nami o miejsce pobytu dziecka, i gdyby zdołano przemycić je przez granicę, ty pierwszy dowiedziałbyś się tego. Ale nie – dodał jakby dla własnego uspokojenia – jestem przekonany, że Anglik miał na celu przewiezienie dziecka do Anglii i że on jeden wie, gdzie ono się obecnie znajduje. Za parę dni uparty „Szkarłatny Kwiat” ustąpi i rozkaże swej lidze oddać Kapeta w nasze ręce. Wiem, że członkowie ligi krążą koło Paryża, i że nawet żona Blakeney'a jest w pobliżu, jak twierdzi Chauvelin. Niech przypatrzy się przez chwilkę mężowi w jego obecnym stanie, a wymusi na lidze oddanie dziecka jak najprędzej.

H~eron zaśmiał się znów drapieżnie, jak hiena nad ofiarą. Słysząc te słowa, sir Andrew o mało się nie zdradził. Wpił paznokcie w ciało, aby nie skoczyć do gardła temu potworowi, który wymyślił dla pojmanego wroga gorsze męki, niż najbardziej wyrafinowane tortury zamierzchłych wieków.

A zatem nie pozwalali mu spać!… Pomysł zrodzony w mózgu wroga… H~eron nadmienił, że Chauvelin był autorem tego szatańskiego dzieła, by człowieka osłabiać systematycznie brakiem pożywienia i snu.





Nie zdawało się prawdopodobne, by ludzkie istoty mogły wymyślić coś podobnego.

Kroplisty pot występował na czoło sir Andrew Ffoulkesa na myśl o przyjacielu i o tym, do czego chciano go skłonić tą męką. Jego siły fizyczne były co prawda olbrzymie, ale musiały mu z czasem wypowiedzieć posłuszeństwo. Trzeźwy, lotny umysł, nieustraszona odwaga osłabną pod wpływem powolnej, stałej tortury…

Ffoulkes stłumił wyrywający mu się z piersi krzyk zgrozy, który byłby zwrócił na niego uwagę H~erona i wybiegł co prędzej z dusznej sali, by odetchnąć świeżym powietrzem.

Przez godzinę błąkał się bez celu po ulicach, nie mając odwagi wracać do Małgorzaty, by nie zdradzić przed nią bólu, który szarpał jego duszę.

A dzisiaj nie dowiedział się niczego więcej. Ogólnie twierdzono, że Anglik znajduje się w Conciergerie, że strzegą go pilnie i że wyrok zapadnie za kilka dni, ale nikt nie wiedział dokładnie kiedy. Publiczność zaczynała się już niecierpliwić, dopominając się o sąd i egzekucję. Tymczasem H~eron i jego zausznicy taili wciąż przed publicznością ucieczkę delfina mając nadzieję, że uda im się zmusić Anglika do wskazania kryjówki chłopca. Sposoby zaś, jakich w tym celu używali, były godne samego Lucyfera i jego szatanów.

Owego wieczora sir Andrew domyślił się z niektórych słów H~erona, że główny agent i czterej komisarze podstawili głuche i nieme dziecko na miejsce zbiega. Zamknięto je w ciemnym pokoju, wzniesiono naprędce przepierzenie w izbie zajmowanej niegdyś przez Simonów, chore biedactwo umieszczono za tą przegrodą i nikomu nie było wolno zbliżyć się do niego prócz władz kontrolnych. H~eron i komisarze starali się jak mogli, by wyjść cało z tej imprezy, a ponieważ dziecko było bardzo schorowane, mieli nadzieję, że umrze niebawem, wyzwalając ich od ciążącej na nich odpowiedzialności, gdyż ogłoszą wówczas urzędowo zejście Kapeta. Trudno uwierzyć, że podobne pomysły mogły zrodzić się w mózgach ludzkich, a jednak wiemy od świadków wiarygodniejszych niż madame Simon, że dziecko, zmarłe w Temple po kilku tygodniach, było biednym, upośledzonym chłopczykiem, głuchym i niemym, przyniesionym z domu podrzutków po ucieczce delfina. Jedynie litościwa śmierć mogła wyrwać go z tej niedoli, gdyż potężny umysł, który mógł go wyzwolić, skazany był na tortury przymusowej bezse

Rozdział III. Najzaciętszy wróg

Tego samego wieczora sir Andrew Ffoulkes wyszedł jeszcze raz do miasta, by zasięgnąć informacji o Armandzie, obiecując powrócić około dziewiątej.

Małgorzata ze swej strony przyrzekła towarzyszowi, że zmusi się do spożycia kolacji, którą przyrządziła jej dozorczyni. Zajmowali nędzne mieszkanie na Quai de la Ferraille, naprzeciw Pałacu Sprawiedliwości, w którego szare mury Małgorzata wpatrywała się suchymi, rozgorączkowanymi oczyma, dopóki zmierzch zimowy nie spuścił na nie swej zasłony.

Tego wieczora, choć ciemności już zaległy pokój i spadające płaty śniegu zakrywały widok na miasto, siedziała jeszcze przy oknie po wyjściu sir Andrew, wpatrzona w drobne światełka, padające z okien wieży Ch~atelet. Nie mogła dojrzeć okiem Conciergerie, gdyż wychodziły na wewnętrzne podwórze, ale widok tych murów był dla niej jakby ukojeniem.

Nie mogła wyobrazić sobie Percy'ego, tego wesołego, roześmianego, pełnego beztroski śmiałka, jako zdobyczy nieprzyjaciół upojonych triumfem, którzy zetrą go, upokorzą, sponiewierają, a może nawet, kto wie, będą torturować, by złamać dumę, urągającą im jeszcze na progu śmierci. Ale Bóg nie może dopuścić, by podobna zbrodnia została popełniona, by szlachetnego orła pokonały nędzne szakale! Choć Małgorzata cierpiała więcej, niż mogła znieść w swym podwójnym niepokoju o męża i brata, nie traciła jednak otuchy. Słusznie mówił sir Andrew: „Gdzie było życie, tam była nadzieja”. Jeżeli życie tliło jeszcze w tych potężnych członkach, jakże mogły szkodliwe, niskie instynkta zwyciężyć nieśmiertelnego ducha? Nie troszczyłaby się o Armanda, gdyby Percy był wolny. Westchnęła ciężko. Ach! Gdyby przynajmniej mogła widzieć się z mężem, rzucić jedno spojrzenie na jego śmiejące się oczy, w których ona jedna wyczytać umiała całą głębię uczucia, wtedy zniosłaby spokojniej ciężką niepewność i z odwagą czekałaby na rozwiązanie.